poniedziałek, grudnia 21, 2009

Lodowe bieganie

W ostatnich dniach mróz i wiatr to (niestety) stali towarzysze moich porannych marszobiegów. Mróz do minus piętnastu stopni i wiatr chłostający w twarz i przenikający przez ubranie to wnętrza zabierają tę ociupinkę ciepła, jaką udaje mi się zgromadzić. Pomimo szybkiego ruchu i naprawdę ciepłego ubrania marznę w twarz i z trudem przedzieram się przez nawiane przez wiatr zaspy śnieżne.

Warunki iście arktyczne, podobne chyba do tych na Antarktydzie. A właśnie tam przed kilkoma dniami odbył się
piąty antarktyczny lodowy maraton. dziewiętnastu śmiałków - w tym również trzy kobiety! - zmagało się długie godziny z mrozem, śnieżnym podłożem i zapewne przede wszystkim ze swoimi słabościami. Najszybszy - Amerykanin Jason Wolfe - pokonał dystans 42 km w niecałe 5 godzin. Najwolniejszy zawodnik - Brazylijczyk, a więc klimat dla niego z pewnością nieodpowiedni - potrzebował aż 11 godzin! Dwóch zawodników to nawet zmierzyło się z dystansem 100 km! Irlandczyk Richard Donovan biegł te sto kilometrów 19 godzin bez przerwy!

Pogoda na Antarktydzie była podobno niezła. świeciło nawet słońce, a temperatura około -14 stopni była dosyć umiarkowana. Czyli prawie tak jak i u nas.


"W zasadzie taki antarktyczny maraton to nic takiego szczególnego. Robię taki maraton przecież w dwa czy trzy ranki, a mróz i u nas siarczysty. Może więc wybrać się w przyszłym roku na Antarktydę?" - tak sobie myślałem wychodząc dzisiaj rano z domu. Po prawie trzech godzinach czołgając się resztką sił do domu zmieniłem jednak zdanie. Szczęśliwy, że nie jestem na Antarktydzie, zaparzyłem sobie gorącej herbaty i zwaliłem się jak kłoda na kanapę. Ja na razie nie wybieram się już na Antarktydę i jestem pełen podziwu dla tych 19 odważnych. To wielki wyczyn!


poniedziałek, listopada 09, 2009

CZy w klasach powinny wisieć krzyże?

W mediach i na blogach zagościł ostatnio spór o krucyfiksy w szkołach. Powodem tego jest decyzja Europejskiego Trybunału Praw Człowieka nakazującego zdjęcie symboli religijnych ze szkół we Włoszech. Austriackie radio cytuje oburzone tym koła kościelne i przeprowadza ankiety wśród słuchaczy. A na polskich blogach pojawiły się listy dziesięciu argumentów przeciwko tej decyzji.

Czy to co wisi w klasie na ścianie na rzeczywiście duże znaczenie? Czy krzyż na ścianie tworzy automatycznie bogobojnych katolików, a jego brak prowadzi do spadku moralności? Moim zdaniem nie ma to zbytniego znaczenia. Za moich czasów z klasowej ściany spoglądał na nas surowym wzrokiem Józef Cyrankiewicz (premier PRL w tamtych czasach - to takie przypomnienie dla młodszych roczników ;) ) i pomimo to lud walił do kościołów.


W państwach świeckich, w państwach w których każdy obywatel ma zagwarantowaną wolność wyznania, a jednocześnie obowiązuje rozdział państwa od kościoła, wychowanie dzieci młodzieży powinno byś wolne od jakiekolwiek indoktrynacji ideologicznej i to niezależnie od jej kierunku. Zadaniem szkoły jest otworzenie młodym ludziom wszelkich opcji w taki sposób, aby sami mogli dokonać wyboru w wieku na nią pozwalającym. Dlatego jestem stanowczym przeciwnikiem państwowego dofinansowywania szkół religijnych, narodowościowych czy innych temu podobnych. Szkoły tego typu są z zasady zdecydowanie ukierunkowane ideologicznie, a przez to zawężają wolny wybór młodych ludzi.


świeckie państwo powinno umożliwić wszystkim swoim obywatelom wyznawanie wybranej przez nich wiary, samo jednak powinno pozostać obiektywne i neutralne religijnie. Otóż ta obiektywność i neutralność religijna to są bardzo ważne, wręcz nadrzędne wartości.


Dlatego trudno mi zaakceptować pierwszy argument zwolenników krzyża w szkołach, według którego krzyż to potwierdzenie faktu, że w danym państwie żyją wierzący w Chrystusa. Otóż zarówno w Polsce jak i innych państwach Europy żyją oprócz wierzących w Chrystusa, ludzie którzy w niego nie wierzą jak również ludzie innej wiary. Gdyby stosować tu czysty element większościowy (większość Polaków to katolicy) to w niektórych szkołach w Austrii (większość uczniów to Turcy) należałoby w klasach zastąpić krzyż półksiężycem, czy innym symbolem islamskim.


Również nie zgadzam się z tezą jakoby krzyż był symbolem Europy. Może tak było w czasach wojen krzyżowych, ale nie dzisiaj. Nie przeczę, że chrześcijaństwo miało spory wpływ na Europę. Ale Europa to dużo więcej. To przecież wspaniała kultura helleńska z której również kościół katolicki czerpał pełnymi garściami. Europa to też Rzym, ten do dzisiaj niedościgły wzór integracji różnych kultur i uniwersalności. Europa naszych czasów to też twór oświecenia, twór otwartych myślicieli tamtej ery, którzy stworzyli podwaliny dla rozwoju demokracji i wolnej myśli.


niedziela, listopada 01, 2009

Pierwszy austriacki uniwersytet na Itunes U

Uniwersytet Leopold-Franzens w Insbrucku jest pierwszą wyższą uczelnią austriacką która publikuje swoje wykłady na Itunes U - o Itunes U wspomniałem już tutaj. Dostępne są między innymi wykłady z informatyki, fizyki (to w Insbrucku naucza słynny specjalista od teleportacji fotonów Anton Zeilinger). Oprócz tego można tam znaleźć sporo informacji dla studiujących i fragmenty konferencji organizowanych na tamtejszym uniwersytecie. Wykłady są w większości po niemiecku, ale znalazłem też kilka po angielsku. W Itunes U znajdziecie uniwersytet w Insbrucku pod hasłem "Leopold-Franzens-Universität". Poza merytorycznymi walorami tych wykładów dodatkowo można w ten sposób zapoznać się z dosyć specyficzną wymową tyrolską.

wtorek, października 27, 2009

TED również po polsku

Jednym z najciekawszych serwisów jakie powstały w internecie jest niewątpliwie TED. TED to wspaniała organizacja, której celem jest rozpowszechnianie idei tego wartych. W tym celu TED organizuje cały szereg konferencji na które zaprasza wybitnych myślicieli, ludzi nauki, przedsiębiorców czy innych oryginałów. To w większości ludzie z wielką pasją, którzy w porywający, a zarazem bardzo przystępny sposób opowiadają o swoich ideach, swoim życiu i osiągnięciach. Ludzie ci chcą poprzez swoją działalność zmienić świat, a TED pomaga im dotrzeć do milionów odbiorców, TED nagrywa ich prelekcje na wideo i publikuje je na swym portalu.

Wszystkie prelekcje na konferencjach TED są po angielsku. Bardzo wielu ludzi włada tym językiem. Jednak równie liczni są ci, którzy mają problemy w zrozumieniu trudnych tematów w obcym języku. Dla nich TED uruchomił nowy program - "Otwarty projekt tłumaczenia" - już jakiś czas temu, a ja właśnie to spostrzegłem i uprzejmie informuję. W ramach tego programu woluntariusze - a jest ich aktualnie około 140 - tłumaczą prelekcje na 80 różnych języków w tym również polski.

Uważam, że to wspaniała idea TED, aby w ten sposób jeszcze bardziej rozpowszechnić dobre i ciekawe idee. Zachęcam wszystkich do zapoznania się z TED - http://www.ted.com/translate/languages/pol.

poniedziałek, października 26, 2009

Emerytura na raty

Jeszcze do niedawna życie ludzi przebiegało w trzech następujących po sobie fazach: dzieciństwo i nauka, praca lata długie, no i na koniec zasłużony - bardziej lub mniej - odpoczynek na emeryturze. świat dzisiaj jest jednak taki zwariowany, a wszystko jakieś takie poplątane i pomieszane. Dzisiaj już nie wystarczy uczyć się w młodości tylko trzeba to robić całe życie, a i tak smarkacze są bardziej otrzaskane z techniką. A i z tym zasłużonym odpoczynkiem mogą być kłopoty. Ian Goldin ze szkoły 21 wieku - założonego w roku 2005 na uniwersytecie oksfordzkim - twierdzi, że już niedługo możemy kompletnie zapomnieć o emeryturze. Będziemy zbyt długo żyli, aby ktoś inny mógł nam za nią płacić. Tak więc trzeba będzie zasuwać do aż dziewięćdziesiątki. Albo i dłużej.

