wtorek, sierpnia 25, 2015

Czy kapitalizm można naprawić? Jan Sowa twierdzi, że tak, ale trzeba go zamienić na nowy, sprawiedliwszy system gospodarczy

Z mojego ostatniego pobytu w Polsce przywiozłem między innymi książkę Jana Sowy "Inna rzeczpospolita jest możliwa". Książka ta jest bardzo fajnie napisana, czyta się ją prawie jak dobry kryminał. W kilka dni przeczytałem ją od początku do końca. Rzadko tak szybko czytam.

Jan Sowa w tej książce zrywa radykalnie z tradycyjnym przekazem historycznym, zarówno konserwatywnym jak i liberalnym. Krytyka Jana Sowy nie oszczędza ani lewej ani prawej strony sceny politycznej. Sowa wychodzi z utartych ścieżek dyskursu polityczno-historycznego i ukazuje realia społeczne z zupełnie innego punktu widzenia. Jeżeli miałbym przytoczyć tylko jeden jedyny punkt z jego rozważań, który zaskoczył mnie najbardziej, to wybrałbym przyczynę upadku sarmackiej rzeczpospolitej. Zwykle widzimy przyczynę tego upadku i rozbiorów w złych sąsiadach Polski, którze wspólnie zagarnęli i podzielili Polskę między siebie. Polska była więc niewinną ofiarą obcych mocarstw. Natomiast Sowa uważa, że przyczyną rozbiorów była fatalna organizacja i zacofanie polskiego państwa i rządy szlachty i magnatów, dążących do własnej korzyści kosztem polskiej państwowości.

Wyłuskałem z bardzo wielu nietypowo przez Sowę opisanych wątków kilka, które są z mojego punktu najciekawsze.

O komuniźmie

Sowa sygnalizuje sympatie do komunizmu w ścisłym marksistowskim rozumieniu. Marks w ogóle przeżywa właśnie renenans i wielu krytyków aktualnej sytuacji gospodarczej i krytyków neoliberalnego systemu gospodarczego sięga znowu do Marksa. Krytyka kapitału przedstawiona przez Marksa zdaje się być nadal aktualna. Sowa jest jednak wyraźnym wrogiem leninowskiej interpretacji teorii Marksa, gdyż poprawki Lenina są dokładnym zaprzeczeniem logiki Marksa. Marks uważał, że komunizm jest wynikiem praw dynamicznego rozwoju społeczeństw i do jego powstania dojdzie w państwach najwyżej rozwiniętego kapitalizmu, gdy kapitalizm stanie się już hamulcem dalszego rozwoju i wzrostu produkcji. Lenin natomiast wypaczył teorię Marksa dla swych potrzeb i doprowadził do rewolucji w kraju mocno zacofanym, które nawet jeszcze tak na prawdę nie dotarło do początków kapitalizmu. Sowa dlatego nie mówi o ZSRR czy PRL jako o państwach komunistycznych czy nawet socjalistycznych. On je nazywa państwami leninowskimi.  Państwo leninowskie według Sowy to państwo które posiada czy kontroluje prawie wszystkie środki produkcji. Państwo leninowskie w tym rozumieniu jest więc praktycznie państwem kapitalistycznym. Państwa leninowskie były największym i jedynym pracodawcą i miało ogrommą kontrolę nad wszystkimi obywatelami. Kontrolę nad środkami produkcji w państwie leninowskim miała bardzo wąska elita, która nazywała się zupełnie niesłusznie partią komunistyczną albo robotniczą. Elita ta, jak wszyscy wiemy, była całkowicie oderwana od społeczeństwa.

O kapitaliźmie

Sowa udowadnia, że kapitalizm nigdy nie był całkowicie oderwany od państwa, gdyż to zawsze jakieś państwo wymuszało siłą porządek prawny i ład społeczny korzystny dla kapitalizmu. A bez tego porządku prawno-politycznego kapitalizm nie przetrwał by zbyt długo. Sowa pokreśla, że kapitalizm jest niereformowalny sam z siebie - zawsze będzie dązył do maksymalizacji zysków poprzez wyzysk pracowników najemnych.

"Kapitalizm to zinstytucjonalizowana chciwość, a więc sama rozgrywka toczy się nie o to, kto najbardziej przyczynia się do ogólnego dobrostanu, ale o to kto zgarnia najwięcej."

Jedynie mocna społeczna kontrola może go trzymać w ryzach i zmusić do ustępstw na rzecz pracowników.

