środa, maja 30, 2007

Blog tematyczny

Niekiedy zamieszczałem na tym blogu również bardziej fachowe posty. Wiem, że nie były to posty dla każdego. Sądziłem jednak, że poprzez właściwe kategorie (tags, labels czy jeszcze inaczej w zależności od bloga) każdy znajdzie z łatwością tematy, które go interesują.


Obserwując jednak zachowanie mych czytelników, za których łaskawe zainteresowanie niniejszym serdecznie dziękuję, jak również moje własne doświadczenia z odwiedzania innych blogów, stwierdziłem, że raczej mało kto wyszukuje interesujące go tematy poprzez kategorie.


Zapewne większość z nas zagląda po prostu do innych blogów i przegląda nowe posty zupełnie niezależnie od kategorii, jakiej ten post jest przyporządkowany. Jeżeli jakiś post nas nie interesuje to go nie czytamy. Jeżeli na danym blogu jest sporo postów, które tematycznie nas nie interesują, to przestajemy po prostu odwiedzać ten blog.


Z powyższego powodu postanowiłem przenieść moje "fachowe" posty na nowego, specjalnie w tym celu stworzonego bloga "Not Only Information Security". Tam będę zamieszczał posty na temat bezpieczeństwa IT i innych z IT związanych tematów.


Długo rozważałem za i przeciw zanim zdecydowałem się na ten krok. Prowadzenie jednego bloga, pracując jednocześnie w dużo więcej niż pełnym wymiarze godzin, to zadanie wcale nie łatwe. A co dopiero dwóch. "Czy lepiej mieć bloga z dwoma lub trzema postami na tydzień czy dwa blogi aktualizowane dużo rzadziej?" - to było ten mój dylemat nad którym zastanawiałem się dobrą chwilkę. Ostatecznie jednak zdecydowałem się na klarowność tematyczną.


Wszystkich zainteresowanych tematyką bezpieczeństwa IT (ale nie tylko) serdecznie zapraszam do "Not Only Information Security". Polecam jednocześnie posta o semantycznym webie, którego tam zamieściłem. Semantyczny Web, kto wie może to właśnie ten następny ważny krok w rozwoju internetu?


czwartek, maja 24, 2007

Putin we Wiedniu

Rosyjski prezydent zaszczycił swą obecnością stolicę walca. W trakcie tej krótkiej bo jednodniowej wizyty Putin spotkał się z wieloma znaczącymi politykami austriackimi, złożył kwiaty pod pomnikiem żołnierza radzieckiego i odwiedził kapiący złotem rosyjski kościół prawosławny.

Głównym celem tej wizyty było podpisanie umów gospodarczych w wysokości 3 miliardów euro. Rosjanie lokują coraz więcej kapitału w zachodniej europie.

Temat nieprzestrzegania praw obywatelskich w Rosji nie ominął Putina i tutaj. Rozmawiali o tym z nim austriaccy politycy - przynajmniej tak twierdzili. Na konferencji prasowej Putin ostro odparł zarzuty dziennikarzy. Przytoczył on raporty Amnesty International, wedle których w Austrii zdarzają się przypadki złego traktowania murzynów przez policję. Tak więc w każdym państwie, a nie tylko w Rosji, zdarzają się przypadki nieprzestrzegania praw człowieka. Austriacy lepiej niech się zajmą swoim podwórkiem i nie wtrącają w rosyjskie sprawy. Rzekł car Putin. A w jego głosie była wyraźna nutka irytacji i lekko wyczuwalna groźba.

poniedziałek, maja 21, 2007

"Inteligentny" Mybloglog

Serwis Mybloglog podoba mi się. Lubię te "buźki", które pozostawiają odwiedzający mnie. Zachodzę do nich wtedy i niekiedy odkrywamy tak wspólne zainteresowania i poglądy. Również możliwość przesyłania wiadomości innym, w sytuacji gdy nie dysponujemy ich adresem emailowym, to bardzo fajna rzecz. Trochę mniej cenię te communities, ale do kilku sam wpisałem się.


