poniedziałek, grudnia 29, 2008

Co przyniesie nam rok 2009?

Koniec roku to taki dziwny okres. We wszystkich mediach, a i na wielu blogach, pełno posumowań powoli dobiegającego do końca roku. Sporo też proroctw i przepowiedni na rok nadchodzący. Niektórzy z nas podejmują w tym okresie nawet poważne zobowiązania i postanowienia, które niestety w większości zapominamy równie szybko. ;(

Przepowiadanie przyszłości nie jest łatwe. Większość przepowiedni ma jedną istotną wspólną cechę - że się nie sprawdzają.

Spójrzmy na przykładów na kilka takich nieudanych proroctw z ust ludzi aż nadto kompetentnych.

Jeszcze na początku lat osiemdziesiątych wielu bossów potężnych firm komputerowych było zdania, że PC to taka zabawka. Nie docenili siły wizji Billa Gatesa i jego kolegów - "PC na każdym biurku i w każdym mieszkaniu".

A oto inny przykład. Thomas Watson, słynny szef IBM od 1920 do 1950, powiedział kiedyś, że jego zdaniem światowe zapotrzebowanie na komputery nie przekroczy pięciu sztuk! Oczywiście wiemy dzisiaj, że Watson nie miał racji. Setki milionów czy może już miliardy tych urządzeń towarzyszą nam przecież codziennie.

Ale oto pojawia się nowy prorok - Clay Shirky - i twierdzi, że Watson pomylił się wprawdzie, ale tylko o cztery komputery!. Tak naprawdę to świat potrzebuje tylko jeden komputer!

"Toż to absurd" - to nasza pierwsza reakcja. Zastanówmy się jednak chwilkę, co chciał Shirky powiedzieć? Otóż Shirky twierdzi, że internet (czy raczej web jak mówią amerykanie) staje się jednym olbrzymim, wszystko ogarniającym komputerem.

Cloud Computing

To gdzieś tam w internecie znajdują się nasze dane i aplikacje których używamy. To stamtąd coraz częściej czerpiemy też moc obliczeniową. Stamtąd to znaczy skąd? Ano gdzieś z internetu, ale nie wiadomo konkretnie skąd. I w zasadzie nie ma to dla nas znaczenia. Ważne że to funkcjonuje i jest bardzo praktyczne. A to co dotychczas nazywaliśmy komputerem (czyli nasz komputer domowy, desktop czy notebook) to tylko urządzenie umożliwiające dostęp do internetu. Podobnie jak współczesne komórki.

Ten trend przenoszenia zasobów IT do internetu znany jest pod nazwą "cloud computing" i sądzę, że w 2009 roku zrobimy dalszy duży krok w kierunku tej "serwisowej chmurki". Kilka potężnych firm oferuje już od dobrej chwili swe profesjonalne usługi - zwane też "Software-as-a-Serwice" - w tym zakresie - jak na przykład Google Apps, Amazon Web Services (AWS) , czy Force.com (Salesforce).

Jak więc widać wróżenie przyszłości jest szalenie trudne i nierzadko nawet wybitne autorytety mylą się totalnie.

Również i ja nie wiem tak naprawdę co przyniesie nam ten rok 2009. Czy kryzys światowy wpłynie bardzo negatywnie na web 2.0? Czy ta orgia nowych serwisów kiedyś się skończy? Czy pojawi się jakaś całkiem nowa technologia, która wprowadzi nową wartość? Nie wiem.

Wiem natomiast z czym mam dzisiaj kłopoty i jakie rozwiązania ułatwiłyby moje webowe życie.

Mobilny internet (web)

Dla mnie największym wydarzeniem roku 2008 był Iphone. Od kiego jestem jego szczęśliwym posiadaczem nie biegam już z notebokiem pod pachą albo w teczce. O nie. Ja spokojniutko (cool) wyciągam Iphone i mam prawie wszystko co potrzebuję. Iphone to urządzenie bardzo wszechstronne i chwała Apple-owi za ten technologiczny przełom. Iphone to w pierwszym rzędzi
App Storee doskonała przeglądarka internetu, odbiornik multimedialny (Youtube i cały świat audio i wideo podcastów jest do naszej dyspozycji), synchronizator skrzynek pocztowych, kontaktów i terminów (również z Microsoft-owym Exchange). A komu to jeszcze mało, to na App Store czeka kilkanaście tysięcy aplikacji. Można je zdownloadować dosłownie w kilka minut bezpośrednio na Iphone.


Aha, telefonować z tego urządzenia też można. ;)

Iphone to świetne urządzenie, ale jestem przekonany, że w roku 2009 ukażą się nowe i lepsze. Rok 2009 przyniesie z pewnością kontynuację trendu do mobilnego internetu (webu).

Profile, konta i tożsamości
The OpenID logo
Kto z nas nie ma mnóstwa profili i różnorakich kont na niezliczonej ilości serwisów. Wszędzie jednak trzeba zarejestrować się podając jakieś informacje o sobie. Jakie to żmudne i niepraktyczne. Jak dobrze byłoby mieć jedną webową tożsamość i identyfikować się nią na wszystkich przez nas używanych serwisach! Otóż sądzę, że rok 2009 może nas poważnie zbliżyć do rozwiązania tego problemu. Technologia OpenID osiąga właśnie krytyczną masę. Na scenie pojawili się niedawno nowi potężni gracze - Facebook Connect i Google FriendConnect. Sądzę, że rok 2009 może w tym zakresie przynieść ciekawe rozwiązania.

Filtrowanie, sortowanie i agregacja informacji

Ogrom dostępnej na webie informacji przerasta już chyba naszą wyobraźnię. No i przede wszystkim nasze zdolności znalezienia w tej masie tej jedynej dla nas istotnej informacji. Samo googlowanie już nie wystarcza. W tym roku pojawiło się kilka obiecujących serwisów oferujących wyspecjalizowane metody filtrowania, sortowania i agregowania informacji. Z mojego punktu widzenia do najciekawszych prób w tym kierunku zaliczam Kosmix - dobrze zorganizowana prezentacja zebranej z z najprzeróżniejszych źródeł informacji której szukamy -, 123people - wyszukiwarka ludzi - i TechFuga - agregator newsów IT.

Webowe Konferencje
Image representing Dimdim as depicted in Crunc...
Oszczędności wynikające z zapowiadającego się kryzysu gospodarczego mogą znacznie zmniejszyć ilość podróży służbowych. Firmy będą więc szukać nowych rozwiązań komunikacyjnych. Może to doprowadzić do od dawna oczekiwanego przełomu w używaniu webowych konferencji. Powszechna dostępność szerokopasmowych łączy nareszcie umożliwia webowe konferencje multimedialne dobrej jakości. Tutaj bardzo obiecującym serwisem (a do tego darmowym do prywatnego użytku) jest DimDim. DimDim oferuje multimedialne konferencje, chat medialny, wspólne oglądanie slajdów i przesyłanie plików jako serwis. Nie trzeba nic instalować lokalnie!


Zapatrzony tak całkowicie w przyszłość prawie zapomniałem o maleńkiej rocznicy. Otóż ten blog, te moje "przemyślenia" istnieją od (zaledwie czy aż?) dwóch lat. .))) Tak, tak , jak to ten czas leci. :(


Wszystkim odwiedzającym tej bl
og życzę sylwestra strasznie szalonego i nowego roku bardzo udanego!!! :)))







Reblog this post [with Zemanta]

piątek, grudnia 12, 2008

Ignoracja wzrasta w zawrotnym tempie

żyjemy w czasach błyskawicznego przyrostu informacji. Ilość informacji powiększa się rocznie o 66% i jest to wzrost zdecydowanie szybszy niż przyrost jakiekolwiek innych przez nas wytwarzanych produktów. Kevin KellyImage via Wikipedia

Również wiedza wzrasta eksponencjalnie (wykładniczo, czyli w zawrotnym tempie), jeżeli wyrazimy ją ilością opublikowanych artyk
ułów naukowych czy zgłoszonych patentów. Czy to oznacza, że może zbliżamy się do końca nauki ("the end of science"), to znaczy okresu w którym będziemy wiedzieć wszystko o wszystkim?