"Dobrobyt społeczeństw zachodnich nie jest bezpośrednią i automatyczną konsekwencją akumulacji kapitału, ale walk, jakie pracownicy przez dekady, a nawet stulecia toczyli w imię redystrybucji."

O Sarmatach

Sowa zrywa z konserwatywną idealizacją sarmatyzmu. Sarmatyzm, według Sowy, to rządy wąskiej grupy społecznej (arystokratów i szlachty), która dbała jedynie o swój własny interes i tym doprowadziła do upadku kraju. Dla Sowy Polska nie jest biedną ofiarą niedobrych sąsiadów. Polska tamtych czasów to państwo feudalne, które podbojami zwiększa swoje wpływy i kolonializuje kraje ościenne. Jako kolonialne mocarstwo Polska walczy z późniejszymi zaborcami o wpływy w regionie. Słabość ówczesnej Polski według Sowy to nie wynik spisku zaborców, ale jedynie skutek słabości sarmackiego państwa. Polsce nie udało się przeprowadzić koniecznych reform i zbudować mocnego, centralnego państwa, co osiągnęła nawet nie mniej zacofana Rosja. Na drodze do reform stanęła uprzywilejowana szlachta, która dbała jedynie o własne interesy. To właśnie szlachta uchwaliła wiele praw, które tylko jej przynosiły korzyść. Szlachta stłumiła rozwój miast i kupiectwa, które na zachodzie były motorem przemian i zalążkiem industralizacji. Poprzez liberum veto zasadnicze zmiany sarmackiej organizacji społecznej były praktycznie niemożliwe, a interwencja obcych mocarstw stała się dosyć łatwa. Chociaż sarmacka Polska zaopatrywała całą Europę w zboże, to wydajność w polskim rolnictwie była bardzo słaba. Poprawiano ją tak jak to zwykle czynią kapitaliści, albo kolonizacją ziem krajów ościennych, albo poprzez podwyższanie zobowiązań chłopów pańszczyźnianych wobec pana. Chłop pańszczyźniany był niewolnikiem szlachcica. Sarmaci również pozwolili przejąć cały handel polskim zbożem kupcom holenderskim, zabraniając polskim kupcom miedzynarodowego handlu. 

O liberałach

Liberalizm jest pojęciem bardzo różnorako definiowanym i niestety to określenie jest bardzo nieprecyzyjne. Sowa rozróżnia trzy rodzaje liberalizmu - polityczny (różne prawa jednostki muszą być chronione przed atakami wszelkiego rodzaju władzy), społeczny (ochrona praw jednostki w sferze obyczajowej i światopoglądowej) i gospodarczy (prawo do własności i swobodnej przedsiębiorczości i samoregulacja gospodarki poprzez wolny rynek). Ludzie którzy są na przykład liberałami społecznymi z regóły są przeciw liberalizmowi gospodarczemu. Sowa rozprawia się stanowczo z liberalizmen gospodarczym, a przede wszystkim jego formą najbardziej radykalną jaką jest neoliberalizm. Sowa wykazuje złudność wiary w wolny rynek, jako siły samodzielnie korygującej sytuację na rynku i likwidującej wszelkie wypaczenia. Sowa pokazuje również absurdalność teorii skapywania - dajmy bogatym więcej zarobić, a po czasie i biedni nieco zarobią - która była podstawą polityki Regana redukcji podatków dla bogatych. Sowa jest zdania, że trzeba szukać nowych rozwiązań na aktualne problemy. Sięganie do starych koncepcji, takich jak socjaldemokracja, nie pomoże nam. Socjaldemokracja była niezłym rozwiązaniem w przeszłości i dość skutecznie broniła praw pracowniczych, ograniczała kapitał i  wprowadziła państwo dobrobytu. Świat się jednak zmienił, kapitał jest globalny i stare recepty już nie działają. Nawet parlamentarna demokracja obrywa mocno:

"Parlamentaryzm nie jest więc wcale formą suwerenności ludu, tylko strategią obrony przed możliwością masowej emancypacji. Strategię tę stosuje się przede wszystkim po to, aby chronić coś, co byłoby oczywiście pierwszą ofiarą autentycznej suwerenności powszechnej, czyli prywatną własność środków produkcji. "

O przyszłości

  Sowa jest wyraźnym zwolennikiem społecznej kontroli środków produkcji. Odrzuca on zarówno kapitalizm, jako ustrój dążący do maksymalizacji zysków poprzez wyzysk pracowników, jak i naturalnie państwo leninowskie, które w sposób nieco bardziej zakamuflowany dąży do tego samego praktycznie takimi samymi metodami. Wzorem do naśladowania są dla Sowy koncepcje piewszej Solidarności, tej z lat 1980 i 1981. Program Solidarności z tamtych lat mocno podkreślał ważność społecznej kontroli nad środkami produkcji. Brak tam było koncepcji liberalnych, czy zgoła neoliberalnych. Sowa twierdzi, że idee pierwszej Solidarności były w rzeczy samej bardzo komunistyczne (oczywiście w rozumieniu marksistowskim). 