Chyba jednak byłem zbyt pasywny w tym względzie. Ostatnio Mybloglog usamodzielnił się i przejął inicjatywę. Ku memu zdumieniu co chwila dostaję od niego emaila o tym, że właśnie wpisał mnie do tej czy innej community. Podobno odwiedzałem te inne blogi, lub są mi tematycznie bliskie. Tak próbuje Myblolog wyjaśnić mi swe decyzje, ale ja mam na ten temat zupełnie odmienne zdanie.


Mybloglog twierdzi, że to super usługa dla mnie. Ja natomiast sądzę, że to absolutnie złe posunięcie. Wnet będą wszyscy we wszystkich communities i cała zabawa w te community nie będzie miała w ogóle sensu.


A tak między nami to naprawdę nie lubię aby jakiś durny softwer podejmował za mnie decyzję. Ta rzekoma inteligencja denerwuję Do czego to prowadzi!

wtorek, maja 15, 2007

The Progress Paradox

W trakcie mych internetowych podróży gdzieś tam w niezbadanych otchłaniach internetu natknąłem się na pojęcie "The Progress Paradox". Poszperałem trochę w sieci i znalazlem w ThinkThank na ten temat obszerny wywiad z Greggiem Easterbrookiem, autorem książki pod tym samym tytułem.

Jako "Progress Paradox" określa Easterbrook znaczącą rozbieżność pomiędzy dużym wzrostem zamożności społeczeństwa, a jego malejącym poczuciu zadowolenia.

Easterbrook pisze naturalnie o społeczeństiwe amerykańskim. Pomimo pewnych różnic między Ameryką a Europą sądzę jednak, że generalnie ten "Progress Paradox" pojawia się w każdym bogatym, czy bogacącym się zachodnim społeczeństwie, a więc nie jest zupełnie fałszywy w Polsce.

(Amerykańskie) Społeczeństwo jest wedle wszelakich statystyk coraz zamożniejsze. Ludzi stać na coraz lepsze samochody, coraz większe domy, dobre jedzenie, egzotyczne urlopy, żyjemy dużo dłużej i jesteśmy zdrowsi niż pokolenie naszych rodziców o dziadkach nie wspominając. Ilość przestępstw spada (tak to jest przynajmiej podobno w Ameryce), środowisko jest w dużo lepszym stanie niż przed laty, ubieramy się dużo ładniej i jadamy w dobrych restauracjach.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, więc że żyje się nam lepiej niż kiedykolwiek dotąd. Pomino to poczucie zadowolenia ( a co dopiero szczęścia) zmalało. Ludzie nie są szczęśliwi, nie są zadowoleni i ich odczucie sytuacji jest całkiem inne niż wskazywałyby na to te wszystkie wzrastające nieustannie statystyki.

Dlaczego tak jest? Dlaczego pomimo tego objektywnego przyrostu dostatku ludzie nie są zadowoleni?

Najkrótsza odpowiedź to cytat ze znanej piosenki "bo pieniądze szczęścia nie dają". Być może to właśnie nadmierny "materializm" naszych czasów i brak wartości spirytualnych prowadzi do tego niezadowolenia.

Easterbrook przytacza wiele przyczyn tego stanu, które tutaj w skrócie wymienię:

  • Chociaż ludzie są coraz zamożniejsi, to coraz więcej jest jescze bardziej zamożnych. Wszyscy widzą (kolorowe gazety, telewizja) ich sposó życia i to wyzwała zazdrość.
  • Poprzez kumulowanie materialnych dóbr szczęścia nie można osiągnąć. Ludziom brakuje sensu w życiu - według Easterbrooka religii, zasad etycznych i dzieci. Szczególnie brak dzieci odzwierciedla się negatywnie na poczuciu zadowolenia. Jeżeli tak naprawdę jest to dlaczego ludzie nie mają więcej dzieci?
  • Coraz więcej ludzi żyje samotnie. Poprzez brak lub graniczone kontakty socjalne powstaje duża pustka, a przez to niezadowolenie
Ja dodałbym do tego:
  • Do lepszego łatwo się przyzwyczaić, gorsze trudno zaakceptować. Wszystko co już mamy i osiągnęliśmy jest oczywiste i całkowicie normalne.
  • Musimy dużo więcej pracować niż kiedyś. Ten dzisiejszy "dobrobyt" oznacza w większości pracę w wymiarze dużo większym niż 40 godzin. Mało kto jest w domu o trzeciej czy czwartej po południu. Większość twierdzi, że pracuje tak długo, bo im to sprawia przyjemność. Tak naprawdę jednak to przymus ekonomiczny, a cierpi na tym z pewnością tak ważne dla poczucia szczęścia życie rodzinne.
  • Społeczeństwo konsumpcjyne produkuje ciągle olbrzymią masę dóbr i wytwarza w nas poczucie potrzeby. Ta liczba niezaspokojonych potrzeb rośnie dużo szybciej, niż tych na które możemy sobie pozwolić.

poniedziałek, maja 14, 2007

Lustracja w austryjackiej prasie

O polskiej lustracji pisują nieco inni. Z regóły nie najlepiej. Po wyroku trybunału "Der Standard" zamieszcił informację na ten temat i do tego przedruk sporego artykułu Michnika pod tytułem "Zemsta zamiast wolności".


W artykule tym Michnik rozliczył rządzących za popełnione błędy i błędną politykę. Michnik zaliczył Kaczyńskich i ich zwolenników do obozu obawy i zemsty i wezwał wszystkich zwolenników wolności, otwartości i tolerancji do walki z nimi.

czwartek, maja 10, 2007

Przewartościowanie

Są takie chwile w życiu, że nagle cały nasz świat wartości zmienia się, albo wręcz wali się. To wszystko, co do niedawna było istotne, to co zaprzątało naszą uwagę w zupełności, odpływa w jednej chwili na drugi plan. Cały nasz świat dążeń i celów, ta absolutna koncentracja na wytyczone zadania, wszystko to nagle przestaje być ważne.

To przewartościowanie to najczęściej efekt wypadku, choroby czy innego nieszczęścia. Ten gwałtowny impuls wyrywa nas z utartego szlaku, z naszych schematów myślowych. Stary świat odpływa wtedy całkowicie, a umysł nasz absorbują tylko te nowe wyzwania.

Kilka razy przeżyłem sam takie chwile. Jak wtedy, kiedy po wypadku leżałem jakiś czas przykuty do łóżka, albo ostatnio kiedy B bardzo poważnie zraniła sobie rękę. W obu przypadkach, po pewnym czasie, wróciłem do dawnego rytmu i mniej lub więcej "starych" wartości. Wydaje mi się, że poprzez te zmiany stałem się jednak nieco bogatszy, bogatszy o pewne doświadczenie, które uczyniło mnie bardziej świadomym. Sądzę, że po każdym takim dramatycznym wydarzeniu moja skala wartości życiowych nieco zmieniła się.

Takie przewartościowania, chociaż z regóły spowodowane przez bardzo przykre zdarzenia, to wyjątkowa szansa na zastanowienie się nad życiem. To tak jakby w trakcie biegu zatrzymać się na chwilę, aby sprawdzić czy biegniemy w dobrym kierunku.

Te momenty pozwalają nam spojrzeć na życie z trochę innej strony i wymuszją odpowiedź na pytanie "Czy to co wydaje nam się tak szalenie ważne jest naprawdę bardzo ważne?".

Sądzę, że to wielka życiowa sztuka od czasu do czasu zatrzymać się na chwilkę w tym naszym biegu i rzetelnie odpowiedzieć sobie na to pytanie.

poniedziałek, maja 07, 2007

Londyńskie Puby

Londyńskie puby są słynne i znane chyba na całym świecie. Ja również uwielbiam tam przebywać. Co jest w nich jednak tak wyjątkowego, czego nie ma gdzie indziej?
The Elephant Castle
Już z zewnątrz puby rzucają się mocno w oczy. Kolorowe, z dowcipnymi nazwami i barwnymi szyldami i herbami widoczne są z daleka. Szczególnie dobrze wyglądają wieczorem przy sztucznym świetle. To zachęca aby zajrzeć do środka.