Otóż z pewnością nie. Jest jeszcze szalenie dużo rzeczy których nie wiemy. Na ten przykład tak zwana ciemna materia we wszechświecie. Ma jej być ponoć aż 96%, ale tak naprawdę jeszcze nikt jej nie udowodnił i zbadał. Czyli nasza wiedza o wszechświecie to raptem 4% całości. Określenie "ciemna" to naprawdę elegancki opis naszej absolutnej niewiedzy. Podobnie jest również w innych dziedzinach wiedzy, na przykład nasza wiedza o
procesach wewnątrz komórki czy mózgu.

W rzeczywistości przyrost wiedzy generuje nowe pytania. Coraz więcej nowych pytań. Im więcej wiedzy tym więcej niewyjaśnionych pytań. To chyba taki paradoks nauki, że każde nowe wyjaśnienie prowadzi do nowych pytań. Można śmiało więc powiedzieć:

"Wiem, że coraz więcej nie wiem!"
Nicholas of CusaImage via Wikipedia
Kevin Kelly, założyciel internetowego czasopisma Wired, ekspert cyfrowej kultury i futurolog sądzi, że ta nasza niewiedza również wzrasta eksponencjalnie. Ten obszar pomiędzy pytaniami i wyjaśnieniami to właśnie nasza ignorancja, która nieustannie wzrasta!

Nauka to metoda prowadząca raczej do wzrostu naszej ignorancji niż przyrostu naszej wiedzy - twierdzi Kelly. Obserwując aktualny rozwój brak jest podstaw aby sądzić, że ten trend może zmienić się w przyszłości. Czyli będziemy nadal dążyć do maksimum ignorancji i to pomimo nieustanego powiększania się naszej wiedzy.

Chyba miał rację Mikołaj z Kuzy (Nikolaus von Kues) propagując oświeconą niewiedzę zamiast wszechwiedzy. Wszechwiedzy której nigdy - przynajmniej wedle Kevina Kelly - nie osiągniemy. Może zamiast tego należy jedynie dążyć do coraz dokładniejszej, pełnej zrozumienia niewiedzy?


Update: 14.12.2008. Tak to jest gdy człowiek zbyt dużo czyta takiego Ray Kurzweil-a (żałośnie króciutki ten artykuł o nim w polskiej Wikipedii) czy innych wyznawców szybkiego wzrostu i z niego wynikającej złożoności komputerów. Sądziłem że słowo "eksponencjalny
(wzrost)" jest w pełni zrozumiałe w codziennym języku. Ale tak nie jest. Dlatego też wyjaśniam, że eksponencjalny wzrost to wzrost wykładniczy, czyli wzrost w zawrotnym tempie. Dosyć znanym przykładem takiego wzrostu - i jest to jednocześnie baza dla wszelakich przepowiedni o niedługim powstaniu sztucznej inteligencji - jest tak zwane prawo Moore'a. Otóż to empiryczne prawo mówi, że liczba trazystorów w układach scalonych podwaja się co 18 miesięcy, czyli wzrasta w zawrotnym tempie. ;)

Zmieniłem również tytuł tego posta na, mam nadzieję, nieco bardziej zrozumiały. ;)

Reblog this post [with Zemanta]

niedziela, grudnia 07, 2008

Samoorganizacja

Nowe technologie internetowe mają coraz większy wpływ na to jak pracujemy i spędzamy wolny czas. Obserwujemy niespotykany rozwój różnorakich socjalnych serwisów, w ramach których użytkownicy nie tylko konsumują informację, ale równocześnie ja tworzą (user-generated content). Często te różne spontanicznie powstające projekty są w stanie bez trudu konkurować z profesjonalnymi produktami.

Wielu z nas zadaje sobie jak to jest możliwe, że grupa laików organizuje się sama, tworzy coś nowego i osiąga przy tym bardzo dobra jakość. Jak to jest możliwe, że te niezorganizowane instytucjonalnie inicjatywy trwają przez długi czas i ciągle się ulepszają? Czy te samoorganizujące się inicjatywy to tylko przejaw krótkotrwałego trendu, czy realna alternatywa dla hierarchicznie zorganizowanych firm?

Clay Shirky, profesor na
New York University i badacz socjalnych i ekonomicznych skutków internetowych technologii, uważa, że mamy tutaj do czynienia z nową wartością, która na stałe zmieni nasz sposób pracy. Jego zdaniem hierarchiczne struktury organizacyjne już teraz nie radzą sobie z olbrzymią złożonością problemów dzisiejszego świata. Są zbyt wolne w reagowaniu na zmiany, a przede wszystkim nakład na koordynację wielkich przedsięwzięć i dużych grup ludzi. To właśnie w zakresie koordynacji systemy samoorganizujące się są zdecydowanie lepsze od tych tradycyjnych, zorganizowanych hierarchicznie.

Clay Shirky wykorzystuje każdą okazję, aby głosić wyższość systemów samoorganizujących nad hierarchicznymi. Swe tezy przedstawił w wielu odczytach, jak również w swojej nowej książce "Here comes everybody".

Tę współczesną samoorganizację spontanicznych inicjatyw internetowych umożliwiają te oto cztery podstawowe funkcje nowych technologii:

- Wspólne korzystanie (Sharing)
- Dialog (Conversation)
- Współpraca (Colaboration)
- Kolektywne działanie (Collective Action)

Spontaniczne organizowanie się bez formalnych organizacji to wielka siła. Już teraz korzystamy codziennie z jej tworów w postaci różnych produktów z kuźni "Open Source", czy niezliczonych inicjatyw w socjalnych sieciach. Rola samoorganizacji będzie jednak nadal wzrastać, gdyż obok swej przewagi w zakresie koordynacji wygrywa ona jeszcze mocniej w temacie motywacji. Ta dobrowolność uczestniczenia w samoorganizujących się strukturach rozwiązuje automatycznie problem motywacji. A motywacja pracowników to drugi wielki problem systemów hierarchicznych, z którym nie dają sobie one tak naprawdę radę. Równocześnie nieustanny dalszy rozwój internetowych narzędzi jest, obok pozytywnej motywacji, drugim motorem napędowym samoorganizacji.



Linki:

- Clay Shirky
- Instytucja czy współpraca? Shirky w TED Talk
- Shirky o swojej książce "here comes everybody"
- Wiki o "here comes everybody"
- Recenzja Arka o "here comes everybody"


piątek, listopada 28, 2008

Pasja

Lubię ludzi, którzy z konsekwencją realizują swoje pasje. Imponują mi ludzie którym udaje się zachować niezależność finansową, ludzie którzy nie dali się wepchnąć w sztywne, nudne i szalenie mało kreatywne organizacyjne struktury firmowe.

Uwielbiam ludzi, którzy robią to co chcą, to co kochają i nie myślą w wieku 20 lat o emeryturze, finansowej przyszłości, czy zawodowej karierze.

Te wolne duchy wyłamują się z utartych szablonów społecznych i pokazują nam inny świat. świat na początku dziwny, ale świat który nas przyciąga swą atrakcyjnością i często staje się wnet naszą codziennością, bo jest lepiej przystosowany do przyszłości niż ta szara i nudna dotychczasowa codzienność.

Jednym z takich wolnych duchów jest z pewnością Garrrett Lisi. Lisi to

bezrobotny fizyk teoretyczny, który od co najmniej dziesięciu lat intensywnie pracuje nad teorią wszystkiego. Jego Nadzwyczajnie prosta teoria wszystkiego zdobyła wnet szeroki rozgłos w kręgach fachowych. Lisi pokazuje piękne kolorowe koła i twierdzi, że tak jest zbudowany wszechświat.

Fizyka to jednak tylko jedna z trzech pasji życiowych Lisi. Z równym zaangażowaniem poświęca on swój czas swej dziewczynie i surfingowi. Dla swych pasji Lisi rezygnuje przy tym z wygodnego życia akademickiego i prowadzi życie wolnego wagabundy mieszkając w karawanie tuż przy samej plaży. Wieczorami zerka zapewne ze swojego mobilnego biuro-mieszkanka na plażę rozświetloną zachodzącym słońcem i tak natchniony tym egzotycznym pięknem tworzy równie piękne modele wszechświata.