Sowa próbuje na tej bazie naszkicować koncepcję nowego porządku gospodarczego opartego na społecznej własności i kontroli środków produkcji.

"Batalia o prawa autorskie i własność intelektualną jest walką o własność środków produkcji. Rozgrywa się ona w domenie cyfrowej, ponieważ tam właśnie stare prawa ekonomii przestają funkcjonować. Jednym z warunków głównego nurtu jest założenie o rzadkości, czyli przekonanie, że ogólnie rzec biorąc dóbr jest zawsze mniej niż ich potencjalnych użytkowników, a ich wytworzenie wymaga nakładów, czyli wydatkowania środków produkcji. Domena cyfrowa rządzi się jednak innymi prawami. Ekskluzywność i konkurencyjność nie leżą w żaden sposób w jej naturze. "

Sowa pokreśla ważność dobra wspólnego. Jego analiza na przykładzie języka, wiedzy, kodu (software), miasta i demokracji pokazuje jak ważne jest zachowanie kontroli społecznej nad dobrem wspólnym dla dobrego funkcjonowania całego społeczeństwa i jego dalszego szybkiego rozwoju. Wiedza może się rozwijać tylko wtedy, gdy jest swobodnie dostępna. Przejęcie na przykład wiedzy przez kapitał prowadzi do jej zamknięcia i wykorzystania jedynie w celu partykularnych interesów danej korporacji. Korporacja może nie udostępniać posiadanej wiedzy, gdy nie leży to w jej interesie. Korporacja może również nie być zainteresowana dalszym rozwojem posiadanej wiedzy tak długo dopóki osiąga zadawalające zyski. Korzyść społeczna nie ma tu żadnego znaczenia.  Sowa pokreśla, że aktualne zmiany w systemie gospodarczym, a w pierszym rzędzie rewolucja informatyczna wprowadzają nowe wartości i powoli zaczynają zmieniać podstawowe zasady działania naszego systemu gospodarczego. Kapitalizm jest oparty w zasadzie na pewnym niedostatku (scarcity) i dośc wysokich kosztach produkcji. Informacja, jako podstawa gospodarki przyszłości, jest natomiast dostępna w nadmiarze (abundance), a jej produkcja, czyli kopiowanie informacji, odbywa się praktycznie za darmo. To jest ta dynamiczna siła, która powoli będze rozsadzać kapitalizm niejako od wewnątrz. Ta teza jest mocno zgodna z propagowanym przez Marksa determinizmen społecznym. Nowy porządek gospodarczy wyłania się w tym momencie, kiedy stary hamuje dalszy rozwój systemu gospodarczego. I tego procesu nikt nie jest w stanie zatrzymać. Niektóre firmy próbują jeszcze przejąć i zamknąć w swoich systemach informację dobrowolnie generowaną przez użytkowników. Firmy te próbują zamienić coś co jest dostępne w nadmiarze, czyli informację, w produkt niedostatku i wytwarzają w ten sposób sztucznie stan niedoboru informacji, co pozwala jeszcze przez chwilę utrzymać kapitalistyczny ład. W tym aspekcie Sowa jest całkowiecie zgodny z koncepcją postkapitalizmu, głoszoną między innymi przez Paula Masona - http://www.theguardian.com/books/2015/jul/17/postcapitalism-end-of-capitalism-begun

Czy te idee modernizacji współczesnego systemu gospodarczego są realistyczne? Nie wiem. Faktem jest jednak, że aktualny system kapitalistyczny, a szczególnie jego neoliberalna forma, są powszechnie krytykowane. Globalny kapitalizm podlega bardzo słabej kontroli państwowej i jak podkreśla wielu autorów jest odpowiedzialny za coraz bardziej dramatyczne rozwarstwienie społeczne - wąska grupa bogatych jest coraz bardziej bogata, a reszta społeczeństwa biednieje.