W środku oczekuje nas z regóły tłum ludzi i bałagan. To właśnie ten (pozorny) nieporządek czyni chyba tę specyficzną atmosferę. Pubowe wnętrza często są podzielone na kilka sfer o różnym charakterze. Gdzieś tam są normalne stoły, gdzie indziej fotele i niekiedy nawet kanapy, a w okolicy baru wysokie stoły. Stoły i krzesła rozrzucone są jednak dosyć chaotycznie po całym pomieszczeniu.

Earl of Lonsdale przy Portobello Road
To różni puby drastycznie od normalnych restauracji, gdzie stoliki ustawione są w bardzo regularne rządki. Wszystko ustwawione prościutko i równo jak pod sznurek. W tych restauracjach panuje porządek aż do przesady.

Ten układ lokalu z pewnością wpływa na nasz nastrój i sposób zachowania. Pub sygnalizuje już od samego wejścia, że można w nim czuć się swobodnie, bez wymuszonej sztywności.

W pubie każdy robi co chce. Jedni czytają coś tam, inni gapią się na gości, ktoś zerka na wielki ekran telewizora, a większość gaworzy w mniejszych lub większych grupkach. Kelner nie stoi mam ciągle nad głową i wymusza dalsze zamówienia, a kiedy nic nie zamawiamy daje do zrozumienia, że mamy zwolnić stolik dla innych gości. Pub to niejako lokal wielofunkcyjny, coś w rodzaju klubu, w którym po prostu można dobrze spędzić czas.

Bywalcy pubów są tolerancyjni. Chociaż każdy pub ma grono stałych gości, którzy przychodzą tu regularnie i znają się dobrze, to bez obaw może tu zajrzeć też obcy. "Tubylcy" albo nie zwracają na niego uwagi, albo wicągają w rozmowę. Obcy nie odczuwa wrogości "tubylców". Razu jednego nawet oglądałem z nimi, siedząć całkiem w środku tej grupy, jakiś mecz. Oczywiście nie znałem tam nikogo, ale było bardzo fajnie. Wspólne oglądanie meczy na wielkim ekranie telwizyjnym to też jedna ze specjalności angielskich pubów.

Blackbird przy Earls Court Road

Po południu, czy w trakcie lanchu, kiedy wszyscy wychodzą z pracy i idą do pubu to panuje tam prawdziwe oblężenie. Pubowi goście wylewają się wtedy na ulicę i stoją w grupkach, każdy ze szklanką piwa w ręku. Czegoś takiego nie widziałem w innych krajach.

Pubów w Londynie jest bez liku. Jeżeli ktoś szuka jakiegoś bardzo trudnego celu to proszę oto on - wypicie przynajmiej jednego piwa w każdym pubie w obrąbie wielkiego Londynu. Ostrzegam, że to bardzo trudne zadanie i to z dwóch powodów. Pubów w Londynie jest mnówstwo, a na jednym piwie naprawdę trudno poprzestać.

niedziela, maja 06, 2007

Uczmy się od francuzów

We Francji przeszlo 80% wyborców poszło do urn wyborczych w pierwszej turze wyborów! Równie dużo ludzi oddało swój głos w drugiej turze.


Francuzi idą masowo do wyborów, bo są świadomi, że ich głos zadecyduje o polityce tego kraju na najbliższe 5 lat. Wynik tych wyborów wpłynie mniej lub bardziej na ich życie.


A w Polsce?


Już 50% jest dużym problemem. Ludzie nie głosują, a potem skarżą się, że nasz rząd jest zły, a i prezydent nie najlepszy. Nie idą do wyborów, bo twierdzą, że nie ma na kogo głosować. żaden z kandydatów im nie odpowiada.


Czyżby we Francji kandydaci byli lepsi niż w Polsce?


Nie sądzę. W Polsce jest przecież cała masa najróżniejszych partii i kandydatów. Jest więc chyba w czym wybierać?


