sobota, lipca 26, 2008

PDF Konwertor

Moją nową pasją jest używanie tylko i wyłącznie narzędzi dostępnych w internecie. Nieustannie więc szukam przydatnych serwisów, aby być całkowicie niezależnym od moich komputerów i aplikacji na nich. No może oprócz Firefoxa.

W trakcie jednego z ostatnich poszukiwań odkryłem te niepozorne, ale jakże przydatne narzędzie - PDF Online. Tak naprawdę to tym razem jednak to nie pasja doprowadziła do tego odkrycia tylko potrzeba wyższa. Otóż przed kilku dniami późnym wieczorem musiałem napisać parę słów i wysłać je jeszcze przed północą - również w poczcie elektronicznej ważna jest data stempla pocztowego ;). Wypadało wysłać ten dokument jako PDF, a tu jak na złość - i to pomimo trzech komputerów czy notebooków w domu - nigdzie nie miałem zainstalowanego konwertora PDF. Szybko pogooglowałem co nieco i już kilka minut później znalazłem całkiem rozsądny konwertor, a mój dokument wysłałem jeszcze przed północą.

PDF Online konwertuje standardowe dokumenty jak Word, Power Point czy Excel - ale też wiele innych - na PDF. Idziemy na stronę
PDF Online, robimy upload naszego oryginalnego dokumentu i podajemy nasz mailowy adres. Już kilka minut później w skrzynce pocztowej leży świeżutki dokumencik w formacie PDF. ;)

Pdfonline jest bardzo proste w obsłudze i konwertuje proste dokumenty bez zarzutu. Czy daje sobie radę ze skomplikowanymi nie wiem, bo takich nie tworzę. ;)


Polecam to narzędzie każdemu, kto tylko sporadycznie musi tworzyć dokumenty w formacie PDF. Przy w konwertowaniu poufnych czy wręcz tajnych dokumentów zalecałbym jednak pewną ostrożność. Przecież nie wiadomo co Pdfonline robi z nimi.

czwartek, lipca 24, 2008

Firefox Tablet

To chyba było jeszcze w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych. Już wtedy marzyła mi się taka prosta konsola internetowa. Coś w rodzaju telefonu tylko podłączone do internetu, a nie sieci telefonicznej. Zawsze włączone, ciągle online, nieduże, poręczne, przenośnie urządzenie i oczywiście proste w obsłudze dla każdego. A co tak naprawdę potrzebujemy w internecie? Oczywiście praktycznie rzecz biorąc tylko przeglądarki.

I oto po latach Techcrunch zamierza zrealizować tę ideę. Bazą tego urządzenia jest monitor reagujący na dotyk z kilkoma niezbędnymi interfejsami jak USB, mikrofon i wejście do słuchawek. Do tego jeszcze webcam, głośniki i WIFI (wireless). We wnętrzu tego urządzenia znajduje się rozsądna ilość pamięci (pół gigabajta) i zamiast twardego dysku dodatkowo jeszcze 4 gigabajty stałej pamięci.

Jako system operacyjny przewidziano Firefox. Jak to powiecie, Firefox to przecież nie jest system operacyjny? To prawda, ale czy ktoś dzisiaj jeszcze potrzebuje system operacyjny? Moim zdaniem nie. Faktem jest, że gdzieś tam w tle działać będzie obdarta ze wszelkich dodatków i niepotrzebnych funkcji dystrybucja Linuxa. Ale zaraz po włączeniu tego urządzenia na ekranie pojawi się Firefox. Jedyną dodatkowo zainstalowaną aplikacją ma być Skype.

Techcrunch proponuje dla tego nowego urządzenia nazwę "Firefox Tablet" i chce wyprodukować w następnych miesiącach kilka prototypowych egzemplarzy. Zarówno design tego urządzenia jak i software mają być chronione poprzez licencję open source. A to znaczy, że każdy kto będzie chciał może produkować tego Firefox-owego Tableta.

Celem Techcrunch jest urządzenie na tyle proste, aby jego koszta nie przekroczyły 200$!

Czyż to nie jest wspaniały pomysł? Ja w każdym razie już czekam niecierpliwie na Firefox-owego Tableta.

wtorek, lipca 15, 2008

Nie ilość ale jakość jest decydująca!