Polecam gorąco książkę Sowy. Jest ona na pewno interesującą i oryginalną analizą obecnej sytuacji.

piątek, sierpnia 14, 2015

Feralny piątek

Słowo usprawiedliwienia. Ten post miał się ukazać trzynastego lutego. To jest taka rozmowa w myślach z przyjacielem z dawnych młodzieńczych lat. Napisałem tego posta rzeczywiście tego dnia późnym wieczorem. Byłem jednak zbyt zmęczony aby jeszcze zrobić konieczne poprawki. Chciałem je wykonać następnego dnia, ale jakoś tak czas zleciał aż do dzisiaj. Dlatego publikuję ten zimowy tekst dopiero teraz pod koniec jakże upalnego lata.

Wiesz kilka dni temu jadąc do pracy usłyszałem w radiu, że właśnie mamy trzynastego i do tego piątek. I tak nagle przypomniał mi się ten nasz piątek. To też był trzynasty. To chyba był luty. Pamiętasz?

Zima była tamtego dawnego roku bardzo ostra. Sporo śniegu i siarczysty mróz. Taka prawdziwa zima, nie taka nijaka, jak te teraz. Byliśmy w szkole tego dnia, gdy nagle postanowiliśmy dać dyla. Niestety nie pamiętam na której lekcji to było i dlaczego aż tak szybko opuszczaliśmy szkołę. A ty pamietasz? Decyzja była raczej na pewno bardzo spontaniczna, bo spakowaliśmy nasze teczki tuż przed końcem przerwy. Wyjście ze szkoły głównym wejściem nie było możliwe, bo nauczyciele tam pilnowali, a może woźny. Postanowiliśmy więc wyskoczyć z klasy przez okno. Nie było to trudne, bo klasa była na parterze i okna były tak może nieco ponad metr nad ziemią. Tuż za oknen zaczynało się takie mocno strome zbocze, a na jego końcu był dość wysoki płot. Tak więc wyskoczyliśmy przez to okno w klasie i zaczęliśmy się szybko wspinać na to zbocze. Niestety to pokryte śniegiem zbocze było bardzo śliskie. Powoli wdrapywaliśmy się, ty chyba kilka razy zjechałeś z powrotem prawie na sam dół. Ja też walczyłem rozpaczliwie. W między czasie już zaczęła się następna lekcja. Wszyscy uczniowie ale niestety też nauczyciele, wrócili do klas. A my walczyliśmy nadal w pocie czoła z tym zboczem. Chyba cała szkoła przyglądała się naszym zmaganiom. Zapewne również i nauczyciele. Nie tylko z klas na parterze byliśmy dobrze widoczni. Również klasy na piętrze mogły nas świetnie obserwować. Może nawet lepiej. Nie oglądałem się wprawdzie do tyłu, ale czułem te spojrzenia i ten śmiech, który zapewne nam towarzyszył. A ty zerknąłeś może do tyłu? Widziałeś czy się z nas śmiali, czy może patrzyli na nas z zazdrością i podziwem? 

W końcu dotarliśmy wykończeni do płotu i jeszcze dobrą chwilę zajęło nam jego pokonanie. Potem szwędaliśmy po niedalekim lasku, poszliśmy na plażę i dopiero później wróciliśmy do miasta. Wagary były tym razem całkiem kiepskie. Snuliśmy się tak naprawdę bez celu, tak tylko po to aby czas w końcu minął. Zmarzliśmy przy tym solidnie. Humory mieliśmy nie najlepsze, bo przeczuwaliśmy, że tym razem ta eskapada nie przejdzie nam na sucho.