Tych oboje francuskich kandydatów, pomino różnic między nimi, to wedle polskich norm politycy umiarkowani. Natomiast polskie partie chrześcianko-narodowe jak PIS, Samoobrona czy LPR, oscylują gdzies tam wokół Le Pena, przy czym LPR jest z pewnością daleko, daleko na prawo od niego. Z drugiej strony lewica, której przeszłość jednoznacznie związana jest z komuną.


Przy tak znacznej, w zasadzie już radykalnej, rozbieżnośći poglądów - dużo większej niż w innych krajach Europy - powinno być dla każdego szalenie ważne, aby rządziła ta partia czy kandydat, która wedle wybierającego jest dla niego najbardziej korzystna. A jeżeli już nie ma takiej która man odpowiada, to przynajmiej ważne jest aby wybrana partia wyrządziła państwu i krajowi jak najmniejsze szkody.


Uczmy więc się od Francuzów! W wolnych wyborach, jednym z filarów tej demokracji do której Polacy tak wiele lat tęsknili, trzeba brać udział i oddać głos.

Ani tu ani tam

Ten zwrot opisuje doskonale sytuację emigranta. Już opuścił starą ojczyźnę, a jeszcze nie dotarł do nowej. Tak "wisi" on pomiędzy nimi, a więc ani tu ani tam. Tęskno za tą starą, a ta nowa nadal obca i nie całkiem przyjazna.


Los emigranta ma jednak też pozytywne strony. Emigrant porusza się w dwóch obszarach kulturowych, czerpie - jeżeli jest na tyle mądry - z dziedzictwa kulturowego dwóch narodów. Oczywiście aby dotrzeć do tego stanu trzeba się najpierw porządnie napracować. Opłaca się to jednak.


Już sam fakt płynnej znajomości dwóch języków wzbogaca. Ta znajomość tego drugiego, czy któregoś tam języka otwiera dostęp do kultury i sztuki tego innego narodu. Można czytać książki w różnych językach i wybierać z każdego co tam najlepsze, czy najbardziej interesujące - niestety bardzo dużo, chyba większość, książek angielskich czy niemieckich nie jest nigdy tłumaczona na polski.


Różnorodność tematyczna, z jaką emigrant się styka - naturalnie jeżeli chce - jest więc dużo większa. Bogactwo myśli i przekonań pozwala wyrobić sobie dużo bardziej objektywny pogląd na dowolny temat. To rozszerza horyzonty i pozwala na bardziej wyważone wartościowanie.


Koszt tej niejako kosmopolitycznej postawy jest jednak bardzo wysoki. Emigrant jest całe swe życie skazany na "Ani tu ani tam".

piątek, maja 04, 2007

ProgrammableWeb

ProgrammableWeb to serwis która informuje o najnowszych pomysłach i nowych serwisach typu mashup.


Dla jescze nie znających tego pojęcia wyjaśniam, że mashup oznacza serwisy (chyba tylko webowe?) które składają się (są zmieszane) z dwóch lub więcej innych apklikacji i oferują użytkownikom nowe możliwości zastosowań. Taką sztandarową aplikacją typu mashup są serwisy które z jednej strony wyszukują ogłoszenia o domach czy mieszkaniach do sprzedaży i jednocześnie lokalizują je dokładnie używając na przykład Google Maps.


Mashups to szybka i bardzo efektywna metoda wzbogacenia serwisów. Zamiast tworzyć samemu wszystkie dla danego serwisu niezbędne funkcje, sięgamy po już istniejące elementy. To trochę tak jak budowanie z klocków Lego, tylko że w internecie tych rodzajów klocków jest dużo więcej. Również Pipes Yahoo, o czym pisałem tutaj, to serwis typu mashup.


W rejestrze ProgrammableWeb znajduje się już przeszło 400 takich aplikacji, a ich liczba rośnie bardzo szybko.


ProgrammableWeb prowadzi listę takich "zmieszanych" aplikacji i bloga, na którym można znaleźć aktualne informacje na ten temat. ProgrammableWeb oferuje rzeczywiście aktualne, kompotentne i obszerne informacje na temat mashup. Polecam.