Linki

- Garrrett Lisi
- Nadzwyczajnie prosta teoria wszystkiego (po polsku)
- Prosta teoria wszystkiego (po angielsku)
- Przemelek o Lisi
- Lisi w TED Talk
- Surfing we wszechświecie - Artykuł o Lisi w The New Yorker
- Czyżby Surfer napisał nową fizykę? - Artykuł o Lisi w Outside Online

wtorek, listopada 25, 2008

Chmurkowe niebezpieczeństwa

Jeszcze w zeszłym roku chwaliłem magazynowanie danych w chmurkowym serwisie Omnidrive, a dzisiaj dowiedziałem się całkiem przypadkowo, że już go nie ma. Praktycznie bez słowa zniknął, a w raz z nim tam zmagazynowane pliki użytkowników. Pod linkiem Omnidrive pojawia się jakaś zupełnie inna strona i informacji o zamknięciu serwisu brak całkowicie.

Również i ja zmagazynowałem tam próbnie kilka plików i byłem zarejestrowanym użytkownikiem. Pomimo to nie dostałem żadnej informacji o planowanym zamknięciu serwisu i moje tam zmagazynowane pliki !

Bezpieczeństwo naszych danych w chmurkowych serwisach (cloud computing) i ich długoterminowa osiągalność to dwa bardzo ważne aspekty. Zanim poweźmiemy decyzję magazynowania naszych danych w chmurce należy dobrze zastanowić się nad z tym związanym ryzykiem. W każdym przypadku należy się zabezpieczyć, na przykład poprzez rozsądną strategię backupu.

Umieranie małych serwisów to spore niestety ryzyko dla użytkowników. Zapewne dlatego preferujemy raczej duże firmy i szukamy bezpieczeństwa w serwisach Microsoftu, Yahoo, czy przede wszystkim Googla.

wtorek, listopada 11, 2008

Kevin Kelly o przyszłości Internetu

Albo raczej o przyszłości Webu jak mówią Amerykanie.


Cofnijmy się te kilkanaście lat (a dokładnie nieco ponad 6525 dni) wstecz w erę przed internetową i zastanówmy się jak bardzo wiele zmieniło się od tego czasu. Jak wiele nowych rozwiązań, serwisów i modeli businessowych w między czasie powstało. Jak szybko web stał się olbrzymim rezerwuarem informacji i wiedzy, bez którego trudno sobie dzisiaj wyobrazić nasze życie. Któż jeszcze tych kilkanaście lat przedtem uwierzyłby, że takie zmiany są możliwe. A jednak to co wydawało się niemożliwe stało się w tak krótkim czasie realne.


Do tego tempa zmian musimy przyzwyczaić się, bo to dopiero początek. Web za lat pięć czy dziesięć będzie nadal zmieniał się i generował całkiem nowe dotychczas nam nie znane struktury.


Taką wizję przyszłości webu roztacza przed nami Kevin Kelly, założyciel internetowego czasopisma Wired, autor książki "out of control" ekspert cyfrowej kultury. W swej mowie na konferencji Web 2.0 Summit 2008 zanalizował on krótko dotychczasową historię internetu, jego pierwsze 6525 dni i podjął próbę zerknięcia w przeszłość.


Dotychczasowy web to przede wszystkim w pierwszej fazie połączenie olbrzymiej ilości komputerów, a następnie linkowanie webowych stron.


Następna faza, która właśnie się już zaczęła, to bezpośrednie linkowanie danych. Zamiast linkować strony z ich tekstualną informacją, można przecież bezpośrednio połączyć dane zawarte w tych stronach i zmagazynować je w olbrzymiej rozproszonej bazie danych. W ten sposób Web uzyska pewną strukturę, a dane znaczenie zrozumiałe nie tylko dla ludzi, ale również programów.


Dane te będą generowane nie tylko przez ludzi, ale coraz częściej prze różnorakie sensory podłączone do internetu. Również coraz więcej przedmiotów codziennego użytku będzie połączonych do internetu. Web stanie się potężną bazą danych o rzeczach.


Web będzie nadal wciskał się we wszystkie możliwe sfery życia i ogarniał sobą wszystko. Oczywiście, że będziemy "zawsze online", bo któż będzie chciał (i mógł sobie na to pozwolić) zrezygnować z tych wszystkich jakże potrzebnych w życiu codziennym informacji i serwisów. Web przekształci się w taką wszystko ogarniającą olbrzymią maszynę zwaną chmurką (cloud) zawierającą komputery, sensory, webowe strony, dane, serwisy i co tam jeszcze.


Trzy główne kierunki rozwoju będą charakteryzowały web w niedalekiej przyszłości:


  • chmurkowe serwisy (cloud computing) - software, aplikacje, serwisy, informacje i wiedza z chmurki, a nie z lokalnych serwerów czy komputerów

  • wszechogarniająca baza danych (olbrzymia baza danych o wszystkich rzeczach na świecie)

  • wspólne korzystanie (sharing) z danych


To jest prognoza na maksymalnie kilka następnych lat, bo internet generuje ciągle nowe wartości, a tych nie są w stanie przewidzieć nawet najtęższe umysły. Jak mówi Kelly - "musimy uwierzyć w niemożliwe. Bo to co jest dzisiaj niemożliwe jutro będzie powszechnie dostępne".





Linki:

- Strona osobista Kevina Kelly

- Wiki o Kelly (niestety brak polskiej informacji)

- Kevin Kelly na Web 2.0 Summit 2008

- Książka "Out of Control" (dostępna online niestety tylko po angielsku)


sobota, listopada 08, 2008

Do something that matters

Zmienić świat. Zmienić świat na lepsze. Zmiana. Te apele słyszymy ostatnio często z Ameryki. Obama postawił w swej kampanii na radykalną zmianę i wygrał wybory. McCain też próbował wyborcom wmówić, że zmieni waszyngtońską biorokrację, której częścią jest od 30 lat, ale nie udało mu się ich przekonać.

Ale to nie tylko politycy mówią o zmianie. Te motyw apelowania do akceptacji zmiany, do podjęcia wyzwań, które przynoszą zmiany i szukania nowych rozwiązań słyszymy bardzo często z za oceanu. Thomas Friedman w swym "płaskim świecie" podkreślał, na przykładzie amerykańskiej misji księżycowej, znaczenie pozytywnej energii i niespotykanej przedsiębiorczości, którą tworzą takie potężne, mocno działające na wyobraźnie wyzwania. Ten motyw przewija się też u bardzo wielu amerykańskich myślicieli i technologicznych wizjonerów.

Rób coś co ma znaczenie! Nie marudź, nie narzekaj, nie czekaj na innych, tylko rób to co lubisz, zajmij się swoimi pasjami. Rób przy tym coś pożytecznego dla całego świata. Twórz nowe wartości dla świata!

A to z kolei apel Tima O'reilly, który wygłosił on we wrześniu na konferencji Web 2.0 Expo w Nowym Jorku. Tim O'reilly (tutaj angielski link) - sławny guru Open Source, technologiczny wizjoner i twórca pojęcia Web 2.0, ale też wydawca i businessman i organizator tej konferencji - mówił tym razem bardzo mało o nowych technologicznych trendach. W swej mowie skupił się on na problemach (jak na przykład kryzys finansowy, kryzys paliwowy, zanieczyszczenie środowiska, globalne ocieplenie, niewolnictwo), które stanowią poważne wyzwanie dla świata. Aby je rozwiązać będziemy musieli wiele zmienić w naszym życiu, znaleźć nowe rozwiązania polityczne, organizacyjne i technologiczne. Tim podkreśla jednak, że w trakcie takich radykalnych zmian pojawiają się też nowe możliwości i szanse na dalszy wzrost, na nową siłę. Tim apelował do słuchaczy, aby podjęli te wyzwania i szukali niekonwencjonalnych rozwiązań światowych problemów.

Dlaczego ten motyw zmiany i wyzwania jest tak mocny w Ameryce?

Otóż ja sądzę, że Amerykanie, jako awangarda światowych zmian od wielu dziesięcioleci, najlepiej znają te procesy Zmiany i związany z nią dynamizm. Oni wiedzą doskonale, że zmiana jest nieunikniona i nieustannie napędzana walką o władzę, obfitością (lub jej brakiem) dóbr, rozwojem społeczeństw i postępem technologicznym. Oni wiedzą najlepiej, że w zmianie są tylko dwie role, a mianowicie tych którzy zmianami sterują i tych którzy do zmian muszą się przystosować.

Amerykanie nie chcą być pasywnym obiektem (ofiarą?) zmian. Oni chcą kształtować i tworzyć, a to jest jest możliwe tylko wtedy, kiedy podejmiemy wyzwanie i będziemy robić coś co jest ważne!