I tak też się stało. Nie pamiętam już czy to szkoła zadzwoniła do naszych rodziców i wezwała ich z nami następnego dnia, czy dopiero następnego dnia jeszcze przed pierwszą lekcją wezwała nas wychowawczyni i kazała przyjść z rodzicami do dyrektora. Dobrze pamiętam tylko tę scenę w gabinecie u dyrektora. Dyrektor, wychowawczyni, nasze mamy i my. Dyrektor był wściekły i wygłosił groźną i długą mowę. Mówił, że dla takich jak my nie ma miejsca w tej szkole. Jak nie chcemy się uczyć, lub nam się ta szkoła nie podoba to on nas nie będzie zmuszać. Chodzić do takiej szkoły to wyróżnienie, a my, zamiast uznania dla tego przywileju, tak strasznie się zachowujemy i uciekamy ze szkoły na oczach wszystkich. On tego w ogóle nie może zrozumieć. Ty podśmiewałeś się pod nasem w trakcie dyrektorskiej reprymendy, pamiętasz? W końcu dyrektor postanowił nas zawiesić w prawach ucznia na trzy dni. To było pomyślane jako kara i poważne ostrzeżenie dla nas, no i czas do namysłu. Mieliśmy zastanowić się, czy nadal chcemy chodzić do tej szkoły. Oczywiście nie chcieliśmy, ale już wtedy jako młodzi ludzie wiedzieliśmy dobrze, że nie zawsze można mówić co się myśli. Czego jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy to tego, o ile dalsze nasze życie bez skończonej szkoły byłoby trudniejsze - nawet dzisiaj nie chcę o tym myśleć, co by było gdyby nas naprawdę wywalili z tej szkoły. Jednak chyba już wtedy rozumieliśmy, że pomimo naszej niechęci do uczęszczania do szkoły - przecież można spędzać czas na tak wiele dużo przyjemniejszych sposobów - rozsądnej alternatywy dla nas nie ma.

I tak po trzech dniach i to tylko dzięki naszym dzielnym mamom wróciliśmy do szkoły i to był na szczęście koniec tej afery. Dalsze obyły się już bez zawieszania. ;) 

Jadąc do pracy zastanawiałem sie w którym roku to było. Chyba byliśmy w drugiej klasie wtedy? Lepiej może jednak nie wspominać ile lat już od tego czasu minęło, bo to czasy strasznie odległe.

Jak walczyć z buczeniem?

Na marginesie wywiadu z prezydentem Komorowskim w Wyborczej zastanawiam się jak można sobie poradzić w tym zakłócaniem spotkań wyborczych przez grupy ludzi o odmienym zdaniu, które zakłócają je gwizdami i obraźliwymi okrzykami? Jak walczyć z ludźmi, którzy przychodzą tylko po to na oficjalne uroczystości państwowe aby wygwizdać i wybuczeć demokratycznie wybrane głowy państwa? Jaka strategia przeciwko takiemu postępowaniu może być skuteczna? Czy słuszne jest ignorowanie takich zachowań, czy może należy chodzić na spotkania partii popierających takie zachowania i polityków tych partii też wybuczeć? Czy może zamiast elegancko milczeć i udawać, że nic się nie stało, trzeba przerwać uroczystość czy zebranie i jak się nie da inaczej, to usunąć protestantów siłą?

Jest wiele spłeczeństw, które potrafią sobie z tym problemem poradzić. Voltaire na przykład walcząc ze swoimi przeciwnikami ideologicznymi mówił, że on będzie zwalczać jego zdaniem niesłuszne opinie z całą stanowczością. Jednak w tym momencie, gdy jego oponentom zabroni się je wygłaszać on będzie pierwszym, który stanie w obronie głoszenia tych opinii. A czym innym jest buczenie, jak nie formą uniemożliwienia mzsłącym inczej wyrażania swoich racji? W Ameryce toczy się naprawdę gorąca dyskusja między religijnymi fundamentalistami a ateistami. Spór jest wielki, ale dyskusja toczy się szalenie kulturalnie. Nie ma wyzwisk i prób poniżania i obrażania oponentów. Jest mocna, bezlitosna walka na argumenty, ale jest to walka kulturalna.

Większość ludzi dobrze wychowanych uznaje zapewne, że buczenie na cmentarzach i innych miejscach uroczystości to oznaka braku dobrego wychowania. Można przecież mieć różne poglądy i spierać się na argumenty, ale należy to robić w cywilizowany sposób. Ludzie dobrze wychowani odwracają się z niesmakeim widząc takie zachowania i starają w ten wykwintny sposób dać wyraz swojej dezaprobacie. Ale ta zbyt zaawulowana dezaprobata na gwiżdżących jak widać w ogóle nie działa. Rozochoceni brakiem bezpośredniej reakcji i oporu ośmielają się coraz bardziej i wrzeszczą nawet w trakcie grania polskiego hymnu narodowego. Takie radykalne ruchy protestu, przy braku oporu ze strony ich nie akceptującej większości, radykalizują się coraz mocniej i w końcu narzucają większości swoje postępowanie jako normatywne zachowania społeczne.

Komorowski o swojej ostatniej uroczystości:

"gdy żegnałem się z siłami zbrojnymi, urządzono mi kocią muzykę, i to wrzeszcząc w czasie hymnu narodowego. To byli ci sami ludzie, z tymi samymi transparentami, którzy w czasie kampanii wyborczej siali przeciwko mnie nienawiść na rozkaz."