Inne rozwiązanie proponuje
Stefan Sagmeister, słynny austriacki grafik i designer. Otóż zamyka on swoje biuro co siedem lat na cały (!) rok i jest przez ten czas absolutnie nieosiągalny. Sagmeister poświęca się cały rok swoim eksperymentom i pasjom. Podróżuje po świecie i próbuje rzeczy na które normalnie, w pozostałych siedmiu latach, nie ma czasu. Sagmeister twierdzi, że ten rok robienia czegoś innego, bez gonienia tylko za pieniędzmi, ładuje jego kreatywne akumulatory. Z tej energii korzysta on w następnych latach realizując zebrane w trakcie tej "częściowej emerytury" idee.

Rozwiązanie Sagmeistera,
które zaprezentował on bardzo ciekawie na forum TED, to taki przeplataniec pracowniczo-emerytalny. Również i w modelu Sagmeistera nie ma miejsca na emeryturę w wieku 65 lat. Za te częściowe emerytury w wieku średnim trzeba będzie pracować dłużej.

A może jeszcze bardziej to pomieszać. Nie tylko pracę i emeryturę, ale także naukę. To znaczy trochę nauki w młodości, a potem praca no i też trochę emerytury. A po niej znowu czas wrócić do szkolnej ławy. I tak dalej, i tak dalej. ;)


środa, października 07, 2009

Polarne pływanie

Mamy właśnie u nas szalenie interesującą porę roku - upalne lato w październiku. To bardzo przyjemna nowość. Zamiast jesiennego chłodu przyszło do nas gorące lato, słoneczko grzeje solidnie, a w cieniu mamy 28 stopni. Noce też śródziemnomorskie takie bardziej, 17 stopni zachęca do długich pobytów na świeżym powietrzu. W dzień to aż za gorąca jest. Przydałaby się ochłoda jakaś, może pływanie w chłodnej wodzie.

Chyba jednak nie każdy z nas chciałby naśladować
Lewisa Pugha i pływać w morzu polarnym. A tak, Lewis pływa w Arktyce, a dokładnie na biegunie północnym. Lewis skoczył z kry lodowej do morza o temperaturze minus 1,7 stopnia (!) i przepłynął jeden kilometr. Prawie 19 minut w lodowatej wodzie! brrrrr, zimno mi na samą myśl o tym.

Po co ten szaleniec to robi? - zapytacie z pewnością. A po drugie tam przecież nie można pływać. Biegun północny zalega przecież bardzo gruba pokrywa lodu. To tam Amudsen, Nansen i inni śmiałkowie na początku 20 wieku wędrowali przecież pieszo.
Otóż tak było przed laty. A teraz to lód na biegunie już nie taki gruby i sporo tam otwartego morza. To efekt globalnego ocieplenia w ostatnich latach. Właśnie dlatego Lewis - pływak ekstremalny i jednocześnie działacz na rzecz ochrony środowiska - skocze do tej lodowatej wody. On chce swymi spektakularnymi wyczynami wstrząsnąć światową opinią i pokazać jak wielkie zmiany zachodzą w przyrodzie w skutek globalnego ocieplenia.

Tak pozornie odległe od siebie zjawiska jak zanik pokrywy lodowej na biegunie północnym i upalnie październikowe dni we Wiedniu mają chyba bardzo wiele wspólnego. Oba te zjawiska są
prawdopodobnie wynikiem globalnego ocieplenia.

czwartek, września 24, 2009

Jesienny zmierzch lub dlaczego czytanie Techcrunch w pociągu nieco komplikuje życie

Pomimo tego spokojnego ciepła ostatnich dni, tego słońca od rana do wieczora czuje się zbliżającą jesień. Nad ranem mgły pokrywają pola mleczną bielą. Wieczorem zmierzch nadchodzi nagłe i zdecydowanie za wcześnie.

Wczoraj wieczorem jadąc pociągiem do domu stałem się ofiarą tego zbyt szybkiego zmierzchu. Gdzieś tak koło w pół do ósmej wsiadłem do pociągu po ciężkim ale owocnym dniu. Jak zwykle w trakcie podróży przeglądałem na Iphonie najnowsze posty Techcrunch i zaczytałem się w nich bardzo. Pociąg był praktycznie pusty i jechał dosyć leniwie stając od czasu do czasu. Rejestrowałem to tylko marginalnie skupiony na kilku naprawdę dobrych artykułach Arringtona. Na jednej ze stacji pociąg stanął na dobre. Stał tam tak długo, że nawet to zauważyłem. Lekko rozejrzałem się po okolicy, ale całkiem szaro już było i praktycznie nic nie widziałem. Czytałem więc dalej posty i czekałem coraz niecierpliwiej aż ten pociąg w końcu ruszy. W momencie jak ruszył zrozumiałem całą sytuację.

Pociąg jechał już z powrotem do Wiednia! A ta stacja na której tak długo stał to była stacja końcowa. Stacja na której ja miałem wysiąść! Na moje szczęście przedostatnia stacja nie była zbyt daleko od końcowej. Wysiadłem na niej i spacerkiem poszedłem do stacji końcowej. Wieczór był pogodny, ciepły, a okolica przyjemna, więc też było fajnie.


Jaki morał z tej historii wynika? Nie czytajcie postów w pociągu! A jeżeli już czytujecie to nie pracujcie aż do zmierzchu! ;)

środa, września 16, 2009

Kondycja to podstawa

W bieganiu kondycja to podstawa. A co robić aby mieć dobrą kondycję? To proste. Wystarczy tylko regularnie trenować no i nie jeść zbyt wiele. O piciu czy papierosach to nawet nie wspominam, bo wiadomo, że dla sportowców to jest tabu.

W zeszłym tygodniu biegałem na "
business run" we Wiedniu. Business run to taka impreza dla firm. Firmy meldują trzyosobowe zespoły. Oczywiście, że firmy mogą zgłosić więcej niż jeden zespół. I tak na przykład moja firma zgłosiła przeszło 100 zespołów. Business run to bardzo masowa impreza. W tym roku na wiedeńskim Praterze zebrało się aż 16000 osób. Dystans do pokonania mieliśmy króciutki, bo tylko 4,2 km.

A mój czas? No cóż nie najlepszy. Wynik 22 min. i kilka tam sekund wystarczył tylko na miejsce 6500. Oj coś z kondycją u mnie kiepsko. Trzeba wziąć się w garść i trenować solidnie. A i z ciasteczek chyba muszę zrezygnować. ;(

sobota, września 12, 2009

Wiejski Internet

Zafascynowani wspaniałymi możliwościami jakie mamy do dyspozycji dzięki internetowi często zapominamy o równie zdumiewających komunikacyjnych zdolnościach tradycyjnych grup społecznych. A takich klasycznych przykładów jest mnóstwo, jak na przykład błyskawiczne rozpowszechnianie się różnych nowinek plotek wewnątrz firmy.

Ostatnio na własnym przykładzie przekonałem się o niezwykłej zdolności komunikacyjnej małej wioski. Otóż przed kilkoma dniami nasz husky zamiast grzecznie leżeć w ogródku wybrał się na samodzielna wędrówkę po wsi, albo mówiąc dosadnie zwiał nam. Nad ranem spostrzegliśmy jego znikniecie i przerażeni ruszyliśmy na poszukiwania. Po godzinie bezowocnego obszukiwania wsi i okolicznych pól autem i rowerem moja Pani wpadła na genialny pomysł, aby pytać ludzi czy nie widzieli tego naszego łobuza. Spytała kogoś na ulicy, on coś tam słyszał i wysłał nas do sklepu. Okazało się, że w sklepie (jedyny we wsi) już wszyscy wiedzą o bezpańskim psie, a panie z urzędu gminy próbują się do nas dodzwonić. I tak oto dowiedzieliśmy się, że nasz pies leży sobie na podwórku jednego z domów czekając cierpliwie na swoją ulubiona psia koleżankę.


Od czasu tego zdarzenia chyba każdy mieszkaniec wsi (około tysiąca ludzi) wypytuje mnie dokładnie. Czy to mój pies zwiał? A jak to było? A dlaczego i tak prawie bez końca.