Sądzę, że te klimat pozytywnego nastawienia do zmian i podejmowania wyzwań potrzebujemy również i my w Europie. Chyba nawet bardziej niż Amerykanie!



wtorek, listopada 04, 2008

Jak spędzamy nasz wolny czas?

Ano przeważnie marnujemy go siedząc przed telewizją. W swej keynote na tegorocznej konferencji Web 2.0 Expo Clay Shirky namawiał słuchaczy, aby zamiast oglądać telewizję zajęli się tworzeniem socjalnych projektów.

Clay Shirky, badacz socjalnych i ekonomicznych skutków internetowych technologi, porównywał czas jaki spędzamy przeciętnie przed telewizją do nakładu pracy potrzebnego na stworzenie wikipedii. Szacuje się, że stworzenie wikipedii zajęło około 100 milionów godzin. 100 milionów godzin to olbrzymia ilość czasu. To 163 żyć! Niektórzy dziwią się skąd twórcy wikipedii mieli tyle czasu. Od telewizji odpowiada Shirky! To znaczy zamiast oglądać telewizję pracowali i nadal pracują nad tym wspaniałym projektem.


Te kolosalne 100 milionów godzin sami tylko amerykanie spędzają w każdy weekend oglądając reklamy. Tak tak tylko i wyłącznie reklamy!


A czas spędzany przez Amerykanów przed telewizją w ciągu całego roku można by wykorzystać na stworzenie co co najmniej kilkuset tysięcy takich projektów jak wikipedia! A jakie to wspaniałe projekty można by zrealizować gdyby wykorzystać światową konsumpcję programów telewizyjnych!


Tak więc drogie Panie i Panowie zamiast gapić się wieczorem w telewizję dołączmy do tych wielu fascynujących socjalnych projektów! Nie trzeba całkiem rezygnować z telewizji. Wystarczy już jeden procent światowej konsumpcji telewizyjnej aby stworzyć kilka czy kilkanaście nowych wikipedi!



sobota, listopada 01, 2008

Szkodliwy wzrost - Kapitalizm czy Ruleta?

Pomimo masywnych interwencji państwowych kryzys nadal trzyma nas w swych szponach i na szybką zmianę na lepsze nie ma co liczyć. Wręcz przeciwnie. Ci sami eksperci którzy jeszcze niedawno przepowiadali dalszy wzrost teraz twierdzą, że głęboki kryzys będzie trwał jeszcze do roku 2012. Mam nadzieję, że jak zwykle ich prognoza nie sprawdzi się i kryzys minie dużo szybciej.

Aktualnie wszyscy próbują znaleźć rozsądne wyjaśnienie przyczyn tego poważnego kryzysu. Jak mogło do tego dojść? Kto zawinił? Sporo słyszy się o chciwych spekulantach i ich niezdrowej pogoni za coraz większym zyskiem. Wielu widzi przyczynę w braku kontroli. Jak widać rynek sam nie potrafi się regulować właściwie.

Dokładne wyjaśnienie przyczyn kryzysu jest niezmiernie ważne, aby wprowadzić rozsądne metody regulacji i w przyszłości uniknąć podobnych sytuacji.
Muhammad Yunus - Laureat nagrody nobla i założyciel Grameen Bank, który udziela tak zwane mikrokredyty - jest zdania, że główną przyczyną kryzysu jest nadmierny wzrost. Ten pęd do nieustannego powiększania zysków prowadzi do spekulacji, zbytniego ryzyka i w konsekwencji do kryzysu. Yunus uważa, że nadmierny wzrost jest szkodliwy zarówno gospodarczo jak i społecznie. Celem rynku musi być możliwie duży pożytek dla ludzi, a nie tylko możliwie wysoki zysk. Zarabianie pieniędzy to przecież tylko środek do celu, a nie cel sam w sobie. Zarobione pieniądze powinny być użyte na coś sensownego, na przykład na poprawienie warunków życia wszystkich ludzi.

Yunus
mówi w wywiadzie dla Der Spiegel, że rynek w przyszłości musi wprowadzić reguły, które uniemożliwią ten szkodliwy wzrost i skłonią firmy do rozsądniejszego gospodarowania w interesie ludzi. Na przykład poprzez opodatkowanie ryzykownych transakcji, czy nadmiernych zysków. Albo poprzez stworzenie obowiązkowych funduszy, które to mogłyby wykupywać ryzykowne papiery wartościowe.

Mam nadzieję, że jakże konieczna reforma światowego systemu finansowego uwzględni rozsądne rady bankiera Yunusa.

środa, września 24, 2008

Old Economy, New Economy, czy może Ilusion Economy?

Od już długiego czasu przyglądam się ze wzrastającym sceptycyzmem współczesnemu rynkowi finansowemu. Ja - absolutny laik w tej dziedzinie, ale niestety nieco osobiście zainteresowany - śledzę te giełdowe skoki w górę i dół, słucham wybitnych finansowych specjalistów zalecających nam zakup pewnych akcji i podążam za ekspertami gospodarczymi przedstawiającymi dalszy rozwój koniunktury. Ja laik śledzę wiec ten wspaniały rynek finansowy - gdzie przecież tak łatwo można zrobić fortunę - tak trochę naiwnie i nieprofesjonalnie, ale pomimo to mogę przewidzieć załamanie wzrostu i nadchodzący kryzys.

Ileż to różnych proroctw finansowych przeżyliśmy w ostatnich latach. Regularnie pojawiają się specjaliści, którzy twierdzą, że stare reguły gospodarcze już nie obowiązują. Pamiętam przecież jeszcze dobrze tych, którzy nie dalej jak kilka lat temu wmawiali nam, że firmy wcale nie muszą robić zysku, tylko muszą osiągnąć wysoką wartość giełdową (New Economy w początkach tego stulecia). Cała armia tak zwanych ekspertów gospodarczych i finansowych uzupełnia tę iluzję swymi wspaniałymi prognozami wzrostu, które są tylko linearną kontynuacją aktualnej sytuacji. Głównym zajęciem tych ekspertów jest niewątpliwie nieustanna korektura własnych prognoz, bo rzeczywistość jakoś nie bardzo chce ich słuchać i ciągle nas - no i ekspertów też - zaskakuje dużymi zmianami. Trochę w tle, ale nie mniej niebezpieczni, działają specjaliści generujący coraz to nowe tak zwane produkty finansowe, których jedynym celem jest sprytne ukrycie przed kupującymi ich prawdziwej (marnej) wartości i z ich zakupem połączonego sporego ryzyka.

Przysłuchuję się więc tym "specjalistom" i wiem z całą pewnością, że im głośniej mówią o nowych regułach gospodarczych, o nieustannym wzroście itp. tym bliżej jesteśmy nowego kryzysu. Wiem, bo praw ekonomicznych nie da się tak łatwo obejść. Wiem, bo mam niezłą pamięć i nie zapomniałem tej sztucznie napędzanej euforii sprzed poprzedniego kryzysu. Wiem, bo znam historię jednego z pierwszych kryzysów giełdowych (chociaż giełda wtedy jeszcze nie istniała), a mianowicie kryzysu tulipanowego w Holandii z początków 17 wieku. Otóż wtedy za jedną cebulkę tulipana można było kupić bardzo porządny dom i jeszcze sporo
pieniędzy zostało. Ponieważ nikt normalny nie kupuje kwiatka za takie pieniądze tylko po to, aby go wsadzić do ziemi, zakupy były wyłącznie spekulacyjne. Cała impreza działała tak długo, dopóki pojawiali się nowi kupcy zapewniający dopływ świeżej gotówki. W pewnym momencie, gdy ryzyko było tak duże, że nawet najbardziej naiwni je dostrzegli, nowych kupujących zabrakło i bańka mydlana pękła.

Nie inaczej było w czasach tak zwanej New Economy. Firmy ".com" kupowano tylko po to, aby je zaraz z zyskiem sprzedać. W pewnym momencie ceny osiągnęły tak zawrotną wartość, że kupujących zabrakło, no i był kryzys.


Podobnie wygląda sytuacja i teraz, chociaż rozmiar aktualnego kryzysu jest dużo bardziej dramatyczny. Spekulanci w pogoni za zyskiem przekroczyli wszelkie granice rozsądku i mamy największy kryzys od lat trzydziestych.