Komorowski słusznie też mówi o błędzie zaniechania, gdy sądzimy, że z biegiem czasu prawda się sama obroni. Może po bardzo wielu latach tak, ale okazuje się, że prawdę można zakrzyczeć i ona sama bez pomocy jej zwolenników nie da sobie rady. Komorowski tak pisze o swoich prezydenckich doświadczeniach:

"… zawsze miałem przekonanie, że prawda i racja sama się obroni. Otóż sama się nie broni. Trzeba jej pomagać, zwłaszcza w czasach internetu, kiedy łatwo pobudzić nienawiść i agresję i gdy rośnie atrakcyjność radykalnej ułudy."

I jeszcze ten cytat o bezsilności wobec takiej formy protestowania:

"Trudno poradzić sobie z falą autentycznej nienawiści. Nienawiści niemającej nawet najmniejszego potwierdzenia w faktach. Zrobić ze mnie agenta WSI tylko dlatego, że byłem przeciwnikiem głupich decyzji w sprawie wywiadu wojskowego? To aberracja.

Okoliczności objęcia prezydentury po katastrofie smoleńskiej były bardzo trudne i również pełne wobec mnie nienawiści. Jakoś to jednak wtedy rozumiałem, gdyż objąłem urząd po Lechu, a wygrałem z Jarosławem… Potem udało mi się uzyskać zaufanie 70 proc. Polaków, a więc także części wyborców braci Kaczyńskich. Pod koniec prezydentury ten spektakl nienawiści pojawił się ponownie. To nie były już jednak naturalne emocje, ale zaplanowana kampania zniesławienia."

Ja nadal mocno wierzę, żę większość ludzi w Polsce jest daleka od popierania takich radykalnych zachowań, zachowań dalekich od powszechnych norm kulturowych i od poszanowania innych. Problem w tym, że ta większość zbyt mało daje wyraz swojemu braku akceptacji takiej formy walki politycznej. A to trzeba, tak jak Voltaire w takiej sytuacji, zdecydowanie poprzeć nawet ludzi o poglądach, z którymi się nie zgadzamy, aby tak zaprotestować przeciwko niegodnemu zachowaniu i formą zwalczania przeciwników politycznych.

Większość oburzonych takim postępowaniem za mało staje po stronie tych zaatakowanych zostawiając ich sam na sam z wrzeszczącym tłumem. Stanowczo za mało pokazuje się tym, którzy napędzają i popierają te zachowania, że to nie tędy droga. Pod żadnym względem, nawet jak argumenty protestujących są z naszego punktu widzenia słuszne, nie powinniśmy akceptować tej niecywilizowanej formy ich wyrażania. Tylko takie stanowcze NIE może promotorów tych form protestu powstrzymać przed dalszą eskalacją.

wtorek, sierpnia 11, 2015

Czy można poprzez manipulacje genów stworzyć człowieka całkowicie posłusznego władzy

Profesor Golik w tym wywiadzie w tokfm  bardzo rzeczowo wyjaśnia wiele nieporozumień związanych z in vitro. Otóż jest to absolutnie niemożliwe aby w trakcie zapłodnienia in vitro manipulować geny. Nauka jeszcze bardzo długo nie będzie tego potrafiła.

Generalnie metoda in vitro powiela bardzo dokładnie przebieg naturalnego zapłodnienia. Generowanie kilku zarodków i odrzucanie ich nie jest więc jakimś wynaturzeniem ale dokładnie naśladuje naturę. Co najmniej połowa zarodków wytworzonych naturalne jest odrzucana ze względu na złą jakość genów.

Na pytanie czy można wyprodukować człowieka całkiem posłusznego władzy profesor Galik odpowiedział, że jest to bardzo łatwe do zrobienia. Wystarczy kogoś zarazić fanatyzmem religijnym lub ideologiczym a zrobi on wszystko co zechcemy. Poprzez genetyczną manipulację jest to absolutnie niemożliwe.

Jakże słuszne jest to stwierdzenie. Ludzie obawiają się czegoś nieznanego i nowego i niezauważają, że prawdziwe zagrożenie jest tak blisko. Bo mamipulatorzy dusz są  od dawna wśród nas.


Projekt ustawy zakazującej aborcji okiem genetyka prof. Pawła Golika
Posłuchaj: http://audycje.tokfm.pl/odcinek/28252