W mgnieniu oka więc praktycznie cała wieś dowiedziała się, że mój pies zwiał. I to całkiem bez internetu. ;)


poniedziałek, sierpnia 10, 2009

Facebook dla firm

Pomału również i firmy odkrywają socjalne serwisy. Te wspaniałe serwisy, które my, prywatni konsumenci, znamy i cenimy już od dłuższego czasu powoli wkraczają również do firm. Nie jest to proces łatwy, bo firmowe otoczenie i socjalne serwisy to jak ogień i woda. Z jednej strony many hierarchiczne i skostniałe struktury, a z drugiej spontaniczność i niczym pohamowaną kreatywność. Pomimo tych zasadniczych różnic firmy zaczynają rozumieć co tracą nie wprowadzając socjalnych serwisów. Firmy zrozumiały to, nie dlatego, że ktoś potrafi przedstawić pozytywny efekt tej inwestycji (businessowy plan). O nie, tego jeszcze nikt nie dokonał nawet w przypadku rzeczy tak absolutnie niezbędnej jak mail. Tak jak w przypadku większości dużych innowacji technologicznych pewne zmiany w firmach po prostu stają się. Ktoś tam założył wiki, ktoś pisze bloga, administratorzy uruchomili serwera do wirtualnej komunikacji i rozdają znajomym cody dostępu. A z drugiej strony olbrzymia ilość pracowników w swym prywatnym życiu jest bardzo aktywna na blogach, Facebookach czy Twiterach. I nie tylko pracowników, ale także klientów i partnerów. To wszystko w pewnym momencie osiąga masę krytyczną i biedna firma po prostu nie ma innego wyjścia.

Również i moja firma - Telekom Austria - rusza w kierunku socjalnych sieci. Powierzchowna analiza wykazała, że przeszło 30% z nas używa prywatnie Facebooka, a 17% Xing. Telekom Austria chce wykorzystać ten potencjał dla siebie i na początek założyła firmową stronę na Facebooku. Ciekawe co z tego wyniknie?

Oczywiście nie wszystkie firmy idą w tym kierunku. Znam sporo firm, które zabraniają pracownikom używać Facebook & Co w godzinach pracy. Wiele firm używa w tym celu różnych filtrów automatycznie blokujących dostęp do tych serwisów z sieci firmowych. :(

Ja uważam, że to absolutnie fałszywa strategia. Polecam tutaj ciekawy podcast Petera Day (BBC) o tym jak duże internacjonalne firmy używają socjalne serwisy. Otóż te olbrzymy zrozumiały, jak wykorzystać kreatywność i spontaniczność pracowników dla interesu firmy. Cena za to jest wysoka, bo firmy muszą w dużym stopniu zrezygnować z tak chętnie używanej kontroli. W tych firmach każdy może opublikować co chce na wewnątrz firmowych serwisach. I okazuje się, że firma nie traci na tym, a wręcz przeciwnie zyskuje. :)

wtorek, sierpnia 04, 2009

Facebook nie tylko dla młodych

Wczoraj rozmawiałem z ważna osoba w naszej firmie. Osoba wysoko postawiona, poważna, wbita solidnie w lata. Rozmawialiśmy na nieco nudne tematy zawodowe aż w pewnym momencie zaczęliśmy gaworzyć o socjalnych sieciach i faceboooku. Wtedy to ujrzałem nagle błysk w oku mejego kolegi, ożywił się on znacznie i z młodzieńczym zaangażowaniem wygłosił pełen zapału półgodzinny wykład na temat faceboooku i jak to on ze swoimi znajomymi i rodziną z niego korzysta.

Otóż facebook umożliwił jemu intensywny kontakt z córka zaangażowaną w projekty socjalne w Australii i resztą rozsianej po świecie rodziny i grupy przyjaciół. Stworzyli oni na facebooku zamkniętą grupę wewnątrz której publikują prywatne zdjęcia i informują się wzajemnie o tym co właśnie robią.

Ta powszechnie dostępna i jak widać zrozumiala i łatwa w obsłudze technologia - mój kolega nie jest bynajmiej informatykiem - pozwala im pokonać dzielacy ich dystans i utrzymywać intensywne kontakty. I jak widać na przykładzie mojego kolegi wiek nie stanowi tu żadnej bariery.

poniedziałek, lipca 20, 2009

Kto ma rację - wiara czy naukowe poznanie?

W najnowszym wydaniu Edge zauważyłem tę oto wypowiedź Iana McEwana (brytyjskiego pisarza)
"None of us, I think, in the mid-'70s, when The Selfish Gene was published, would have thought we'd be devoting so much mental space now to confront religion. We thought that matter had long been closed"
Tutaj moje przetłumaczenie: "Nikt z nas w połowie lat siedemdziesiątych, kiedy ukazał się "samolubny gen" (Richarda Dawkinsa), nie przypuszczał, że będziemy nadal poświęcać tak dużo mentalnej uwagi konfrontacji z religią. Myśleliśmy wtedy, że ten temat jest zamknięty"
i przyszły mi do głowy takie oto dwie refleksje. Po pierwsze dlaczego McEwan uważa, że ten temat jest rozstrzygnięty dopiero od połowy lat siedemdziesiątych. Przecież dla bardzo wielu ludzi już od czasów Galileo albo przynajmniej oświecenia dyskurs racjonalności z wiarą został jednoznacznie wygrany przez rozsądek i racjonalność.

Jeżeli jednak, pomimo dwu tysięcy lat wytrwałej pracy kościoła i kilkuset-letniej argumentacji wyznawców nauki i rozsądku, pomimo tej olbrzymiej masy argumentów za i przeciw, tych zagorzałych dyskusji wyznawców wiary przeciwko zwolennikom poznania naukowego, temat ten nadal wywołuje tyle emocji i poświęcamy mu aż tyle energii, to czy jest jakakolwiek szansa, że znajdziemy kiedykolwiek jednoznaczną i obiektywną odpowiedź na pytanie "Czy Bóg istnieje"? I czy przede wszystkim wszyscy zgodzimy się, że to jest właśnie ta jedyna prawda?

Prawdopodobnie nie, bo nauka pomimo swych olbrzymich postępów nie potrafi udowodnić, że Bóg nie istnieje, a religia też nie potrafi naukowo dowieść jego istnienia. Obserwując obie strony tego konfliktu coraz częściej mam wrażenie, że u jego podłoża leżą nie obiektywne argumenty, a pewne nastawienie psychologiczne. Jedni chcą po prostu wierzyć, oni tego potrzebują aby egzystować. A ich przeciwnicy o nieco inaczej skonstruowanej psychice takiej potrzeby nie mają. Czyli wiara, lub jej brak to funkcja naszej psychiki, a nie obiektywnej prawdy.


czwartek, lipca 09, 2009

Austria to kraj religijny

Austria jest nadal krajem religijnym. Prawie trzy czwarte ludności twierdzi, że są ludźmi religijnymi. Około 30% określa siebie samych jako niereligijnych, a jedynie 4% jako zdeklarowanych ateistów.

Taki obraz austriackiego społeczeństwa pokazuje najnowsza ankieta europejskich wartości, której wyniki właśnie opublikowano. Dane te są zbliżone do wyników ankiety z roku 2000.

Interesujący jest jednak spory spadek ilości religijnych ludzi na wsi i w małych miasteczkach, rejonów tradycyjnie dużo bardziej religijnych niż duże miasta. Podczas gdy ilość religijnych osób we Wiedniu nie zmieniła się od roku 2000 i wynosi nadal około 50%, to liczba ludności laickiej na wsi wzrosła z 16% do 34%.

Ankieta ukazuje też dwa inne ciekawe trendy. Po pierwsze ludzie odchodzą od "urzędowych" kościołów i szukają "prywatnych" rozwiązań na religijność. Druga tendencja to powrót do religii jako pewnej tożsamości kulturowej, po to aby odgrodzić się w ten sposób od obcych (cudzoziemców) i innych religii, przede wszystkim islamu. Ten trend to z pewnością rezultat bardzo mocnej politycznej polaryzacji wokół islamu.

poniedziałek, czerwca 15, 2009

Słów kilka o przyszłośći

świat zmienia się nieustannie. Praktycznie każdy dzień przynosi coś nowego. To oczywiście banalne prawdy. Co jednak jest motorem tych zmian? Co pcha ten nasz świat naprzód?

Każdy z nas ma zapewne swoje własne wyjaśnienie. Ludzie religijni są zdania, że to wola Boga. Wyznawcy fatalizmu mówią o jakimś bliżej niesprecyzowanym przeznaczeniu, od którego nikt nie jest w stanie uciec. Natomiast racjonaliści wśród nas chyba raczej zgodzą się z tym oto wyjaśnieniem:
Przyszłość nie zdarza się ot tak po prostu. To ludzie kształtują ją dzisiaj poprzez swoją działalność - lub jej brak!.

Tak, ja też uważam, że to my, ludzie, tworzymy naszą przyszłość. Oczywiście nie każdy z nas ma na nią taki sam wpływ, ale jednak każdy dorzuca ten swój kamyczek do przyszłości. Dokonując wyboru dzisiaj decydujemy jak będziemy żyli w przyszłości. Ważne jest przy tym, że wpływamy na przyszłość niezależnie od tego czy coś aktywnie robimy, czy tylko przyglądamy się biernie biegowi wydarzeń. Jeżeli nie staramy się świadomie kształtować świata to w pewnym stopniu sprzyjamy rozwojowi w innym niż przez nas zamierzony kierunku.