Bombardowany codziennie wiadomościami o coraz to nowych serwisach web 2.0 koncentruję się przede wszystkim na ich przydatności w mym codziennym webowym życiu. Obserwuję też z dużym zachwytem jak niektóre z tych serwisów niejako z dnia na dzień osiągają olbrzymią popularność, na blogach wszyscy o nich piszą, a ich strony odwiedzają miliony. Podziwiam też ich zdolność stworzenia z tych, jak mi się wydaje, banalnych idei fenomenalnie funkcjonujące serwisy.

Przyznam się, że chyba nigdy nie zastanawiałem się jak wielkie tak naprawdę są te firmy, aż do momentu w którym dosyć przypadkowo przeczytałem na blogu Roberta Scoble krótki post o Friendfeed. Friendfeed to aktualnie szalenie popularny serwis, który z grubsza rzecz biorąc informuje nas na bieżąco o wszelakich aktywnościach naszych znajomych na przeszło 30 różnych serwisach. To działa nieco tak jak Mybloglog, który mnie informuje o tym, że ktoś z moich kontaktów zamieścił gdzieś komentarz czy opublikował zdjęcie na Flikr, czy też opublikował posta na swym blogu.

Otóż jak pisze Scoble firma Friendfeed ma tylko 8 (!) pracowników. Tak, tak tylko ośmiu! No ale nie są to byle jacy ludzie. Większość z nich to gwiazdy z Googlowego firmamentu, które już niejeden udany projekt mają za sobą.


Dopiero w tej chwili dotarło do mnie, że te jakże popularne firmy są takie całkiem malusieńkie. Ot garstka zapaleńców, którzy dniem i nocą - walcząc ze zmęczeniem organizmu wszelakimi środkami, podobno ostatnio coraz częściej za pomocą lekarstwa
Provigil - realizują swoje wizje i marzenia, aby zmienić - oczywiście na lepszy ;) - świat, zdobyć sławę, bogactwo czy co tam ewentualnie jeszcze dla nich ma znaczenie.

Jak to jest możliwe, że te maleńkie grupki tworzą produkty i serwisy o których cały świat mówi, a i nierzadko dziesiątki milionów ich używają? Czy to nie jest wspaniale, że pół czy cały tuzin błyskotliwych ludzi może aż tak zmienić świat? Dla mnie to naprawdę duża rzecz!


Poszperałem nieco w webie i wyszło, że i inne popularne serwisy też nie mają dużo więcej pracowników. Na ten przykład bardzo popularny Twitter zatrudnia aktualnie 20 ludzi, a Digg nieco ponad 60. Facebook minął wprawdzie granicę 500 pracowników, ale to jednak już całkiem inny kaliber. Firma ta miesza całkiem nieźle w samej czołówce (to znaczy wśród Google, MySpace i Yahoo). Gdyby więc zliczyć tych wszystkich, którzy tworzą te najbardziej znane serwisy Web 2.0 (ale nie uwzględniając molochów pokroju Google, MS czy Yahoo) to ile ludzi zebralibyśmy? No może w sumie z dziesięć tysięcy?


czwartek, lipca 10, 2008

Decentralizacja i zdolność do komunikowania to najszybsza droga wyjścia z ubóstwa

Co decyduje o tym, że jedne narody są bogate, a inne biedne? Dlaczego niektóre narody rozwijają się wspaniale, a inne borykają się z ciągłymi trudnościami?

Czy decyduje o tym położenie geograficzne, czy może klimat? Czy też może inteligencja obywateli, jak niektórzy z nas sądzą?

Dobrobyt danego krajów to z pewnością wynik długiego procesu rozwoju, a za aktualną sytuację jest odpowiedzialny z cały szereg różnych czynników. Iqbal Quadir uważa, że wśród nich decydującą rolę odgrywają decentralizacja i zdolność do komunikowania (connectivity). Otóż jego zdaniem oba te czynniki charakteryzują wszystkie bogate państwa zachodnie. Natomiast w państwach biednych większość ważnych decyzji jest podejmowana centralnie. Centralnie skumulowane są też ws
zelkie inne ogniska społecznego rozwoju, jak na przykład centra przemysłowe, usługowe, ale równie i nauki i sztuki.

Iqbal Quadir wie co to znaczy żyć w biednym państwie gdzieś na jego peryferiach. Pochodzi on z Bangladeszu, ale już jako młody człowiek wyemigrował do USA. Quadir nauczał lat kilka na uniwersytecie w Harvard i jest również założycielem i dyrektorem Legatum Center for Development and Entrepreneurship przy Massachusetts Institute of Technology (MIT). Celem tej organizacji jest wspomaganie oddolnej przedsiębiorczości w krajach rozwijających się, co z kolei prowadzi do poprawy ekonomicznych i politycznych warunków w tych krajach. Legatum głosi "postęp poprzez innowację".