Ochrona danych osobistych

Powszechnie uważa się, że Amerykanie lekceważą prawo obywateli do ochrony i decydowania o ich własnych danych osobistych. Europa patrzy za ocean z wyższością w przekonaniu posiadania dużo lepszych - z punktu widzenia obywateli - rozwiązań w postaci europejskiego prawa ochrony danych osobistych.


Ale czy tak jest naprawdę?


Obserwując doniesienia prasowe łatwo zauważyć, że praktycznie wszystkie informacje o złodziejstwach danych osobistych (przede wszystkim danych o kartach kredytowych, czy social number - bardzo ważna informacja w Stanach, bo znając nazwikso i social number można w banku dostać kredyt) pochodzą ze Stanów. W Europie nic na ten temat nie słychać.


Są na to trzy możliwe wytłumaczenia. Po pierwsze, że w Europie danych osobistych nikt nie kradnie, po drugie, że dzięki tym europejskim regulacjom prawnym nikt nie odważa się danych tych kraść i po trzecie, że europejskie firmy po prostu nie przyznają się, że im skradziono dane klientów. Otóż jestem mocno przekonany, że jedynym słusznym wytłumaczeniem jest trzecia możliwość. Firmy po prostu tuszują kradzież danych i nie informują o tym publicznie.


Dlaczego jednak amerykańskie firmy tak dobrowolnie przyznają się, że ktoś skradł im kilka czy kilkanaście tysięcy danych osobistych?


To zasługo bardzo prostego i jak widać całkiem skutecznego amerykańskeigo prawa "The Personal Data Privacy and Security Act". Chociaż jak na razie prawo te obowiązuje tylko w niektórych stanach (między innymi w Kaliforni), to już pokazało swą skuteczność.


Amerykańskie przepisy są dużo prostsze od europejskich i wymagają przede wszystkim, aby firma która utraciła dane osobiste klienta z powodu kradzieży czy z innej przyczyny poinformowała o tym tegoż klienta, a do tego policję czy prokuraturę. To prosta, ale jakże efektywna regóła. Jeżeli dojdzie do utraty danych osobistych firmy pod groźbą sporych kar informują publicznie o tym. Taka prasowa informacja jest naturalnie dla firmy bardzo niekorzystna. Tak więc firmy są dla własnego interesu zainteresowane właściwą ochroną danych osobistych.


W amerykańskim kongresie toczy się właśnie debata na temat tej ustawy. Więcej o tej debacie w Washington Post. Plan przewiduje wprowadzenie tego prawa jako ustawę federalną jeszcze w tym roku.


Wygląda więc na to, że Amerykanie po raz kolejny osiągają w pragmatyczny sposób lepsze wyniki, niż etycznie dużo dojrzalsze ustawy europejskie.

wtorek, maja 01, 2007

Infosecurity 2007 - Europejskie targi

Przed kilkoma dniami udałem się na największe europejskie targi bezpieczenstwa IT. Miejscem targów byla londyńskia Olympia.


Infosecurity to olbrzymia, trzydniowa impreza. Spora hala Olympii wypełniona jest po brzegi boksami wystawców, a wśród nich tysiące zwiedzających. Dziesiątki prezentacji i odczytów uzupełniają klasyczny program tych targów. Wedle organizatorów w tym roku było na tych targach przeszło 300 wystawców (nie zabrakło wielkich tej branży jak Symantec, Mcafee, Kaspersky, CheckPoint, SurfControl, PGP czy nawet Microsoft) i przeszło 12 tysięcy zwiedzających.


Info Security to wspaniała okazja do nawiazania w krotkim czasie wielu pożytecznych kontaktów i doskonały przegląd nowych trendów i produktów w zakresie bezpieczeństwa IT.


Hity targów

Wiodącym tematem było bezpieczeństwo emaili i zabezpieczenia przed utratą danych poprzez różnorodne urządzenia peryferyjne jak CD Burner, USB Memory itp.