Hasło powyższe to również credo World Future Society. Stowarzyszenie to analizuje w jaki stopniu socjalne i technologiczne zmiany kształtują przyszłość. Stowarzyszenie zrzesza 25 tysięcy ludzi z całego świata - w Polsce przedstawicielstwa jeszcze nie ma. World Future Society wydaje dwumiesięcznik The Futurist, a w lipcu organizuje dużą konferencję - World Future 2009. Motywem przewodnim tej konferencji jest innowacja i twórczość w skomplikowanym świecie.

poniedziałek, czerwca 08, 2009

Parlament Europejski - pępek Europy czy tylko atrapa demokracji?

Dziwne były te wybory do europejskiego parlamentu. Pomimo że tam zapadają najważniejsze decyzje, zatwierdza się 70 procent europejskich praw, a narodowe parlamenty mogą jedynie potwierdzić te unijne prawa w nacjonalnym prawodawstwie, to zainteresowanie "Europejczyków" było zdecydowanie małe. Nieliczni, którzy poszli głosować, pchali do tego europejskiego parlamentu skrajne partie czy ugrupowania - często otwarcie żądające wystąpienia z UE -, które w nacjonalnych wyborach są bez szans.

Niespecjalnie obserwowałem kampanię wyborczą, bo denerwują mnie politycy, którzy pojawiają się raz na pięć lat i przekonują nas usilnie jak ważne są te wybory i europejski parlament w ogóle. Może dla nich. A ja się pytam, jeżeli to takie ważne to dlaczego te długie pięć lat ich nie było widać i słychać? Co oni tam robili te całe pięć lat!


Więc jak mówię chociaż nie interesowałem się tym sztucznym szumem wyborczym to jednak coś do mnie pomimo to dotarło. Otóż zauważyłem, że wszystkie partie bez wyjątku - i te skrajne i te "poważne" - niezależnie od kraju - bo taka była sytuacja tu w Austrii, ale też w Anglii i również w Polsce, gdzie słyszałem wywiad z głównym kandydatem pewnej partii - przekonywały nas wyborców, że to właśnie one będą w Brukseli najlepiej walczyć o interesy naszego kraju. Wszystkie partie miały jeden i tylko jeden cel - reprezentować nasz kraj i stawić czoła tym z Brukseli. Ta kampania wyborczą to była tylko taka licytacja na ten jeden jedyny temat.


Jak to możliwe, żeby żadna partia nie proponowała czegoś dla Europy, jakiegoś planu na przyszłość, rozwiązań trudnych problemów, no choćby idei co zrobić na europejskim poziomie aby jak najszybciej wyjść z kryzysu. Zero wizji, zero europejskiego myślenia gdzie nie spojrzeć. Przynajmniej tam gdzie ja patrzyłem. ;)


Jeżeli tak jest naprawdę, to chyba czas najwyższy na radykalne zmiany. Albo należy ten parlament rozwiązać jako taki organ alibi dla decyzji podjętych przez komisję europejską. Albo przekształcić w prawdziwy parlament, taki który wyłania z pośród siebie rząd - w tym przypadku komisję europejską.


Jako przekonany Europejczyk popierający od lat ideę europejskiej integracji jestem zdecydowanie za tą drugą alternatywą.

Czy nasze zachowanie jest racjonalne?

Czytam właśnie książkę "logika życia" ("the logic of life") Tima Harforda. Harford, dziennikarz z "The Financial Times", znany jest z serii artykułów "The Undercover Economist". Zarówno w tych artykułach jak i w wyżej wspomnianej książce Harford pokazuje, że nawet najbardziej irracjonalne decyzje i zachowania są rezultatem racjonalnej analizy sytuacji i wyboru optymalnej alternatywy. Przy tym ta racjonalność wyboru często nie jest aktem świadomym. Podejmujemy niejako intuicyjnie racjonalny wybór nawet w sytuacjach emocjonalnych jak miłość, przyjaźń czy seks.

Harford rozumie system ekonomiczny jako rezultat ludzkich zachowań. Te z kolei wynikają z racjonalnego rozważenia zysków i strat, a bazą dla tych decyzji jest
obowiązujący w danym systemie czy w danej sytuacji system nagród (co mogę uzyskać czy wygrać) i kar (jaką cenę muszę "zapłacić" za zachowanie niezgodne z normami czy podjęte ryzyko). Harford właśnie uważa, że ludzie - i nie tylko bo i zwierzęta zachowują się racjonalnie - podejmują racjonalne decyzje, które wynikają z możliwych nagród i kar w danej sytuacji. Analizujemy, nie zawsze świadomie, ryzyko i możliwe zyski zanim zrobimy dany wybór.

Harford pisze w prosty i przekonywujący sposób. Jego przykłady i opisy różnych eksperymentów są niezmiernie plastyczne i barwne. Już po jakiś 50 stronach Harford praktycznie całkiem przekonał mnie do swojej teorii. I tak pozostałoby pewnie gdyby nie wczorajszy wieczór. Otóż wczoraj przypadkowo obejrzałem wykład
Dan Ariely na Portalu TED i popadłem w bezgraniczne zdumienie.


Oto Ariely w równie przekonywujący - a może nawet jeszcze bardziej przekonywujący - sposób udowadnia, że chociaż pozornie ludzie zachowują się racjonalnie, to jednak większość naszych decyzji nie jest racjonalna.
Ariely, człowiek bardzo wszechstronnie wykształcony i uznany za jednego z wybitnych ekonomistów behawioralnych, zebrał swoje idee w książce "Przewidywalnie irracjonalne. Ukryte siły, które kształtują nasze decyzje" ("Predicably Irrational. Hiden forces which shapes our decisions."). Jego zdaniem ludzie podejmując decyzję ulegają często pewnym złudzeniom i mylą się w racjonalnej ocenie sytuacji. To trochę tak jak z tymi złudzeniami optycznymi. W zależności od otoczenia pewne obiekty wydają się być większymi, w innym kolorze itd. niż są w rzeczywistości. Ciekawe, że nawet po dokonaniu dokładnych pomiarów i rozpoznaniu obiektywnej sytuacji ulegamy nadal temu optycznemu złudzeniu. Tutaj wyraźnie zawodzi nasza zdolność do uczenia się. Podobnie jest z podejmowaniem decyzji. Pewne wybory mogą mam się wydawać bardziej atrakcyjne niż są w rzeczywistości. Często dzieje się tak, gdy pewne alternatywy zostaną niejako przesłonięte lub uwypuklone przez inne.

Jak to więc jest naprawdę? Czy postępujemy racjonalnie? Czy może jednak nie i łatwo ulegamy złudzeniom?
I komu tu wierzyć?

wtorek, czerwca 02, 2009

Wiedeń jest miastem o najwyższym wskaźniku jakości życia

Z pewnym opóźnieniem dowiedziałem się, że żyję w mieście o najwyższym wskaźniku jakości życia na całym świecie! Firma Mercer opublikowała niedawno swój coroczny ranking jakości życia. Według niego:
W tym roku Wiedeń pokonał Zurich i zajął pierwsze miejsce jako najlepsze na świecie miasto pod kątem jakości życia. Genewa utrzymała się na trzeciej pozycji, podczas gdy Vancouver i Auckland zajęły ex equo czwarte miejsce.
A oto pierwsza dziesiątka (w nawiasie notowania z roku 2008):

1WiedeńAustria (2)
2ZurychSzwajcaria (1)
3GenewaSzwajcaria (2)
4VancouverKanada (4)
4AucklandNowa Zelandia (5)
6DusseldorfNiemcy (6)
7MonachiumNiemcy (7)
8FrankfurtNiemcy (7)
9BernoSzwajcaria (9)
10SydneyAustralia (10)
85WarszawaPolska (85)

Ranking firmy doradczej Mercer bazuje na 39 wyznacznikach jakości w zakresie infrastruktury miejskiej, stabilności politycznej, środowiska naturalnego, zdrowia, mieszkalnictwa i rekreacji. Wszystkie one wpływają na jakość życia w danym mieście.

życie we Wiedniu jest bez wątpienia bardzo wygodne i ostatnio nawet nie tak prowincjonalne jak jeszcze przed 20 laty. Dużo zmieniło się tutaj, życie nabrało tempa, ale miasto nie straciło swego kolorytu. Może rzeczywiście zasługuje na miano najlepszego miasta pod względem jakości życia na świecie.