Quadir jest przekonany, że udostępnienie technologii biednym ludziom w krajach rozwijających umożliwi rozwój lokalnych struktur przedsiębiorczości. Jedną z bardzo ważnych, a dotkliwie brakujących technologii w krajach biednych jest telekomunikacja. Szybki dostęp do informacji umożliwia lokalną przedsiębiorczość i zwiększa zdecydowanie produktywność ludzi.


Quadir jest zdania, że kraje rozwijające nie potrzebują pomocy w formie dóbr, ale tylko i wyłącznie technologii. Jego zdaniem darmowe rozdzielanie żywności czy innych produktów wśród biednych działa negatywnie na rozwój tych społeczeństw i jest wręcz kontra produktywne.


Quadir to nie tylko teoretyk, ale też człowiek gotów podejmować praktyczne ryzyko. W latach 90-tych przekonał on wielu inwestorów do swoich idei i założył firmę telekomunikacyjną
GrameenPhone. Model businessowy tej firmy jest bardzo podobny do tego Grameen Bank. Grameen Bank (po bengalsku Grameen znaczy tyle co wiejski) to bank dla biedaków, którym normalne banki nie dadzą kredytu. Grameen Bank daje chłopom nie posiadającym absolutnie nic malutkie kredyty już w wysokości 50, które to starczają na zakup na przykład krowy. Na sprzedaży mleka zarabiają oni nieco i spłacają też kredyt. Twórca Grameen Bank, Muhammad Yunus, jak i sama organizacja, zastali wyróżnieni w roku 2006 pokojową nagrodą Nobla.

GrameenPhone zbudowała infrastrukturę sieci komórkowej w biednych rolniczych rejonach Bangladeszu. Ludzie z odległych wsi otrzymywali pożyczkę na zakup komórki i mogą nieco zarobić użyczając komórkę innym mieszkańcom wsi. W między czasie GrameenPhone to największy mobilny provider w Bangladeszu, ma już przeszło 20 milionów klientów. Dzięki tej sieci w 60.000 wiosek działa już przeszło 250.000 tysięcy mikro-przedsiębiorców.


Iqbal Quadir potrafił przekonać inwestorów i wyciągnąć od nich miliardy na realizację swych pomysłów. A czy przekona również Was? Ano zobaczcie sami!




Linki:

- Iqbal Quadir
- Legatum Center for Development and Entrepreneurship
- “Technology Empowers the Poorest” - Wywiad z Iqbal Quadir w Longnow
- TED Talks - Iqbal Quadir: The power of the mobile phone to end poverty
- GrammenPhone
- Muhammad Yunus
-
Grameen Bank

wtorek, lipca 01, 2008

Używanie Google Analytics może być niezgodne z europejską dyrektywą o ochronie danych osobistych

Na stronach internetowych i blogach coraz więcej różnych narzędzi do analizy statystycznej ich oglądalności. Oczywiście każdy bloger czy administrator webowego serwisu jest bardzo zainteresowany frekwencją na danej stronie, chce wiedzieć ilu odwiedzających i skąd do niego przybyło, jak długo zostali, co obejrzeli i co tam jeszcze da się wycisnąć z analizy danych o odwiedzających.

Te statystyczne narzędzia zbierają gorliwie różnorakie informacje o odwiedzających i magazynują je na swym serwerze, z reguły w dalekiej USA. I tu zaczyna się problem. Bo te dane to są dane osobowe i przesyłanie ich do krajów poza europejskich wymaga zgody osoby o której dane te są gromadzone. Dane o rozmowach telefonicznych czy internetowych (jak na przykład adres IP) są również danymi osobowymi i są chronione prze nacjonalne prawo i na dodatek dyrektywę EU.


Oczywiście bloger czy administrator danej strony sam nie zbiera i nie wysyła tych danych do statystycznej analizy. On jedynie umożliwia to zamieszczając na swej stronie niewidoczny
dla odwiedzającego skrypt (to znaczy można go zobaczyć zaglądając do kodu źródłowego strony), który w większości przypadków instaluje cookies na komputerze użytkownika i niejako poprzez te cookies "śledzi" jego zachowanie na danej stronie. Odwiedzający może zakazać instalacji tego cookies, ale większość z nas tego nie robi, bo w takim przypadku dana strona czy serwis nie funkcjonują właściwie.

