niedziela, listopada 28, 2010

Ipad-omania

iPad with on display keyboardImage via Wikipedia
Totalne wariactwo opanowało ostatnio moją firmę. Coraz więcej ludzi biega z Ipadem pod pachą i załatwia na nim firmowe sprawy. Niektórzy kupili sobie prywatnie Ipada i twierdzą, że ten gadget świetnie nadaje się do pracy. Wymagają przy tym dostępu do naszej sieci wewnętrznej i są zdumieni, kiedy IT i oddział do spraw bezpieczeństwa im tego odmawiają.

Podobny trend opanował też całe oddziały. Marketing i sprzedaż chcą od zaraz tylko i wyłącznie pracować na Ipadach. Postanowili oni wyposażyć każdego pracownika z ich oddziału w Ipada. Również oni żądają swobodnego dostępu do naszej wewnętrznej sieci. IT jest zupełnie nieprzygotowana na taki rozwój sytuacji. Próbują blokować ten trend, ale szanse na jego zatrzymanie są raczej małe.

W między czasie zgłosili się prezesi firmy i też zażądali wyposażenia ich w Ipady i odpowiednie oprogramowanie. IT raczej nie odważy się wyjaśnić im jak nierozsądna jest ta ich decyzja.

Czy jest ona jednak naprawdę tak nierozsądna? Ipad to wspaniale urządzenie dla kogoś kto tylko zerka do internetu i przegląda maile. Również proste aplikacje na praktycznie dowolny temat są pod ręką.


Z punktu widzenia bezpieczeństwa informacji Ipad wcale nie jest takim złym rozwiązaniem. Nowy system operacyjny - IOS 4.2 - Apple oferuje centralne zarządzanie tymi urządzeniami. Ipad oferuje całkiem niezły pakiet zabezpieczeń i jak na dzisiaj jest z pewnością urządzeniem bardziej bezpiecznym niż otwarte na wszystko kompy. Ipad staje się więc przydatny również dla businessu.

Ipad to chyba pierwsza bardzo konkretna fala trendu "przynieś swoją własną IT" - bring your own IT. Ten podobno w Ameryce dosyć powszechny trend polega na tym, że pracownicy pracują na swoim sprzęcie, a nie firmowym. Sprzęt firmowy kosztuje firmy majątek, jego utrzymanie jest bardzo czasochłonne, a i tak pracownicy nie są z niego zadowoleni. Większość ma prywatnie lepszy sprzęt niż w pracy i nie cierpi różnych ograniczeń ma sprzęcie firmowym. A dla firm najważniejsze jest, aby robota było dobrze wykonana, a nie to na jakim sprzęcie ludzie pracują. Więc co trzy, cztery lata dają ludziom pieniądze na zakup sprzętu. Każdy pracownik może kupić to, co dla niego jest najlepsze. Ciekawe czy ten trend przejdzie również a Europę.

niedziela, listopada 14, 2010

Lenie są wśród nas

Właśnie wracam z konferencji o tematyce bezpieczeństwa informacji w Monachium. Siedzę sobie bardzo wygodnie w luksusowym Railjet (ten austriacki Railjet jest jeszcze lepszy i bardziej komfortowy niż niemiecki ICE) i mknę cichutko i mięciutko z szybkością około 200 kilometrów w kierunku Wiednia. Z Monachium do Wiednia w cztery godziny to dla mnie bardzo dobra alternatywa, lepsza od samolotu czy samochodu. Szybciej nie dojadę, a ta wygoda w pociągu to wspaniała rzecz. Można na ten przykład spokojnie napisać blogowego posta. :)


Ale nie o tym chciałem. Te różne konferencje na których kilka razy w roku bywam to jednak spory stres dla mnie. Wyrwać dwa dni z biurowego szaleństwa nie jest łatwo. Główny problem polega jednak na tym, że trzeba się do takiej konferencji przygotować. Bo ja z reguły chcę się wykazać i mam na takich konferencjach odczyt. Zawsze obiecuję sobie, że tym razem przygotuję się dobrze i rychło w czas. Mam wielkie plany, chcę zrobić prezentację kilka tygodni wcześniej i nieco zorganizować sposób w jaki to powiem. Zawsze jednak kończy się to tak samo. Prezentację robię w ostatniej minucie - tym razem kończyłem ją pisać właśnie w pociągu do Monachium. Zbieram myśli w biegu - niekiedy dosłownie w trakcie mych porannych biegów z Husky. Na poćwiczenie mowy brakuje już niestety czasu. Muszę więc improwizować.