Ja osobiście mogę sobie wyobrazić życie w miastach oferujących nieco niższą jakość. I tak na przykład chętnie pomieszkałbym czas jakiś w Londynie (miejsce 38) czy Amsterdamie (nie wiem na którym miejscu?). A nawet w naszym polskim Sopoćkowie szwendałbym się chętnie dni kilka od kawiarni jednej do drugiej na Monte Cassino i nadmorskim deptaku. Oczywiście jedynie w okresie letnim.

To może ja jednak zostanę w tym Wiedniu. Okres letni krótki jest, a co robić z resztą roku?

Linki:

wtorek, maja 12, 2009

Idee pokonają kryzys

Zdruzgotanych codziennymi wiadomościami o coraz to bardziej pogłębiającym się kryzysie zachęcam do obejrzenia mowy Alexa Tabarroka na forum TED, mowy pod tytułem "Idee pokonają kryzys". Alex Tabarrok, ekonom i współautor bloga "Marginal Revolution", to radykalny optymista nie poddający się temu teraz ogólnie panującemu pesymistycznemu nastrojowi.

Wręcz przeciwnie. Alex dostrzega w swych analizach ekonomicznych mnóstwo wskazówek na to, że sytuacja gospodarcza wnet znacznie poprawi się.

Głównym motorem poprawy jest nieustanny wzrost jakości życia na świecie i z nim związany zdecydowany wzrost poziomu wykształcenia. Im więcej wykształconych ludzi na tej ziemi tym więcej inżynierów, techników i naukowców. A to oznacza więcej wynalazków, innowacji i dalszy gwałtowny wzrost technologiczny.


Alex nie widzi problemu w tym, że w przyszłości Amerykanie nie będą dominować nad nauką tak jak to jest teraz. Uważa on, że i tak wszyscy będą profitować z rozwoju nauki, niezależnie od tego w jakim kraju powstają wynalazki. Całkiem odmiennego zdania jest
Thomas Friedman, który apeluje do amerykanów aby przedsięwzięli wszystko co możliwe, aby zachować dominację w zakresie nauki i innowacji technologicznej. W jakimś sensie obaj panowie mają rację. Friedman ma rację, bo jeżeli Amerykanom nie uda się przodować w wyścigu nauki i innowacji to wyprzedzą ich inne kraje i przejmą ich rolę światowego hegemona. Dla nas żyjących w innych krajach niż USA argumenty Alexa są t
eż przekonywujące. Nasze kraje nie dominują przecież na polu naukowym, a pomimo to korzystamy z innowacji innych.

Technologia to drugi potężny motor wzrostu gospodarczego. Jej nieustanny rozwój, ulepszanie i poszerzanie się polepsza nie tylko nasz standard życia, ale także wpływa szalenie pozytywnie na gospodarkę.

Najbardziej jednak sugestywnym argumentem Alexa jest analiza kryzysu z roku 1929. Otóż amerykański produkt narodowy wzrasta nieustannie od przeszło stu lat. Wprawdzie w trakcie kryzysu 1929 nastąpił krótkotrwały spadek, ale został on bardzo szybko zrekompensowany dużo większym wzrostem.

Ja też sądzę, że poprawa już puka do naszych drzwi, a kryzys jest wyolbrzymiony tym nieustannym negatywnym gadaniem, tym medialnym przerabianiem złych wiadomości. To tak jak ze świńską grypą - mnóstwo krzyku i paniki o nic.


Do roboty trzeba się wiec zabrać, spekulantów w ryzach trzymać, a poprawa przyjdzie sama.

Linki:


-
Alex Tabarrok
-
Idee pokonają kryzys
-
Marginal Revolution
-
Alex Tabbarok - radykalny optymista

czwartek, maja 07, 2009

Better Place - elektryczna przyszłość

Shai AgassiImage by jdlasica via Flickr

Nie wiem czy Shai Agassi słyszał apel Tima O'reily "Rób coś co ma znaczenie!". Tak czy inaczej Agassi z pewnością ma wielkie plany. Jego wizja to totalna rewolucja motoryzacji, rzecz o ogromnym znaczeniu dla naszej przyszłości.

W kwietniu Agassi wygłosił na Forum Ted wspaniałą mowę o negatywnych skutkach naszej zależności od ropy - powolne zubożenie naszych społeczeństw przez coraz wyższe koszty benzyny i negatywny wpływ na środowisko - i konieczności szybkiej i radykalnej zmiany naszych aut na elektryczne. Ta sugestywna mowa została bardzo pozytywnie przyjęta przez publiczność i jest szeroko komentowana w prasie amerykańskiej.

Agassi, w przeszłości jeden z prezesów firmy SAP, założył w roku 200? firmę Better Place. Jego cel to elektryzacja samochodów. Cel to zaiste wielki, bo na dzisiaj brakuje wszystkiego - zarówno elektrycznych samochodów z prawdziwego zdarzenia jak i infrastruktury do "tankowania" prądu. Jest to też cel bardzo ważny w czasach walki z zanieczyszczeniem środowiska i gwałtownie rosnących cen ropy naftowej.

Rozwój punktów czy stacji do ładowania elektrycznych aut - które powinny znajdować się przy praktycznie każdym miejscu do parkowania - i stacji wymiany baterii - kiedyś zmieniano konie, a nie za długo będziemy zmieniać baterie - jest głównym tematem, którym zajmuje się Better Place. Agassi wprowadza tutaj całkiem nowe businessowe strategie - wypożyczanie baterii - i techniczne rozwiązania - standardowe baterie i interfejsy.

Agassi planuje i działa na wielka skalę. Słusznie zrozumiał jak ważne są jednolite standardy techniczne dla szybkiego wdrażania nowej technologii. Agassi uzyskał tutaj nawet wsparcie czołowych producentów samochodów. Równie ważne jest poparcie polityki i władz komunalnych. Tylko poprzez agresywną politykę podatkowa, poprzez realne, uwzględniające wszelkie negatywne skutki i koszty, ceny ropy i wsparcie podatkowe inwestycji w elektryzacje ruchu drogowego uda się zmienić obraz naszych ulic. Agassi uzyskał już poparcie kilku krajów - Izrael, Dania, Australia - i właśnie próbuje przekonać Amerykanów do swojej wizji.

Kiedy to zawita do nas ta elektryczna przyszłość? Jeżeli plany Agassiego spełnią się to już w roku 2011. Trzymam kciuki aby mu to się udało.




Linki:

czwartek, kwietnia 30, 2009

informacje unoszące się w cybernetycznej przestrzeni

Ciekawy wywiad z profesorem Gelernter zamieścił na swych łamach internetowy periodyk Edge.

G
elernter naucza informatykę na uniwersytecie Yale i specjalizuje się w programowaniu równoległym. Gelernter uzyskał rozgłos swym "komputerowym manifestem" i książką "Mirror Worlds". Gelernter to też wizjoner, który w swych publikacjach ze wczesnych latach dziewięćdziesiątych przewidział dosyć dokładnie internet w jego dzisiejszej postaci.

C
entralna wizja Gelernter to informacje całkowicie uwolnione od konkretnej lokalizacji na danym komputerze czy innym urządzeniu. Informacje unoszą się swobodnie w przestrzeni, która Gelernter nazywa cybernetyczną przestrzenią (cybersphere). My, użytkownicy, możemy w dowolnym czasie i z dowolnego miejsca w razie potrzeby szybko sięgnąć po te informacje. Przy tym nie musimy wiedzieć gdzie w tej cybernetycznej przestrzeni ta przez nas szukaną informacja znajduje się. Bo w tej cybernetycznej przestrzeni lokalizacja nie ma absolutnie znaczenia. Wystarczy że wiemy co szukamy (a nie gdzie musimy szukać) aby tę informacje znaleźć.

Czy ta cybernetyczna przestrzeń nam czegoś nie przypomina? Tak, Przecież to nic innego niż znamy nam internet z praktycznie cała wiedzą ludzkości. W internecie jest nam całkowicie obojętne gdzie aktualnie nam potrzebna informacja przebywa (to znaczy na jakim komputerze w internecie jest przechowywana). Wystarczy przecież tylko wrzucić hasła których szukamy w wyszukiwarkę google lub jakaś inną i w kilka sekund mamy to co szukaliśmy.

Czas to drugi bardzo ważny aspekt w koncepcji Gelernter. Otóż generalnie możemy porządkować informacje według miejsc lub czasu. Gelernter uważa, że przyporządkowanie informacji na skali czasu jest dla nas ludzi najbardziej naturalne. Nasze życie przecież też "płynie" nieustannie wdłuż osi czasu i dlatego dużo łatwiej jest nam skojarzyć informacje z danym etapem naszego życia (dzieciństwo, młodość, praca, wakacje, ...) niż z danym miejscem.


Zaraz, zaraz, informacje na osi czasu to przecież ..., tak to przecież nic innego jak blog!