To smutne, ale niestety prawdziwe. światowy rynek finansowy trudno określić mianem poważnego businessu. Jest on dużo bardziej podobny do wielkiej piramidy finansowej (znanej też pod nazwą listy łańcuszki). Kilku zarabia, a bardzo wielu traci i płaci. Piramidy finansowe są jednak, w przeciwieństwie do wielu uznanych produktów finansowych, w wielu krajach zabronione.

Nie mniej zdziwiony jestem amerykańskim sposobem na rozwiązanie tego kryzysu. Amerykanie, konkretnie FED i rząd, chcą po prostu dodrukować 700 miliardów dolarów (!) i przejąć od spekulantów te ich "zatrute" papiery wartościowe. A kto za to wszystko zapłaci? A no my wszyscy, bo inflacja na całym świecie z pewnością mocno
wzrośnie. A za banki wykupione przez państwo zapłaci podatnik amerykański.

Po drugie zdumiewające jest, że to akurat w Ameryce, kraju rzekomo absolutnej wolności gospodarczej, część banków bankrutów już upaństwowiono, a być może nawet cały ten sektor wnet przejmie państwo! I nikt już nie krzyczy, że państwo nie ma się wtrącać do rynku, bo on potrafi się sam regulować, a ingerencje państwowe tylko zakłócają jego właściwe funkcjonowanie. Wolny rynek finansowy udowodnił niestety - na dodatek boleśnie dla nas wszystkich -, że nie potrafi regulować się sam i nawet najwięksi wrogowie państwowej ingerencji przybiegli natychmiast do państwa po pomoc. Ot proszę, jak szybko można zmienić zdanie.

A ilu spekulantów - zwanych w kręgach finansowych bankierami - poniesie konsekwencje swej chciwości? Ja jeszcze nie słyszałem o żadnym!

środa, września 03, 2008

Urlop z psem

Dosyć urlopowo u mnie ostatnio. Ten tydzień to tylko taka krótka przerwa między urlopami. Fajnie jest, ale powrót do rzeczywistości ciężki będzie, oj ciężki! ;(

Poprzedni tydzień spędziłem nad Lago di Garda z psem. Urlop z psem nie jest łatwy. Nie wszystkie hotele przyjmują czworonoga, nie wszędzie można z nim pójść - praktycznie na wszystkich plażach nad jeziorem obowiązuje zakaz dla psów -, no i do tego ten upał.

Pomimo to fajnie było i nawet chwilki czasu nie miałem na te tam socjalne serwisy i internet. ;)

środa, sierpnia 20, 2008

Nostalgiczne spotkania z przeszłością

Kilka ostatnich dni spędziłem na wyprawie archeologicznej w czasy zamierzchłe. Szperałem w otchłaniach mej pamięci w poszukiwaniu wydarzeń z młodości. Wyniki tych poszukiwań były bardzo mizerne, bo pamięć niestety kiepska. Na szczęście kolega ze studiów, bo to on był powodem tej wyprawy w przeszłość, pamiętał wszystko dokładnie i bombardował mnie co chwilę tym "a pamiętasz jak ...?".

A ja nic nie pamiętam. Po kilku dniach takich rozmów doszedłem do wniosku, że widocznie wtedy wcale nie spędziliśmy wspólnie tak dużo czasu jak sądziłem. Następnie znalazłem jeszcze inną teorię, a mianowicie, że on żyje w przeszłości, a ja w przyszłości. Na koniec jednak musiałem zaakceptować prawdę - on ma dużo lepszą pamięć niż ja. :(


Takie spotkania po latach wielu to spore zagrożenie dla miłych wspomnień czy pozytywnych obrazów kolegów i koleżanek. Niekiedy niestety okazuje się, że spotkani po latach są zupełnie innymi ludźmi niż ci z naszych wspomnień.


W większości przypadków takie spotkania po latach są bardzo fajne. Młodość wraca - niestety tylko na krótko ;( - w trakcie tych długich wspominkowych wieczorów i jest naprawdę fajnie.


Oprócz wspominania również szalenie ciekawe jest jak różne są nasze drogi życiowe. Niby wszyscy zaczynaliśmy w tym samym punkcie, ale mało kto szedł tą samą drogą. Mało kto też jest aktywny w wyuczonym zawodzie. Czyżby to świadczyło o złym wyborze edukacji? Ja sadzę, że to raczej dowód na naszą olbrzymią zdolność do przystosowywania się i znalezienia optymalnego miejsca dla siebie.


piątek, sierpnia 08, 2008

James Randi, słynny sceptyk, płaci milion dolarów każdemu

... kto udowodni w sposób praktycznie naukowy swoje paranormalne albo nadprzyrodzone czy też cudowne zdolności. ;)

Od lat głównym celem Randiego jest zwalczanie najprzeróżniejszych przejawów pseudonauki. James Randi jest zdania, że te wszystkie paranormalne zdolności to nic innego jak sztuczki iluzjonistyczne. A jak iluzjonista potrafi wprowadzić ludzi w błąd - żeby nie powiedzieć tutaj wręcz oszukać - wie on najlepiej, gdyż sam był swego czasu słynnym iluzjonistą.

James Randi właśnie niedawno ukończył 80 lat. Pytany przez dziennikarzy czy osiągnął swój cel odpowiada: "zawsze będą istnieli ludzie, którzy niezależnie od racjonalnych faktów wierzą we wszystko. I zawsze znajdzie się ktoś, kto wykorzysta ich naiwność!".

Oto mała próbka jego zdolności. Randi pokazuje tutaj jakie to sztuczki stosowali tak zwani "chirurdzy ludowi" na Filipinach, którzy rzekomo potrafią leczyć ludzi przeprowadzając operacje wyłącznie tylko placami. Naprawdę fajne! ;)



Ciekawe czy Randi kiedykolwiek zaproponował kościołowi sprawdzanie cudów, jakie są przypisywane świętym, swoją naukową metodą. Sądzę, że i kościół może być zainteresowany takim obiektywnym, naukowym dowodem. Przejrzałem wszelkie dostępne informacje, ale niestety na ten temat nic nie znalazłem. A może Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych preferuje raczej dyskretną współpracę?

Linki

- James Randi
- James Randi Edcational Fundation
- Operacja palcami
- James Randi wyjaśnia zasady homeopatii
(wideo z polskimi napisami)
-
James Randi demaskuje magiczne sztuczki Uri Geller'a

sobota, lipca 26, 2008

PDF Konwertor

Moją nową pasją jest używanie tylko i wyłącznie narzędzi dostępnych w internecie. Nieustannie więc szukam przydatnych serwisów, aby być całkowicie niezależnym od moich komputerów i aplikacji na nich. No może oprócz Firefoxa.

W trakcie jednego z ostatnich poszukiwań odkryłem te niepozorne, ale jakże przydatne narzędzie - PDF Online. Tak naprawdę to tym razem jednak to nie pasja doprowadziła do tego odkrycia tylko potrzeba wyższa. Otóż przed kilku dniami późnym wieczorem musiałem napisać parę słów i wysłać je jeszcze przed północą - również w poczcie elektronicznej ważna jest data stempla pocztowego ;). Wypadało wysłać ten dokument jako PDF, a tu jak na złość - i to pomimo trzech komputerów czy notebooków w domu - nigdzie nie miałem zainstalowanego konwertora PDF. Szybko pogooglowałem co nieco i już kilka minut później znalazłem całkiem rozsądny konwertor, a mój dokument wysłałem jeszcze przed północą.

PDF Online konwertuje standardowe dokumenty jak Word, Power Point czy Excel - ale też wiele innych - na PDF. Idziemy na stronę
PDF Online, robimy upload naszego oryginalnego dokumentu i podajemy nasz mailowy adres. Już kilka minut później w skrzynce pocztowej leży świeżutki dokumencik w formacie PDF. ;)

Pdfonline jest bardzo proste w obsłudze i konwertuje proste dokumenty bez zarzutu. Czy daje sobie radę ze skomplikowanymi nie wiem, bo takich nie tworzę. ;)


Polecam to narzędzie każdemu, kto tylko sporadycznie musi tworzyć dokumenty w formacie PDF. Przy w konwertowaniu poufnych czy wręcz tajnych dokumentów zalecałbym jednak pewną ostrożność. Przecież nie wiadomo co Pdfonline robi z nimi.

czwartek, lipca 24, 2008

Firefox Tablet

To chyba było jeszcze w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych. Już wtedy marzyła mi się taka prosta konsola internetowa. Coś w rodzaju telefonu tylko podłączone do internetu, a nie sieci telefonicznej. Zawsze włączone, ciągle online, nieduże, poręczne, przenośnie urządzenie i oczywiście proste w obsłudze dla każdego. A co tak naprawdę potrzebujemy w internecie? Oczywiście praktycznie rzecz biorąc tylko przeglądarki.