Bezpieczeństwo emaili to nie tylko obrona przed wirusami, trojanami czy spamem. To również zabezpieczanie danych przesyłanych przez emaile. Dużo firm, jak PGP, Secured email czy Utimaco oferowało różne rozwiązania kryptograficzne do bezpiecznego przesyłania danych.


Utrata danych z dotychczas nieznaną łatwością kopiowanych przez pracowników na różnorodne urządzenia peryferyjne to coraz większy problem dla wielu firm. Problem wymyka się nam spod kontroli. Chyba dlatego coraz więcej frim oferuje rozwiązania pozwalające kontrolować te urządzenia peryferyjne. Kontrola ta polega na dokładnym decydowaniu jakie z tych urządzeń można podłączyć do PC przez interfejsy (największe zagrożenie stwarza bez wątpliwości USB memory), a z drugiej strony jakie dane można na te urządzenia kopiować. Często dane na tych dozwolonych USB memory są szyfrowane. W każdym przypadku wszelakie kopiowanie danych jest dokładnie protokołowane.


W czasach SOX i Basel II wszelkie rozwiązania gwarantujące zgodność z tymi standardami cieszą się dużym zaiteresowaniem odwiedzających. Mnóstwo firm oferowało produkty tego typu.


Security czy psychologia?

W ramach serii odczytów wygłosił też referat Bruce Schneier, sława kryptografii. Już na 20 minut przed jego odczytem przed salą ustawiła się potężna kolejka. Bardzo zdysciplinowana, jak przystało na Anglię. Stanąłem u jej końca bez większej nadziei na dostanie się do sali. Ku memu sporemu zdziwieniu udało mi się jednak zdobyć jedno z ostatnich siedzących miejsc. Bruce mówił chyba z godzinę o psychologi w odzuwaniu bezpieczeństwa albo zagrożenia. W zasadzie to tej wykład nie miał zbyt wiele wspólnego z bezpieczeństwej. Dużo więcej było o psychologii. Znużony całym dniem w tej przeludnionej hali przymknąłem na chwilkę lewe oko (no może i też przez moment i prawe). Nie miałem jednak wrażenia, że nadmiernie dużo straciłem.


There is no patch for human stupidity!

To hasło, jakże niestety słuszne, zaprezentowała młoda firma Securetest, zajmująca się testowaniem zabezpieczeń bezpieczeństwa. Otóż nadal najsłabszym ogniwem w obronie firm jest naiwność czy może nawet lekkomyślność użytkowników. Na nią jak na razie jak wiadomo nie ma lekarstwa (patch).


Na koniec jescze słówko o hali Olympii. To potężna, zbudowana w 19 wieku hala o konstrukci stalowej. Swego czasu uchodziła za największą halę tego rodzaju. Nadal robi spore wrażenie i jest z pewnością atrakcyjniejsza niż wiele tych współczesnych budowli.


Polecam te targi każdemu zainteresowanemu bezpieczeństwem IT.

British Library - świątynia książki

Za każdym pobytem zaglądam do British Library. Przede wszystkim aby zerknąć na starodruki. Coraz bardziej fascynują mnie te bardzo stare książki.

British Library ma stałą ekspozycję wielu starych, a nawet bardzo starych książek. W tym roku originalne egzemplarze Magna Carta dostały swój własny pokój.

W tym roku British Library zorganizowała specjalną wystawę - Sacred - poświęconą żydowskim, islamskim i chrześcianskim stardrukom, która jest otwarta do 23 września. Oprócz egzeplarzy z British Library wiele innych unikatów. Wśród nich wczesny Codex of the Torah z IX wieku, A Royal Quran z 13 wieku i fragmenty tekstów znajezionych nad morzem martwym z 50 roku naszej ery. Główną atrakcją, przynajmiej dla mnie, są dwa najstarsze, prawie całkowicie zachowane egzemplarze biblii - Codex Synaiticus i Codex Alexandrinus, oba z czwartego czy piątego wieku naszej ery. Mniej znana jest pewnie Syriac Bible, również z piątego wieku, która napisana jest w dialekcie aramaijskim, a nie tak jak porzednio wymienione po grecku.