Często zastanawiam się w jakim stopniu wizjonerzy pokroju Gelernter kształtują przyszłość. Czy "cybernetyczna przestrzeń" - czyli internet i cała ta w nim zawarta informacja - powstałaby też bez jego wizji? Osobiście jestem przekonany, że postęp to pewna nieuchronność, której my ludzie nie możemy zatrzymać. W tym sensie nie może on też być zależny od jednostkowych idei czy osiągnięć. Z drugiej strony jednak wydaje mi się, że wizjonerzy z pewnością w jakimś stopniu "pchają" ten świat do przodu. Bo jet to fakt, że wielu wybitnych twórców współczesnych webowych serwisów było zafascynowanych ideami Gelernter i próbowało (czy nawet zrealizowało) zrealizować jego wizję z "Mirror Worlds". Więc może wizjonerzy to takie "katalizatory" przyśpieszające postęp?


Linki:


-
EDGE - Wywiad z prof. Gelernter
-
Bio David Gelernter
-
Komputerowy manifest
-
"Mechaniczne piękno" - Książka Gelernter
-
"Mirror Worlds" - Książka Gelernter
Reblog this post [with Zemanta]

środa, kwietnia 22, 2009

Gorąca, płaska i przeludniona

Thomas Friedman to bardzo znany amerykański dziennikarz, piszący dla New York Times. Friedman to też bardzo znany pisarz. Jego książki - jak "świat jest płaski" czy też ostania pod tytułem "Hot, Flat and Crowded" (gorąca, przeludniona i płaska") to bestsellery.

Friedman to również wspaniały mówca wykorzystujący wszelakie retoryczne instrumenty. Friedman to kaznodzieja własnych idei, to aktor przekazujący z dużym przekonaniem swój tekst.

Przekonałem się o tym słuchając jego
mowy w ramach publicznych lekcji London School of Economics.

Friedman mówił o globalnym ociepleniu i problemie energetycznym. Jego mowa bardzo plastycznie pokazuje gwałtowny wzrost temperatury i dramatyczne konsekwencje tego wzrostu. Ciągle wzrost światowy demograficzny prowadzi zwiększa gwałtownie nasze zapotrzebowanie na energię. Również coraz wyższy standard życia w coraz większej ilości regionów potęguje naturalnie ten problem.


Globalne ocieplenie i zaopatrzenie w energię to olbrzymie problemy, które musimy Friedman jest tutaj wprawdzie absolutnym nacjonalistą i mówi tylko o USA, ale to oczywiste, że to są problemy światowe) rozwiązać. Ta konieczna zmiana nie będzie łatwa i wymaga wielkich wysiłków i wyrzeczeń od każdego z nas. Friedman jest zdania, że dla rozwiązania tego problemu rządy muszą stworzyć odpowiednie warunki. Po pierwsze muszą podrożyć radykalnie energię ze źródeł wytwarzających dwutlenek węgla i potanić odnawialne źródła energii. Energia musi być bardzo droga, tak droga, aby każdy z nas zaczął szukać alternatyw. Po drugie ważne jest, aby w tym zakresie pojawiły się start-upy, im więcej tym lepiej, i szukały różnych sposobów na polepszenie sytuacji.


Osobiście też jestem zdania, że najwyższy czas na szybkie i zdecydowane działanie. Oczywiście dla Europy, która już od bardzo dawno mówi o ochronie środowiska i próbuje przekonać Amerykanów do podjęcia poważnych akcji, to nagle "odkrycie Ameryki" przez Amerykanów jest dosyć irytujące. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy. To Amerykanie zaczynają naprawdę coś robić dla poprawy sytuacji. A my to tylko gadaliśmy o problemie, ale konkretnych czynów zabrakło niestety. Zamiast się więc obrażać lepiej popatrzyć Amerykanów i wraz z nimi wziąć się do roboty.


Linki:

- http://www.thomaslfriedman.com/bookshelf/hot-flat-and-crowded
- http://www.wired.com/culture/culturereviews/magazine/16-09/pl_print

- http://www.salon.com/env/feature/2008/09/24/thomas_friedman/print.html

- http://www.salon.com/env/feature/2008/09/24/thomas_friedman/print.html

- http://richmedia.lse.ac.uk/publicLecturesAndEvents/20081014_1830_hotFlatAndCrowded.mp3
- http://www.biblionetka.pl/ks.asp?id=72393

środa, kwietnia 15, 2009

itunes U - demokratyzacja nauki?

Nauka za darmo. Nauka na najlepszych uniwersytetach świata. No i na dodatek nauka praktycznie wszędzie, nawet w podróży, w autobusie czy pociągu do pracy.

Nie, to nie są mrzonki i fantazje. To rzeczywista oferta, dostępna dla wszystkich i do tego za darmo. Dostępna jest ona na portalu "Itunes U" Apple'a. Otóż Apple "namówił" wiodące amerykańskie i brytyjskie uniwersytety - takie jak Stanford, MIT, Yale, Oxford czy Cambridge - aby publikowały wybrane kursy na iTunes. Publikują też nieliczne uniwersytety francuskie i niemieckie.

iTunes U oferuje już przeszło 75000 pików audio czy wideo, w tym wiele pełnych kursów uniwersyteckich. Aby skorzystać z tej wyjątkowej oferty potrzebujemy aplikację
iTunes, którą Apple oferuje za darmo. Na dodatek można pobrać kursy na ipod czy iphone i słuchać ich sobie w drodze.

Czy to nie jest fenomenalne? Przecież jeszcze tak niedawno bariery technologiczne i przede wszystkich polityczne były tak wielkie, że nawet zwykła zagraniczna prasa w Polsce była absolutnym rarytasem. Swego czasu jedynym ale i tak ocenzurowanym oknem na świat było czasopismo "Forum" drukujące wybrane artykuły z prasy zagranicznej. O Oxfordach i MIT można było sobie tylko pomarzyć.

A i na zachodzie dostęp do wiedzy był wtedy elitarny. Koszta studiów były wysokie i nieliczni tylko mogli sobie na to pozwolić.
A tu proszę, elitarne uniwersytety same wchodzą pod strzechy!

Szkoda tylko, że polskie uniwersytety nic nie publikują. Może niedługo zaczną?


czwartek, kwietnia 02, 2009

Szef do spraw innowacji

Czytając niezbyt ciekawy wywiad z Chrisem Beard - szef dla spraw innowacji w organizacji Mozilla - w ReadWriteWeb zainteresowałem się nieco nazwą jego funkcji - CIO, Chief Innovation Officer, bo przecież niezbyt często innowacja znajduje się na najwyższym szczeblu zarządzania firmą. To dobitny przykład wagi jaką ma ona dla organizacji Mozilla, która stworzyła popularną przeglądarkę internetu Firefox. Innowacja jako motor rozwoju technologicznego i klucz do powszechnej akceptacji przez klientów.

Fajna jest też wizja Firefoxa - "Pomagamy Tobie zarządzać coraz bardziej skomplikowany świat".

Oj tak świat internetu nie jest prosty i narzędzia do efektywnego poruszania się w nim są nam szalenie potrzebne. Czekam z niecierpliwością na pojawienie się inteligentnych agentów wyszukiwania informacji, którzy automatycznie poznają moje zainteresowania i znajdą to co szukam.

poniedziałek, marca 09, 2009

Już przeszło miliard internautów na świecie

Tak wynika z aktualnej statystyki Comscore. To bardzo dużo, a drugiej strony niewiele, bo tylko około 20% ludzkości.

Chińczycy przełamali długoletnią hegemonię Amerykanów i są na pierwszym miejscu z 180 milionami. Za nimi chyba już bezpowrotnie pobici Amerykanie z 163 milionami. Potem długo nic i Japonia z 60 milionami.

Dużym zaskoczeniem, przynajmniej dla mnie, jest mała ilość indyjskich internautów, bo jest ich tylko 30 milionów. A tyle pisze się o wyśmienitych indyjskich programistach i krzemowej dolinie w Bangalore.

Inne zaskoczenie to bardzo wysoka, bo piętnasta, pozycja Holandii z 12 milionami internautów. Jak to możliwe, że w takim małym kraju aż tyle ludzi ma dostęp do internetu? Tam już chyba niemowlaki śmigają po internecie?

A gdzie Polska? W pierwszej piętnastce jej nie ma. :(

A oto pierwsza piętnastka:

  1. China: 179.7 million
  2. United States: 163.3 million
  3. Japan: 60.0 million
  4. Germany: 37.0 million
  5. United Kingdom: 36.7 million
  6. France: 34.0 million
  7. India: 32.1 million
  8. Russia: 29.0 million
  9. Brazil: 27.7 million
  10. South Korea: 27.3 million
  11. Canada: 21.8 million
  12. Italy: 20.8 million
  13. Spain: 17.9 million
  14. Mexico: 12.5 million
  15. Netherlands: 11.8 million
Linki:
Reblog this post [with Zemanta]

wtorek, lutego 17, 2009

From Evernote: Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło

Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło

by krzyszm

Tak twierdzi Oliver Tanzer, autor książki "wszystko będzie dobrze". Książki która z pewnością nie ukaże się po polsku i jej znaczenie będzie li tylko regionalne, chociaż dotyczy ona przecież kryzysu o skali globalnej.