I oto po latach Techcrunch zamierza zrealizować tę ideę. Bazą tego urządzenia jest monitor reagujący na dotyk z kilkoma niezbędnymi interfejsami jak USB, mikrofon i wejście do słuchawek. Do tego jeszcze webcam, głośniki i WIFI (wireless). We wnętrzu tego urządzenia znajduje się rozsądna ilość pamięci (pół gigabajta) i zamiast twardego dysku dodatkowo jeszcze 4 gigabajty stałej pamięci.

Jako system operacyjny przewidziano Firefox. Jak to powiecie, Firefox to przecież nie jest system operacyjny? To prawda, ale czy ktoś dzisiaj jeszcze potrzebuje system operacyjny? Moim zdaniem nie. Faktem jest, że gdzieś tam w tle działać będzie obdarta ze wszelkich dodatków i niepotrzebnych funkcji dystrybucja Linuxa. Ale zaraz po włączeniu tego urządzenia na ekranie pojawi się Firefox. Jedyną dodatkowo zainstalowaną aplikacją ma być Skype.

Techcrunch proponuje dla tego nowego urządzenia nazwę "Firefox Tablet" i chce wyprodukować w następnych miesiącach kilka prototypowych egzemplarzy. Zarówno design tego urządzenia jak i software mają być chronione poprzez licencję open source. A to znaczy, że każdy kto będzie chciał może produkować tego Firefox-owego Tableta.

Celem Techcrunch jest urządzenie na tyle proste, aby jego koszta nie przekroczyły 200$!

Czyż to nie jest wspaniały pomysł? Ja w każdym razie już czekam niecierpliwie na Firefox-owego Tableta.

wtorek, lipca 15, 2008

Nie ilość ale jakość jest decydująca!

Bombardowany codziennie wiadomościami o coraz to nowych serwisach web 2.0 koncentruję się przede wszystkim na ich przydatności w mym codziennym webowym życiu. Obserwuję też z dużym zachwytem jak niektóre z tych serwisów niejako z dnia na dzień osiągają olbrzymią popularność, na blogach wszyscy o nich piszą, a ich strony odwiedzają miliony. Podziwiam też ich zdolność stworzenia z tych, jak mi się wydaje, banalnych idei fenomenalnie funkcjonujące serwisy.

Przyznam się, że chyba nigdy nie zastanawiałem się jak wielkie tak naprawdę są te firmy, aż do momentu w którym dosyć przypadkowo przeczytałem na blogu Roberta Scoble krótki post o Friendfeed. Friendfeed to aktualnie szalenie popularny serwis, który z grubsza rzecz biorąc informuje nas na bieżąco o wszelakich aktywnościach naszych znajomych na przeszło 30 różnych serwisach. To działa nieco tak jak Mybloglog, który mnie informuje o tym, że ktoś z moich kontaktów zamieścił gdzieś komentarz czy opublikował zdjęcie na Flikr, czy też opublikował posta na swym blogu.

Otóż jak pisze Scoble firma Friendfeed ma tylko 8 (!) pracowników. Tak, tak tylko ośmiu! No ale nie są to byle jacy ludzie. Większość z nich to gwiazdy z Googlowego firmamentu, które już niejeden udany projekt mają za sobą.


Dopiero w tej chwili dotarło do mnie, że te jakże popularne firmy są takie całkiem malusieńkie. Ot garstka zapaleńców, którzy dniem i nocą - walcząc ze zmęczeniem organizmu wszelakimi środkami, podobno ostatnio coraz częściej za pomocą lekarstwa
Provigil - realizują swoje wizje i marzenia, aby zmienić - oczywiście na lepszy ;) - świat, zdobyć sławę, bogactwo czy co tam ewentualnie jeszcze dla nich ma znaczenie.

Jak to jest możliwe, że te maleńkie grupki tworzą produkty i serwisy o których cały świat mówi, a i nierzadko dziesiątki milionów ich używają? Czy to nie jest wspaniale, że pół czy cały tuzin błyskotliwych ludzi może aż tak zmienić świat? Dla mnie to naprawdę duża rzecz!


Poszperałem nieco w webie i wyszło, że i inne popularne serwisy też nie mają dużo więcej pracowników. Na ten przykład bardzo popularny Twitter zatrudnia aktualnie 20 ludzi, a Digg nieco ponad 60. Facebook minął wprawdzie granicę 500 pracowników, ale to jednak już całkiem inny kaliber. Firma ta miesza całkiem nieźle w samej czołówce (to znaczy wśród Google, MySpace i Yahoo). Gdyby więc zliczyć tych wszystkich, którzy tworzą te najbardziej znane serwisy Web 2.0 (ale nie uwzględniając molochów pokroju Google, MS czy Yahoo) to ile ludzi zebralibyśmy? No może w sumie z dziesięć tysięcy?


czwartek, lipca 10, 2008

Decentralizacja i zdolność do komunikowania to najszybsza droga wyjścia z ubóstwa

Co decyduje o tym, że jedne narody są bogate, a inne biedne? Dlaczego niektóre narody rozwijają się wspaniale, a inne borykają się z ciągłymi trudnościami?

Czy decyduje o tym położenie geograficzne, czy może klimat? Czy też może inteligencja obywateli, jak niektórzy z nas sądzą?

Dobrobyt danego krajów to z pewnością wynik długiego procesu rozwoju, a za aktualną sytuację jest odpowiedzialny z cały szereg różnych czynników. Iqbal Quadir uważa, że wśród nich decydującą rolę odgrywają decentralizacja i zdolność do komunikowania (connectivity). Otóż jego zdaniem oba te czynniki charakteryzują wszystkie bogate państwa zachodnie. Natomiast w państwach biednych większość ważnych decyzji jest podejmowana centralnie. Centralnie skumulowane są też ws
zelkie inne ogniska społecznego rozwoju, jak na przykład centra przemysłowe, usługowe, ale równie i nauki i sztuki.

Iqbal Quadir wie co to znaczy żyć w biednym państwie gdzieś na jego peryferiach. Pochodzi on z Bangladeszu, ale już jako młody człowiek wyemigrował do USA. Quadir nauczał lat kilka na uniwersytecie w Harvard i jest również założycielem i dyrektorem Legatum Center for Development and Entrepreneurship przy Massachusetts Institute of Technology (MIT). Celem tej organizacji jest wspomaganie oddolnej przedsiębiorczości w krajach rozwijających się, co z kolei prowadzi do poprawy ekonomicznych i politycznych warunków w tych krajach. Legatum głosi "postęp poprzez innowację".

Quadir jest przekonany, że udostępnienie technologii biednym ludziom w krajach rozwijających umożliwi rozwój lokalnych struktur przedsiębiorczości. Jedną z bardzo ważnych, a dotkliwie brakujących technologii w krajach biednych jest telekomunikacja. Szybki dostęp do informacji umożliwia lokalną przedsiębiorczość i zwiększa zdecydowanie produktywność ludzi.


Quadir jest zdania, że kraje rozwijające nie potrzebują pomocy w formie dóbr, ale tylko i wyłącznie technologii. Jego zdaniem darmowe rozdzielanie żywności czy innych produktów wśród biednych działa negatywnie na rozwój tych społeczeństw i jest wręcz kontra produktywne.


Quadir to nie tylko teoretyk, ale też człowiek gotów podejmować praktyczne ryzyko. W latach 90-tych przekonał on wielu inwestorów do swoich idei i założył firmę telekomunikacyjną
GrameenPhone. Model businessowy tej firmy jest bardzo podobny do tego Grameen Bank. Grameen Bank (po bengalsku Grameen znaczy tyle co wiejski) to bank dla biedaków, którym normalne banki nie dadzą kredytu. Grameen Bank daje chłopom nie posiadającym absolutnie nic malutkie kredyty już w wysokości 50, które to starczają na zakup na przykład krowy. Na sprzedaży mleka zarabiają oni nieco i spłacają też kredyt. Twórca Grameen Bank, Muhammad Yunus, jak i sama organizacja, zastali wyróżnieni w roku 2006 pokojową nagrodą Nobla.