British Library nie tylko wystawia te prastare książki w gablotkach, a oferuje dosyć urozmaicony multy-medialny dostęp do nich. Obok gablotek stoją spore terminale, na których można dokladnie, bo w powiększeniu, przyjrzeć się tym książkom. Oprócz tego dostępny jest cały szereg informacji - zarówno tekstowych jak i audio - o dokumencie, jego historii i innych znaczących faktach. Na dodatek można też przewracać wirtualnie kartki. Czy to nie wspaniałe połączenie starożytności z jak najbardziej współczesną techniką? Ja jestem zachwycony.

British Library idzie jeszcze dalej. We współpracy z Gatesem i innymi muzeami niektóre starodruki, których części rozsiane są po świecie i dotychczas prawie nikt nie widział ich w całości, zostaną wspólnie opracowane i udostępnione wirtualnie.


Muszę jeszcze wspomnieć, że aby to zobaczyć nie trzeba koniecznie jechać do Londynu. Ta wirtualna prezentacja jest dostępna również przez internet.

Londyńskie migawki

Znowu Londyn. Po nie wiem już sam który raz. Podróż trochę służbowa, a trochę prywatna. Te stare, niezbyt zadbane, szalenie drogie, przeludnione i wielkie miasto ma jednak swój urok. Przynajmiej na mnie działa ten codzienny chaos, ta mieszanka stylów, ten styk bogatcwa z biedotą, elegancji z kiczem, ten wielobarwny i wszechobecny tłum ludzi jakoś tak szczególnie. Za każdym jestem zauroczony. Już w zeszłym roku rozpisałem się nieco o tym mieście tutaj, więc tym razem tylko krótkie migawki.

Stolica herbaty

Anglia uchodzi w powszechnej opini za kraj wyjątkowych znawców i smakoszy herbaty. Nie dalej jak w zeszłym tygodniu na Trafalgar Square ustawiono przeszło 70 tysięcy filiżanek. Ponoć tyle herbaty wypija w trakcie swego życia przeciętny anglik.

Tym bardziej trudno zrozumieć prawie całkowity brak specjalistycznych sklepów z herbatą. Sklepów w których można kupić te Assamy, Darjeelingi, Ceylony czy Yunany dobrej jakości (FTGFOP czy GBOP), sklepów w których pojęcie First Flush bynajmiej nie jest obce. Oczywiście herbata w supermarketach jest, ale tam sprzedają wyłącznie produkty masowe.

Chociaż schodziłem niejedne buty na niezliczonych londyńskich ulicach, to z trudem znalazłem dwa takowe sklepy. Jeden to Twinings przy Strand 216. Owszem jest tam trochę herbat tej firmy. Większość z nich to tak zwane Blend, czyli mieszanki różnych gatunków. Czystych, porządnych herbat tam nie ma.


Drugi sklep, który z trudem odkryłem, to Wittard przy Brompton Road 203. W tym sklepie można nabyć kilka ciekawych herbat, jak na przykład Keemun czy Nilgiri. Wybór nie jest jednak zbyt duży.

Oczywiście herbatę też prowadzi Herrods. Można tam kupić raz puszkę firmową Herrodsa, ale po za tym nie polecam, bo drogo. Tam płaci się za tę nazwę.

Ten brak małych specjalistycznych sklepów z herbatą zdumiewa mnie nieco, bo w mieście dużo mniejszym i bez takiej tradycji picia herbaty, jakim jest Wiedeń, znam osobiście siedem czy nawet osiem sklepów oferujących duży asortyment czarnych, zielonych i owocowych herbat. Ceny raczej wysokie, ale tak to już jest, że jakość sporo kosztuje.

Toffee

Najlepsze Toffiee to te firmy Thortons. Drogie, ale naprawdę wyśmienite. Można je kupić w firmowych
sklepach tej firmy, przy Oxford Street, albo w maleńkim sklepiku w przeuroczym Covent Garden.