Oliver Tanzer twierdzi na podstawie analizy wielu kryzysów z przeszłości, że   po każdym takim kryzysie dotknięty przez niego system społeczny czy gospodarczy ulepsza się. Kryzys to więc nic naprawdę strasznego, a raczej szansa na udoskonalenie.

Tego typu pozytywne tezy w sytuacjach trudnych poprawiają nieco ostatnio nadtoż posępny nastrój i dzięki temu działają pokrzepiająco. Jednak faktem jest, że każdy kryzys ma swych przegranych. Dla nich ta poprawa pokryzysowa tylko powiększa gorycz ich porażki.

środa, lutego 04, 2009

Kryzys na światowym forum ekonomicznym

DAVOS/SWITZERLAND, 24JAN04 - Bertie Ahern, Tao...Image via Wikipedia

Kryzys gospodarczy dotarł również na światowe forum ekonomiczne 2009 w Davos. Jeszcze w zeszłym roku dyskutowano tam gorliwie o postępie, o nieustannym wzroście i związanych z nim problemach. A tu proszę zamiast wzrostu gospodarczego mamy dramatyczne spadki. Ten podły kryzys widocznie zaczaił się gdzieś za rogiem i zupełnie zaskoczył wybitnych polityków, ekonomów, finansowych speców i nawet tak zwanych futurologów.

Zaskoczeni wykazali się jednak doskonałym refleksem Natychmiast zaprosili kryzys na salony i podejmują go hojnie nie zważając na koszta. A kryzys grubieje z dnia na dzień i panoszy się bezczelnie. Siedzi sobie w samym środku obrad i przysłuchuje się z zadowoleniem niezliczonym dyskusjom na swój temat. Chętnie też przyjmuje składane mu w darze datki, zwane fachowo planami pomocy czy pobudzenia gospodarki.

Wychwalaniu kryzysu teraz już nie ma końca. Jaki on wielki, chyba w ogóle największy. Wszechogarniający rozlewa się po całym świecie i ogarnia praktycznie wszystkie sfery naszego życia. A jak szybko zapanował i to tak zupełnie niespodziewanie. Jeszcze wczoraj był dobrobyt powszechny, a już dziś kryzys totalny.

Tylko nieliczni w tych tak niedawnych czasach mlekiem i miodem płynących przebąkiwali coś o latach chudych, o gwałtownej zmianie, o możliwym kryzysie. Ale kto wtedy chciał ich słuchać, tych niepoprawnych pesymistów.

Teraz jednak pesymiści są górą. Podnieśli głowy dumnie i mówią z nieukrywaną satysfakcją - "a nie mówiłem!". Jeden z nich - Nouriel Roubini, professor ekonomii na uniwersytecie w Nowym Jorku - zagościł na dobre w centrum światowego forum ekonomicznego. Rozsiadł się wygodnie tuż obok samego kryzysu i przyjmuje pielgrzymki ciekawskich dziennikarzy i licznych tuzów polityki i gospodarki. "Skąd wiedziałeś o kryzysie?" - pytają go. A on, ten spełniony wróżbita, ten prorok kryzysu - zawistni koledzy tytułują go nawet jako Dr. Doom czyli Zagłada - opowiada im o podobieństwie aktualnej sytuacji do tej z poprzednich kryzysów. Jak to tylko podobieństwa dziwują się wszyscy. Bo oni, naiwni, myśleli że Roubini zbudował fenomenalny model gospodarczy umiejący bezbłędnie przewidzieć wszelkie zmiany kierunku i zachwiania gospodarki światowej.

W tylnych rzędach zgromadziła się grupka zawistnych kolegów, którzy zbyt długo stawiali na postęp i wzrost. Ci przegrani złośliwcy porównuja Roubiniego do stającego zegara. Roubini, zdeklarowany pesymistą głoszący kryzys od lat wielu kiedyś przecież musiał trafić w rozwój wydarzeń. To tak jak stojący zegar, który dwa razy na dzień pokazuje właściwą godzinę.

Wczorajsi optymiści szybko smarują sobie twarze na czarno i prześcigają się w coraz posępniejszych przepowiedniach. To nic, ze zaprzeczają przy tym temu co sami głosili jeszcze nie tak dawno. Przecież tego już i tak nikt nie pamięta. A dzisiaj ważne jest aby nie wypaść z trendu.

W tej sytuacji chyba na próżno czekać nam na śmiałka, który stawi czoła temu kryzysowi. śmiałka który przekłuje kryzys piką rozsądku aby stwierdzić, że to tylko bańka mydlana nadmuchana naszym strachem i owczym pędem ku masowej histerii pogłębiającej - jeżeli go nie tworzącej - dramatyzm sytuacji. Jeżeli wszyscy uwierzymy że jest źle to na pewno tak będzie i to całkiem niezależnie od rzeczywistej sytuacji gospodarczej.


Reblog this post [with Zemanta]

wtorek, stycznia 27, 2009

Entrepreneurship

... to znaczy przedsiębiorczość. Przedsiębiorczość rozumiana jako zdolność do budowania czegoś nowego, wdrażania w życie nowatorskich pomysłów i podejmowania sporego ryzyka związanego z działalnością gospodarczą w nowych, dotychczas nieistniejących dziedzinach gospodarki.

Entrepreneur to znaczy przedsiębiorca. Ale nie taki całkiem normalny przedsiębiorca, który działa w dobrze już rozpoznanych sektorach gospodarki. To śmiałek, który tworzy coś całkiem nowego, który kreuje całkiem innowacyjne produkty i usługi. Ta właśnie oni otwierają dla nas nowe perspektywy i przyczyniają się znacznie do rozwoju gospodarczego. Bez takich ludzi grozi nam stagnacja.

W naszym wspólnym społecznym interesie jest popieranie przedsiębiorczych ludzi gotowych podjąć wyjątkowe ryzyko. Szczególnie w Ameryce, gdzie przedsiębiorca jest bardzo ceniony i jest integralną częścią amerykańskiego mitu, istnieje wiele programów popierania przedsiębiorczości. Jak na przykład fundacja Kauffmana. Jej celem jest społeczeństwo ekonomicznie niezależnych osób, które swą działalnością polepszają sytuację lokalnych społeczności. Założyciel fundacji, Ewing Kaufman, to typowy amerykański self-made man. Założył on firmę farmaceutyczną w piwnicy swego domu i był na początku jej jedynym pracownikiem. Po 40 latach sprzedał swój business, w którym zatrudniał już 3400 ludzi, za miliard dolarów.

Aktualnie szefem fundacji Kauffmana jest Carl Schramm, uznany przedsiębiorca i filantrop, którego The Economist nazywa "ewangelistą przedsiębiorczości".

Fundacja Kauffmana organizuje w ostatnich latach światowy tydzień przedsiębiorczości. Jego celem jest zapoznanie młodych ludzi, przede wszystkim uczniów i studentów, z ideą przedsiębiorczości i zachęcanie ich do podejmowania takiej działalności. W zeszłym roku wzięło w nim udział 78 państw, w tym również Polska. W ramach tego światowego tygodnia przedsiębiorczości w Polsce zorganizowano 1500 imprez w których wzięło udział 85 tysięcy uczniów i studentów z całego kraju. Największym projektem była "otwarta firma", w ramach którego młodzież odwiedzała firmy, aby zapoznać się z ich działalnością.

Ciekawe ilu z nich, zamiast szukać ciepłych państwowych posadek, wybierze trudną drogę przedsiębiorczości.

Linki:

- Przedsiębiorczość
- Entrepreneurship
- Carl Schramm
- Fundacja Kauffmana
- światowy tydzień przedsiębiorczości
- Self-made man

piątek, stycznia 16, 2009

Marzenie o gwiazdach

Peter Diamandis ma jedno wielkie marzenie. Chce on wyprowadzić ludzkość w kosmos. Chce otworzyć nam drogę do tego niebotycznie wielkiego rezerwuaru przestrzeni i surowców i uwolnić nas od ziemskiej ciasnoty i ograniczeń.

Od wczesnego dzieciństwa Diamandis jest zafascynowany lotnictwem i kosmosem. Bracia Wright, Lindbergh i inni nieustraszeni ludzie gotowi poświęcić swoje życie dla jednej wspaniałej idei to jego idole. Ich wielkość to zdolność przekroczenia nieosiągalnych granic, uczynienia czegoś co w powszechnej opinii uchodzi za niemożliwe.