Zasadniczo jest to naszym obowiązkiem jako administratora strony internetowej poinformowanie odwiedzającego, że dane o nim będą zbierane i wysyłane na serwer poza Europą. W tej sytuacji odwiedzający, który chce tego uniknąć, może zablokować cookies tego statystycznego narz
ędzia.

Większość blogerów i administratorów serwisów webowych nie czyni tego, bo zapewne sami nie wiedzą,
(1) jakie to dane zbiera użyte przez nich narzędzie, (2) gdzie dane te są zbierane i jak długo magazynowane na serwerze poza Europą, (3) że przesyłanie danych o połączeniach internetowych wymaga wedle prawa europejskiego zgody odwiedzających.

Faktem też jest, że większość tych narzędzi statystycznych w ogóle nie informuje swych użytkowników jakie to dane są zbierane i gdzie i jak długo są one przechowywane. Zerknąłem do Mybloglog, ale nie znalazłem tam żadnej informacji na ten temat, a przecież Mybloglog oferuje też narzędzia do statystycznej analizy oglądalności.

Google, chyba największy archiwista wszelakich danych i właściciel bardzo popularnego serwisu statystyki oglądalności - Google Analytics, przynajmniej w swych "Warunkach korzystania z Google Analytics" zobowiązuje wręcz każdego użytkownika aby poinformował o tym fakcie odwiedzających jego stronę internetową. Oto dokładny fragment tej umowy zobowiązujący administratora strony internetowej czy blogera (Google określa taką osobę jako "Użytkownik"):
Użytkownik będzie przestrzegał wszystkich właściwych przepisów prawa dotyczących ochrony danych i ochrony prywatności, związanych z korzystaniem przez niego z Usługi oraz zbieraniem informacji od odwiedzających jego witryny internetowe. Na Witrynie Internetowej Użytkownika w widocznym miejscu zostaną umieszczone odpowiednie zasady ochrony prywatności, których Użytkownik będzie przestrzegał. Użytkownik podejmie również uzasadnione starania w celu podania do wiadomości odwiedzających witryny internetowe informacji o treści zgodnej we wszystkich istotnych aspektach z poniższą:

Niniejsza witryna internetowa korzysta z Google Analytics, usługi analizy oglądalności stron internetowych udostępnianej przez Google, Inc. (“Google”). Google Analytics używa “cookies”, czyli plików tekstowych umieszczanych na komputerze użytkownika w celu umożliwienia witrynie przeanalizowania sposobu, w jaki użytkownicy z niej korzystają. Informacje generowane przez cookie na temat korzystania z witryny przez użytkownika (włącznie z jego adresem IP) będą przekazywane spółce Google i przechowywane przez nią na serwerach w Stanach Zjednoczonych. Google będzie korzystała z tych informacji w celu oceny korzystania z witryny przez użytkownika, tworzenia raportów dotyczących ruchu na stronach dla operatorów witryn oraz świadczenia innych usług związanych z ruchem na witrynach internetowych i korzystaniem z internetu. Google może również przekazywać te informacje osobom trzecim, jeżeli będzie zobowiązana to uczynić na podstawie przepisów prawa lub w przypadku, gdy osoby te przetwarzają takie informacje w imieniu Google. Google nie będzie łączyła adresu IP użytkownika z żadnymi innymi danymi będącymi w jej posiadaniu. Użytkownik może zrezygnować z cookies wybierając odpowiednie ustawienia na przeglądarce, jednak należy pamiętać, że w takim przypadku korzystanie z wszystkich funkcji witryny może okazać się niemożliwe Korzystając z niniejszej witryny internetowej użytkownik wyraża zgodę na przetwarzanie przez Google dotyczących go danych w sposób i w celach określonych powyżej.
Powiedzmy uczciwie, kto z nas blogerów przeczytał tę umowę? Zapewne prawie nikt.

A jeszcze mniej z nas zastosowało się do jej wymogów. No bo czy ktoś widział już stronę internetową z powyższą informacją dla odwiedzających? Ja jeszcze nigdy!

Linki:
- Zasady zachowania prywatności Google
-
Warunki korzystania z GOOGLE ANALYTICS
- Mybloglog - Polityka prywatności