GrameenPhone zbudowała infrastrukturę sieci komórkowej w biednych rolniczych rejonach Bangladeszu. Ludzie z odległych wsi otrzymywali pożyczkę na zakup komórki i mogą nieco zarobić użyczając komórkę innym mieszkańcom wsi. W między czasie GrameenPhone to największy mobilny provider w Bangladeszu, ma już przeszło 20 milionów klientów. Dzięki tej sieci w 60.000 wiosek działa już przeszło 250.000 tysięcy mikro-przedsiębiorców.


Iqbal Quadir potrafił przekonać inwestorów i wyciągnąć od nich miliardy na realizację swych pomysłów. A czy przekona również Was? Ano zobaczcie sami!




Linki:

- Iqbal Quadir
- Legatum Center for Development and Entrepreneurship
- “Technology Empowers the Poorest” - Wywiad z Iqbal Quadir w Longnow
- TED Talks - Iqbal Quadir: The power of the mobile phone to end poverty
- GrammenPhone
- Muhammad Yunus
-
Grameen Bank

wtorek, lipca 01, 2008

Używanie Google Analytics może być niezgodne z europejską dyrektywą o ochronie danych osobistych

Na stronach internetowych i blogach coraz więcej różnych narzędzi do analizy statystycznej ich oglądalności. Oczywiście każdy bloger czy administrator webowego serwisu jest bardzo zainteresowany frekwencją na danej stronie, chce wiedzieć ilu odwiedzających i skąd do niego przybyło, jak długo zostali, co obejrzeli i co tam jeszcze da się wycisnąć z analizy danych o odwiedzających.

Te statystyczne narzędzia zbierają gorliwie różnorakie informacje o odwiedzających i magazynują je na swym serwerze, z reguły w dalekiej USA. I tu zaczyna się problem. Bo te dane to są dane osobowe i przesyłanie ich do krajów poza europejskich wymaga zgody osoby o której dane te są gromadzone. Dane o rozmowach telefonicznych czy internetowych (jak na przykład adres IP) są również danymi osobowymi i są chronione prze nacjonalne prawo i na dodatek dyrektywę EU.


Oczywiście bloger czy administrator danej strony sam nie zbiera i nie wysyła tych danych do statystycznej analizy. On jedynie umożliwia to zamieszczając na swej stronie niewidoczny
dla odwiedzającego skrypt (to znaczy można go zobaczyć zaglądając do kodu źródłowego strony), który w większości przypadków instaluje cookies na komputerze użytkownika i niejako poprzez te cookies "śledzi" jego zachowanie na danej stronie. Odwiedzający może zakazać instalacji tego cookies, ale większość z nas tego nie robi, bo w takim przypadku dana strona czy serwis nie funkcjonują właściwie.

Zasadniczo jest to naszym obowiązkiem jako administratora strony internetowej poinformowanie odwiedzającego, że dane o nim będą zbierane i wysyłane na serwer poza Europą. W tej sytuacji odwiedzający, który chce tego uniknąć, może zablokować cookies tego statystycznego narz
ędzia.

Większość blogerów i administratorów serwisów webowych nie czyni tego, bo zapewne sami nie wiedzą,
(1) jakie to dane zbiera użyte przez nich narzędzie, (2) gdzie dane te są zbierane i jak długo magazynowane na serwerze poza Europą, (3) że przesyłanie danych o połączeniach internetowych wymaga wedle prawa europejskiego zgody odwiedzających.

Faktem też jest, że większość tych narzędzi statystycznych w ogóle nie informuje swych użytkowników jakie to dane są zbierane i gdzie i jak długo są one przechowywane. Zerknąłem do Mybloglog, ale nie znalazłem tam żadnej informacji na ten temat, a przecież Mybloglog oferuje też narzędzia do statystycznej analizy oglądalności.

Google, chyba największy archiwista wszelakich danych i właściciel bardzo popularnego serwisu statystyki oglądalności - Google Analytics, przynajmniej w swych "Warunkach korzystania z Google Analytics" zobowiązuje wręcz każdego użytkownika aby poinformował o tym fakcie odwiedzających jego stronę internetową. Oto dokładny fragment tej umowy zobowiązujący administratora strony internetowej czy blogera (Google określa taką osobę jako "Użytkownik"):
Użytkownik będzie przestrzegał wszystkich właściwych przepisów prawa dotyczących ochrony danych i ochrony prywatności, związanych z korzystaniem przez niego z Usługi oraz zbieraniem informacji od odwiedzających jego witryny internetowe. Na Witrynie Internetowej Użytkownika w widocznym miejscu zostaną umieszczone odpowiednie zasady ochrony prywatności, których Użytkownik będzie przestrzegał. Użytkownik podejmie również uzasadnione starania w celu podania do wiadomości odwiedzających witryny internetowe informacji o treści zgodnej we wszystkich istotnych aspektach z poniższą:

Niniejsza witryna internetowa korzysta z Google Analytics, usługi analizy oglądalności stron internetowych udostępnianej przez Google, Inc. (“Google”). Google Analytics używa “cookies”, czyli plików tekstowych umieszczanych na komputerze użytkownika w celu umożliwienia witrynie przeanalizowania sposobu, w jaki użytkownicy z niej korzystają. Informacje generowane przez cookie na temat korzystania z witryny przez użytkownika (włącznie z jego adresem IP) będą przekazywane spółce Google i przechowywane przez nią na serwerach w Stanach Zjednoczonych. Google będzie korzystała z tych informacji w celu oceny korzystania z witryny przez użytkownika, tworzenia raportów dotyczących ruchu na stronach dla operatorów witryn oraz świadczenia innych usług związanych z ruchem na witrynach internetowych i korzystaniem z internetu. Google może również przekazywać te informacje osobom trzecim, jeżeli będzie zobowiązana to uczynić na podstawie przepisów prawa lub w przypadku, gdy osoby te przetwarzają takie informacje w imieniu Google. Google nie będzie łączyła adresu IP użytkownika z żadnymi innymi danymi będącymi w jej posiadaniu. Użytkownik może zrezygnować z cookies wybierając odpowiednie ustawienia na przeglądarce, jednak należy pamiętać, że w takim przypadku korzystanie z wszystkich funkcji witryny może okazać się niemożliwe Korzystając z niniejszej witryny internetowej użytkownik wyraża zgodę na przetwarzanie przez Google dotyczących go danych w sposób i w celach określonych powyżej.
Powiedzmy uczciwie, kto z nas blogerów przeczytał tę umowę? Zapewne prawie nikt.

A jeszcze mniej z nas zastosowało się do jej wymogów. No bo czy ktoś widział już stronę internetową z powyższą informacją dla odwiedzających? Ja jeszcze nigdy!

Linki:
- Zasady zachowania prywatności Google
-
Warunki korzystania z GOOGLE ANALYTICS
- Mybloglog - Polityka prywatności

poniedziałek, czerwca 30, 2008

EURO 2008 - Bilans

Trzy tygodnie emocji, smutku (no bo nasi dużo za szybko odpadli) i radości (hura Niemcy nie wygrali). za nami. Wiedeń otrząsa się powoli po tych wielkich emocjach. To dobry moment na krótkie podsumowanie.

Tutaj w Austrii chyba praktycznie wszyscy są zdania, że była to bardzo udana impreza. Pod każdym względem. Stadiony były wypełnione po brzegi. Przez Fanzone w samym Wiedniu przewinęło się przeszło milion ludzi! Z dodatkowych pociągów i lotów skorzystały dziesiątki tysięcy kibiców, którzy bez kłopotów docierali do stadionu i fanzone. Sprzedano ileś tam milionów hektolitrów piwa, co oprócz piwoszy ucieszyło też gastronomów.


Najważniejsze jednak, że żadna katastroficznych przepowiedni nie sprawdziła się. Miastem nie zawładnęli chuligani, obyło się bez bójek i rozrób. Nie demolowano sklepów, aut i lokali czego niektórzy tutaj bardzo obawiali się.
Nie było specjalnych korków ulicznych, a komunikacja miejska (przede wszystkim metro i krótko przed rozpoczęciem Euro 2008 przedłużona do stadionu linia metra U2) wytrzymała nawał dziesiątków tysięcy turystów.

Wszystko działało nad wyraz dobrze (no może oprócz tej awarii prądu w trakcie meczu Niemcy Turcja, ale za to winna jest wyłącznie UEFA) i sprawnie pomimo tych olbrzymich tłumów gromadzących się wszędzie i przewalających się przez wiedeńskie ulice.