A trochę później, w czasie gdy Diamandis, dorastał, realizowany był program Apollo. Peter Diamondis śledził zafascynowany pierwsze ludzkie kroki na księżycu i absolutnie wszystko związane z tymi lotami. I ta fascynacja pozostała mu do dzisiaj. Jego rozczarowanie było wielkie gdy zatrzymano program Apollo. Wtedy to chyba postanowił ze to właśnie on otworzy wrota kosmosu ludzkości. Zrozumiał on też, że jedynie poprzez prywatne inicjatywy może ten cel
osiągnąć.

Peter Diamandis, Amerykanin greckiego pochodzenia, absolwent MIT, założyciel i prezes wielu firm i organizacji - jak na przykład Zero Gravity Corporation, która urządza loty w trakcie których można przeżyć stan nieważkości - ma olbrzymi dar przekonywania. Jego głęboka wiara, że to co jest niemożliwe dzisiaj jutro będzie czymś powszechnym otwiera mu drzwi sponsorów i przekonuje ostatnich wątpiących.

W roku 1995 Diamandis zakłada fundację X Prize. Celem X Prize jest wspieranie wszelkich inicjatyw i rozwoju technologi przydatnych do podróży kosmicznych. X Prize wyznacza konkretne cele i bardzo wysokie nagrody za ich osiągnięcie. Motywem przewodnim X Prize jest "Rewolucja poprzez współzawodnictwo".



Pierwsza nagroda w wysokości 10 milionów znaną jest jako Ansari X Prize. Wygrał ja w roku 2004 zespół wokół Paula Allena (jeden z założycieli Microsoftu) za wystrzelenie w kosmos statku SpaceShipOne zdolnego do transportowania 3 ludzi na co najmniej 100 km ponad powierzchnię ziemi.


Następny, logiczny krok to lądowanie na księżycu w roku 2014 - Google Lunar X Prize. 16 firm walczy tutaj o piękna sumkę (pomijając naturalnie ten wspaniały cel), a mianowicie 20 milionów, którą ufundował Google.

Pomysł wyznaczania nagród za osiągnięcie czegoś w danym momencie nieosiągalnego nie jest wcale tak całkiem nowy. Do historii weszła nagroda Ortegi w wysokości 25.000 dolarów - ciekawe jaką wartość miałyby ta suma dzisiaj - za pierwszy przelot samolotem nad Atlantykiem. Nagrodę tę zgarnął Lindbergh w roku 1927.


Fundacja X Prize to już prawie fabryka nagród. Cała seria takich nagród w różnych dziedzinach jak motoryzacja, genetyka jest właśnie przygotowywana, a wyścig w kosmos właśnie trwa.

Peter Diamandis znalazł chyba optymalna drogę do realizacji swoich marzeń. Te olbrzymie nagrody mobilizują niezliczonych śmiałków jak również spore zasoby finansowe. Dzięki temu wpływ tych nagród na ukierunkowany rozwój praktycznych zastosowań sięga daleko poza wymiar tych sporych, ale wobec wyznaczonych celów skromnych nagród Chyba jeszcze niejeden raz usłyszymy o tym miłym Amerykaninie greckiego pochodzenia i jego organizacji X Prize.

Linki:

Reblog this post [with Zemanta]

piątek, stycznia 09, 2009

Ukradli ciastko świąteczne, a wszyscy myśleli, że chodzi o karty kredytowe!

Niekiedy bardzo podejrzane sytuacje znajdują bardzo proste wyjaśnienia. Tak też było w przypadku kradzieży danych kart kredytowych z Landesbank Berlin. 13 Grudnia gazeta Frankfurter Rundschau otrzymała przesyłkę od nieznanego informatora zawierającą dane 130.000 tysięcy kart kredytowych na mikrofiszkach. Gazeta natychmiast przekazała tę paczuszkę prokuraturze, a ta wszczęło niezwłocznie śledztwo. Jednocześnie jednak informacja poszła w świat. Media niemieckie (i nie tylko) rozpisały się solidnie na ten temat. W prasie pełno było spekulacji o słabych zabezpieczeniach i zarzutów pod adresem banku i firmy Atos Worldline, która autoryzuje kredytowe transakcje dla banku.

Landesbank Berlin rozpoczynał już przygotowania do wycofania tychże kart z obiegu, gdy po tygodniu prokuratura przedstawiła wyniki dochodzenia. Otóż wyjaśnienie jest całkiem trywialne. Całe zamieszanie spowodowali kurierzy firmy przesyłkowej. Ukradli oni ciasto świąteczne (Weihnachsststollen) wysłane do redaktora naczelnego Fankfurter Rundschau. Aby zatuszować tę drobną kradzież nakleili etykietę z ciastowej przesyłki na jedną z paczek przeznaczonych dla Landesbank Berlin. I tak oto dane kart kredytowych zamiast trafić do banku znalazły się w gazecie. Okazało się też, że firma którą Landesbank Berlin zatrudnia normalnie do takich przesyłek - i która
z pewnością zobowiązała się do absolutnie rzetelnego i godnego zaufania wypełniania powierzonej jej usługi - przekazała tę przesyłkę jakieś innej firmie. I to kurierzy tej innej firmy złakomili się na ciastko.

Prokuratura oznajmiła też, że było to chyba najdroższe w historii dochodzenie w sprawie skradzionego ciasta! Prokuratura nie wyjaśniła niestety jak złodzieje stwierdzili, że w przesyłce znajduje się ciastko. Wywęszyli je czy co? ;)

Nie ma więc wielkiego skandalu z powodu kradzieży danych kart kredytowych. Według mnie jednak sprawa ma kilka wątpliwych aspektów. Nie wyjaśniono dotychczas, dlaczego transport danych kart kredytowych - wraz z pinem! - odbywa się takim niebezpiecznym sposobem. Dlaczego transportowane są piny jednocześnie wraz z innymi danymi. Mniej naiwni kurierzy mogą przecież bez trudu skopiować te dane i nieco lepiej zatuszować sprawę niż te słodkie łakomczuchy!





Reblog this post [with Zemanta]

poniedziałek, stycznia 05, 2009

Hacker, który okradł innych hackerów

Max Butler, 36 letni hacker z zamiłowania , zgromadził na swym portalu CardersMarket.com przeszło milion danych kart kredytowych. Przez krótki czas zwano go królem złodziei kart kredytowych. Jego błyskotliwa kariera jednak nie trwała długo - W 2007 zaaresztowała go FBI, a sąd skazał na 30 (!) lat więzienia.

Max Butler, zwany "lodziarzem", już w młodości był znanym hackerem. Początkowo nawet utrzymywał się z oficjalnych zleceń na sprawdzanie bezpieczeństwa w różnych organizacjach i firmach. Jednak jego pasja i chęć szybkiego zarobienia dużych pieniędzy wzięła górę. Butler włamał się na serwery rządowe i wojskowe. FBI jednak szybko wpadła na jego trop i za ten "wyczyn" Butler zarobił 18 miesięcy więzienia.


Po wyjściu z ciupy Butler ani przez moment nie myślał o normalnym zarabianiu. Wyspecjalizował się w kradzieży danych kart kredytowych. Założył portal - CardersMarket.com - na którym można było kupić i sprzedać skradzione dane kart kredytowych i innych. W brawurowej, 48 godzinnej akcji Butler okradł nawet swych złodziejskich konkurentów włamując się do ich nielegalnych portali. Zabrał stamtąd wszelkie dane i wymazał całą bazę danych. następnie poinformował sprzedających i kupujących na tych portalach - a miał ich adresy mailowe z ukradzionych baz danych -, że ich dane są na jego portalu. W ten sposób, niejako przez jedną noc, zyskał 6000 (kryminalnych) użytkowników i stał się największym rynkiem handlu skradzionymi danymi kart kredytowych.


Interes Butlera rozrastał się w szybkim tempie i przynosił też bardzo znaczne zyski. Jednak głównym motorem działalności Butlera nie był zysk, lecz chęć pokazania, że jest lepszy (jako hacker) od innych. Butler to prawdziwy hacker z zamiłowania.


Ten potężny i szybko rozrastający się nielegalny business zainteresował wnet FBI. FBI, jak na razie bezskutecznie, zwalcza kradzieże kart kredytowych. Od 2005 skradziono jedynie w USA przeszło 149 milionów danych kart kredytowych, a straty wynoszą 67 miliardów rocznie. FBI przemyciła swego agenta to złodziejskiej szajki Butlera i kiedy już zebrała wystarczająco dowodów przestępstwa zaaresztowała Butlera ponownie. Tym razem sąd wykazał się absolutnym brakiem zrozumienia dla hackerskiej żyłki Butlera i skazał go na 30 lat więzienia.

Linki:

- O hackerach
- Artykuł w Wired
- Artykuł w Computerworld