Tym razem było jeszcze trudniej, bo konferencja była międzynarodowa i musiałem mówić po angielsku. A do perfekcji w tym języku jest mi niestety bardzo daleko.


Ten termin prezentacji i fakt, że jestem nieprzygotowany psuje mi nastrój już kilka tygodni przed terminem. Ciągle jednak odkładam to przygotowanie na jutro, albo na weekend. I tak już jest aż do ostatniej chwili. Zły też jestem na siebie, że zgodziłem się wygłosić mowę. Zamiast spokojnie w weekend wypoczywać, ja muszę dumać nad tym co ja tym ludziom powiem. Zamiast spokojnie na konferencji przysypiać, jak to robią inni, ja muszę pracować. No ale tyle moje, że ja ich budzę, bo u mnie nie ma spania, wszyscy muszą słuchać! :)


Ostatnio wpadła mi w ręce książka "The Thief of Time; Philosophical Essays on Procrastination", którą bardzo dobrze opisał James Surowiecki w New Yorker. Ku mojemu zdumieniu okazuje się, że nie jestem jakimś wyjątkiem. Ta zwłoka, to odkładanie pewnych czynności na potem to problem powszechny. Cierpią na niego nie tylko patentowe lenie - tak zawsze mówiła o mnie moja mama, a kto lepiej zna nas jak nasze mamy - ale nawet ludzie bardzo dobrze zorganizowani. My, "odkładacze" na potem, doskonale wiemy o tym, że szybkie załatwienie tych odkładanych spraw wymaga dużo mniej wysiłku. Niekiedy to odkładanie jest nawet związane z poważnymi kosztami, jak na przykład w przypadku nie zapłaconych na czas rachunków czy podatków. My wiemy doskonale o tym i pomimo to odkładamy pewne zadania na potem. Nie pomagają tutaj żadne dobre rady czy inne triki. W między czasie nawet poważna nauka zajęła się tym problemem. Naukowcy dociekają czy to genetyczny defekt czy może jakaś choroba. Ciekawe jak to wyjaśnią ?


Pomimo tej zwłoki moje mowy na różnych konferencjach z reguły kończą się pozytywnie. Ludzie są zadowoleni, a i ja mam satysfakcję. Pewnie dlatego szybko zapominam o tych nieprzyjemnościach związanych z przygotowaniem się i przyjmuję następne oferty.


Także w sumie jestem zadowolony z tego krótkiego wypadu do Monachium. Konferencja była udana - nie tylko dzięki mojej mowie ;) -, potem dobra kolacja w tradycyjnej bawarskiej restauracji i noc w świetnym hotelu. The Charles Hotel jest wyśmienity - wielki, wspaniale urządzony pokój, przepiękna sala restauracyjna, świetna obsługa - chociaż nie tani. A na zakończenie cztery godziny odprężającej podróży pociągiem. Chyba muszę się rozejrzeć za następną konferencją. ;)



Diabelska alternatywa

Mariusz Janicki w ostatnich wydaniach Polityki przeprowadza interesującą analizę polskiej sceny politycznej, a ogólniej sytuacji polskiego społeczeństwa.

W artykule "W opresji agresji" pisze o głębokim konflikcie cywilizacyjnym polskiego społeczeństwa. Jest olbrzymi konflikt światopoglądowy pomiędzy kulturą świecką i oświeceniową, a tradycyjną kulturą katolicką i narodowościową. Janicki pisze:

Gorączka emocji wynika także stąd, że konflikt Platformy z PiS nałożył się na głęboki polski spór o wymiarze cywilizacyjnym, kulturowym. Dotknął czułej, być może niewidocznej wcześniej struny. Podział na konserwatywnych, religijnych tradycjonalistów oraz na liberalną albo po prostu nieideologiczną większość istniał dawniej, ale jego strony były wcześniej rozproszone i obsługiwane przez zmieniające się formacje polityczne. Nie miały okazji okrzepnąć.
W artykule "Teoria lejka" zwraca uwagę na wyprowadzanie walki politycznej z sejmu na ulice. Pis, a przede wszystkim sam Kaczyński toczy walkę na ulicach miast organizując pochody z pochodniami i krzyżami. To mi coś przypomina, coś bardzo groźnego, coś czemu trzeba się stanowczo przeciwstawić. Janicki pisze:
Do tego potrzebna jest jednak władza, najlepiej zdobyta jak najszybciej i użyta natychmiast. Potrzebna jest zapałka, która wznieci insurekcję, jak to ładnie nazywają konserwatywni publicyści, albo rokosz czy rebelię – jak ujmują to inni. Nie był nią kryzys ani powódź. Nie wystarczył Smoleńsk i, jak się wydaje, nie spełni nadziei Łódź. Poszukiwania trwają.
I dalej:
... (Kaczyński) Nie ma czasu, więc wyprowadza swoją politykę poza Sejm, na ulicę, przystrajając ją krzyżami i pochodniami. Klub poselski PiS nawet zbiera się, zasiada w ławach, coś mówi, ale jednak bez Jarosława Kaczyńskiego. Jemu już na Wiejską nie chce się nawet zaglądać (w ogóle Sejm stracił na znaczeniu, kiedy toczy się wojna symboliczna), jak też pójść na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego czy podać rękę prezydentowi, a raczej panu Komorowskiemu. Posłowie PiS stali się paprotkami polityki swojego prezesa, kukiełkami bez znaczenia, bo niewiele może od nich zależeć i w tym rozdaniu parlamentarnym skazani są na polityczne wymarcie. Muszą tylko odegrać swój teatr póz i zaklęć, ale adresowanych przede wszystkim do prezesa, bo tylko z tego nadania i wedle wskazanego z gabinetu przy ulicy Nowogrodzkiej porządku układane będą listy wyborcze.
Kaczyński chce za wszelka cenę zdobyć władzę i wszelkie środki są do tego dobre. Próba zawładnięcia ulicy, gra emocjami, próba wyłączenia rozsądku i szukanie rozwiązań poprzez uliczny konflikt to niebezpieczna gra. Kaczyński nie uznaje legalnie, na mocy demokratycznego mandatu wybranych władz i próbuje przeciwko nim mobilizować ulice. To próba puczu sił anty demokratycznych i w dużej mierze poza-demokratycznych. W naszym wspólnym interesie trzeba im stanowczo powiedzieć "Nie"!

poniedziałek, listopada 01, 2010

Wyjdźmy z podwórka!

W polskich mediach znowu huczy. Politycy na przemian obwiniają się za tak zwaną atmosferę nienawiści i za prowokowanie szaleńców do takich ataków jak ten w Łodzi. Niektórzy idą nawet o krok dalej i obwiniają stronę przeciwną o bezpośredni wpływ na ten atak. Jednocześnie politycy wszystkich partii nawołują do zakończenia tej ostrej wojny na słowa, co chwila któryś z nich występuje z apelem o umiar i spokój, jednocześnie zarzucając przeciwnikom politycznym doprowadzenie do tej sytuacji.

Media podchwytują oczywiście te wszystkie wypowiedzi. Dziennikarze dyskutują miedzy sobą, dlaczego tak jest i obwiniają o to polityków. Niby, że oni tak naprawdę nie chcą o tym pisać, ale co mają zrobić, jak politycy tacy uparci i tak chętnie obrzucają się błotem. Twierdza jednocześnie, że ludzie już są tą słowną wojną polityków zmęczeni i mają tego dość. Czy aby jest tak rzeczywiście?

Ja myślę, że to właśnie my wyborcy jesteśmy za tę sytuację przynajmniej częściowo odpowiedzialni. Czytamy przecież te wszystkie bzdury, które nasi politycy wypowiadają - wystarczy zerknąć na listę najczęściej czytanych artykułów w online gazetach. Jeszcze gorsze, że potem wybieramy znowu tych samych ludzi. Dlaczego wiec miałoby się coś zmienić?


A musi. Obserwując polskie media wydaje się, ze cały świat, a już na pewno cała Europa przygląda się tej polskiej pyskówce z wypiekami na twarzy. Bo w naszych mediach rzadko można znaleźć jakiś artykuł na inny temat. Tak jednak nie jest. Świat żyje innymi, dużo bardziej również dla nas Polaków ważnymi tematami. Europa dyskutuje o naprawdę poważnych rzeczach, o naszej wspólnej przyszłości.


Czas wiec najwyższy abyśmy wyszli z tego polskiego podwórka i zajęli się tematami naprawdę ważnymi! Naprawdę szkoda czasu na te lokalne kłótnie bez znaczenia.


Zostawmy tych naszych politycznych chuliganów im samym, przestańmy czytać artykuły o tym kto kogo jak nazwał. Odkryjmy inny świat, zajmijmy się polską i europejską ekonomią, spójrzmy częściej w stronę Chin i Indii i zastanówmy się co musimy zrobić w najbliższej przyszłości aby sprostać temu wyzwaniu! Lub interesujmy się tysiącem innych dużo ważniejszych spraw niż te polityczne przepychanki. A tym Panom Politykom co w takim zacietrzewieniu dyskutują między sobą podziękujmy przy najbliższych wyborach i wybierzmy innych, rozsądniejszych ludzi.