Euro2008 poderwało również tych trochę konserwatywnych Austriaków. Oni liczyli bardzo na awans do ćwierćfinału. Więcej nie chcieli. Szybko jednak zapomnieli o rozczarowaniu i kibicowali gorliwie pozostałym drużynom. Nikomu nie przeszkadzał hałas na ulicach i te kolorowe, pomalowane tłumy. Wręcz przeciwnie. Wszyscy są zachwyceni tą imprezą.


Również i mnie emocje Euro 2008 nie ominęły. A muszę tu dodać, że piłka normalnie mnie w ogóle, ale to absolutnie nie interesuje. Polski mecz obejrzałem w Fanzone, ćwierćfinał Włochy Hiszpania przeżyłem nawet na stadionie (dzięki sponsorowi takiemu jednemu, który też zadbał o jadło i trunki w tak zwanej strefie Corporate Village), a na finał też wybrałem się do Fanzone. Na początku byłem trochę zdziwiony, że aż tak dużo Hiszpanów przybyło do Wiednia, ale po chwili zorientowałem się, że to tylko Austriacy w hiszpańskich barwach dopingujący ten południowy zespół. No i nasz wspólny doping jak widać pomógł. ;)


Po meczu ulicami Wiednia ruszył wielki pochód. Przodem szły bębny niemieckie, za nimi skaczący z radości Hiszpanie, a trochę z tyłu Niemcy. W tej totalnej mieszaninie dojrzałem również sporo Austriaków, ale też kilku Włochów i Szwedów. Wymieszali się ci kibicie totalnie. Szli sobie tak razem, ramię w ramię, zwycięzcy z przegranymi, skandując swoje przyśpiewki. To był dla mnie symboliczny widok i znowu nabrałem nadziei, że może jednego dnia odłożymy na bok te nasze nacjonalistyczne drobne interesy i te stare waśnie i pójdziemy razem. Jak przystało na europejczyków!

sobota, czerwca 28, 2008

Jamendo - muzyka za darmo

Serwis muzyczny Jamendo zyskuje stale na popularności. Coraz więcej coraz lepszej muzyki można tam znaleźć. A na dodatek muzyka ta jest dostępna do downloadu, bo twórcy udostępnili ją na licencji Creative Commons, dopuszczającej również komercyjne wykorzystanie.

Moja znajomość z Jamendo jest jednak nieco bardziej osobista. Nie dotarłem tam szukając muzyki. Poznałem ten serwis dzięki Dorocie, która z jej właściwą energią i optymizmem buduje ten ciekawy serwis. Podejrzewam też, że to właśnie dzięki Dorocie istnieje polska wersja językowa tego serwisu. A Dorota to nasza koleżanka blogowa, którą poznałem na mybloglog.

Jamendo oferuje też webowe widgety, poprzez które można odgrywać dowolne listy muzyczne. I ja zamieściłem takiego widgeta z jazzem na tym blogu. Na pewno szybko znajdziecie
go po lewej stronie.

Linki:
- Jamendo
- Dorota
- Już 10 tys. albumów na Jamendo
- ZAiKS wie lepiej niż twórcy z Jamendo?
- Jamendo-na-blogu

czwartek, czerwca 26, 2008

Ochrona danych osobowych

Pod koniec maja media doniosły o aferze szpiegowskiej wewnątrz Deutsche Telekom. W niemieckojęzycznym obszarze pisze się o tym dużo, a i oburzenie jest spore. Sprawa otarła się też o wielką politykę i nawet minister spraw wewnętrznych próbował wmieszać się i zaprosił firmy telekomunikacyjne na wielki szczyt bezpieczeństwa. Firmy te jednak nie miały na to specjalnej ochoty i odmówiły mu współpracy. Prokuratura w między czasie rozpoczęło śledztwo przeciwko byłemu szefowi zarządu DT i jednemu z członków rady nadzorczej.

A co chodzi w tej aferze? Otóż jeden (a może nawet kilku, tego jeszcze nie wiadomo) z szefów zarządu Deutsche Telekom postanowił za wszelką cenę znaleźć przeciek, przez który wypływały z firmy bardzo poufne informacje. Informacje do których dostęp mieli tylko i wyłącznie członkowie zarządu i rady nadzorczej były bardzo szybko publikowane i szeroko komentowane w prasie.

Szef Deutsche Telekom zlecił więc szefowi od spraw bezpieczeństwa w tej firmie znalezienie który to z członków zarządu czy rady nadzorczej przekazuje te informacje prasie. Szef od spraw bezpieczeństwa najął specjalistyczną firmę i przez kilka lat wspólnie analizowali oni - nielegalnie! - wszelkie informacje o rozmowach telefonicznych członków rady nadzorczej i dziennikarzy, którzy publikowali te informacje. Ponieważ analiza nie przyniosła spodziewanych rezultatów analizowano dodatkowo dane lokalizacyjne komórek, aby znaleźć czy aby jakiś członek rady nadzorczej nie był w tym samym miejscu i czasie tam gdzie znajdował się podejrzany dziennikarz.


Afera ta wywołała duże oburzenie w Niemczech. Po pierwsze dosyć rzadko szef zarządu firmy (człowiek w firmie ważny, ale jednak formalnie tylko najemny pracownik) zleca szpiclowanie właścicieli firmy (no dokładniej ludzi działających w imieniu właścicieli). Po drugie szpiclowano również dziennikarzy, a więc teoretycznie firma telekomunikacyjna może analizować dane dowolnych osób czy to w interesie firmy (na przykład kto gdzie i jak długo dzwoni) czy też w interesie danego pracownika firmy (na przykład w celu szantażu). Przykład Deutsche Telekom pokazał, że wewnętrzna kontrola dostępu do tych danych nie zabezpiecza ich wystarczająco przed bezprawnym użyciem.


Olbrzymi krzyk podnieśli ochroniarze danych osobowych żądając bezwzględnego zakazu magazynowania takich danych. Sprawa jest teraz szczególnie aktualna, bo od tego roku obowiązuje dyrektywa EU, która zobowiązuje firmy telekomunikacyjne i internetowych providerów do magazynowania danych o rozmowach telefonicznych i połączeniach internetowych. Ochroniarze danych twierdzą nie bez racji, że tak naprawdę nie sposób dane osobiste ochronić przed bezprawną analizą. W momencie gdy dane te są gdzieś zmagazynowane ich analiza (legalna czy bezprawna) jest możliwa niezależnie od zastosowanych środków ochronnych. Jedyna skuteczna ochrona to zakaz magazynowania tych danych. Ochroniarze przeoczają jednak przy tym fakt, że również zakaz magazynowania tych danych może nie być respektowany!


Wszystkie inne firmy telekomunikacyjne w Niemczech i Austrii zareagowały natychmiast, twierdząc, że ta afera szpiegowska to jest wewnętrzny problem Deutsche Telekom i taka przestępcza analiza danych u nich jest niemożliwa. Również i u nas pojawił się dziennikarz z poczytnego w Austrii tygodnika Format z zapytaniem "czy taki przypadek jak w Deutsche Telekom jest u nas możliwy?". Zamiast jednak, jak to zrobiły inne firmy, zbyć go krótkim oświadczeniem, że coś takiego u nas jest niemożliwe i basta, nasze PR postanowiło to udowodnić. Przywołano mnie abym dokładnie wyjaśnił dziennikarzowi, jakie to my mamy bardzo wyśmienite mechanizmy kontroli. Chyba ze cztery godziny opowiadałem mu i pokazywałem nasze systemy zabezpieczenia i kontroli danych. Dziennikarz kiwał głową i wydawało mi się, że rozumie o czym mówię, fotograf zrobił mi chyba ze dwieście zdjęć w wymuszenie groźnych pozach. Artykuł ukazał się kilka dni później. Dziennikarz pomieszał wszystko co mu wyjaśniłem, napisał kompletne bzdury, a na koniec przytoczył krytyczne dla nas głosy ochroniarzy danych osobowych. Fotograf wybrał chyba najgorsze ze wszystkich zdjęć. I tak to zamiast pokazać jacy to my wspaniali wyszło całkiem inaczej. ;(


Linki:
- Szpiegowska afera w Deutsche Telekom
- Rząd interweniuje w sprawie afery w Deutsche Telekom
- Deutsche Telekom korzystał z agentów Stasi
- Niemcy na podsłuchu