niedziela, grudnia 31, 2006

Kwit

Kwit to ważna rzecz. Bez kwita nie idzie żyć. Dla chłopów to oczywiste, a i baby to rozumieją. Nawet dziecka o tym więdzą. Kwit, zwany w innych rejonach różnie, ale przez niektórych też siwuchą zwany, to w górach sprawa absolutnie podstawowa. Wokół niego kręci się całe góralskie życie i bez niego praktycznie nic nie funkcjonuje. Jak chłop kwitu nie wypije to wiadomo, że jest zły. Dopiero z kwitem robota idzie raźniej i pogadać jak trzeba można.

Każdy normalny ma więc smaka na kwit. Ciągnie go do niego, bo kwit przecie smakowity. A jak trochę go pokosztuejsz, to dyć trzeba więcej.

źle jest, bardzo źle, jak jakiemu chłopu nagle kwit nie smakuje. Znaczy chory. Jak tak nie ma smaku parę dni to bardzo źle - znaczy strasznie chory. Przychodzą wtedy chłopy do takiego bidoka i jako lekarstwo dają mu kwita. Przecie wiadomo, że kwit je na wszyćko dobry. Jak chłopu nadal nie smakuje, to strasznie źle. Chłopy mocno stroskane i baby nic nie rozumieją. Chłop nie chce pić, dyć to nie jest normalne.

Znak to oczywisty dla wszystkich, że trzeba po księdza słać. Cała wieś pamięta dobrze te stare historie. Jak jakiemu chłopu nagle kwit przestał smakować to się wnet pominął. Tak, tak, brak smaku na kwit to naprawdę groźna choroba i kończy się najczęściej śmiertelnie.

Bo jak tak się dobrze zastanowić, toż to oczywiste, że życie bez kwitu nie ma sensu!

piątek, grudnia 29, 2006

Ani tu ani tam

To udany tytuł książki Billa Brysona "neither here nor there - travels in europe". To też niejako kontynuacja jego opisu amerykańskich podróży, które tak dobrze przedstawił w "The Lost Continent".

Całkiem niedawno jego inna książka - "A short history of nearly everything" - była przez dłuższy czas na czele angielskiej listy bestsellerów. Chyba w między czasie ukazała się również w Polsce - wydaje mi się, że mignęła mi w jakieś księgarni w Bielsku Białej.

Bill Bryson to Amerykanin w słusznym wieku, który od wielu lat żyje w Anglii. Jego sposób widzenia Europy jest nieco inny od naszego. Nic dziwnego. Przecież już nawet Anglicy mają pewne problemy z kontynentem, jak zwykli nazywać wszystkie inne kraje Europy.

Bryson potrafi dostrzec w całkiem zwyczajnych sytuacjach coś niezwykłego i charakterystycznego dla danego kraju czy miasta.
W Paryżu spostrzegł od razu ten brutalny ruch samochodowy. Opisuje z odrobiną przesady, ale bardzo trafnie swoje kłopoty przy przechodzeniu przez ulicę z kilkunastoma pasami, a zielone światło świeci się tak krótko, że starczy go tylko na kilka z nich. Ruch samochodowy w Paryżu jest naprawdę dziki. Jeździłem tam samochodem tak spięty jak nigdzie indziej. Nawet w Rzymie łatwiej jeździ się, a to już coś znaczy. B. po każdym przejściu przez ulicę, zwykła mawiać, że tym razem jeszcze uszła z życiem.

Bryson opisuje z dużą dozą humoru różne swe drobne niepowodzenia i kłopoty w trakcie podróży. Nawet tak banalne sceny, jak ta kiedy w Oslo usiłuje bezskutecznie przekonać upartą bileterkę aby wydała mu bilet - który on dużo wcześniej zamówił, ale przyjmujący zlecenie w biurze podróży przekręcił jego nazwisko - kilka minut przed odjazdem autobusu do Hammersfest, w opisie Brysona nabierają dużej plastyki.

Bryson potrafi też być złośliwy. Jest zdumiony Brukselą, miastem, które nie ma niczego charakterystycznego. Nie leży ani nad morzem, ani w górach ani nie ma wielkiego zamku czy klasztoru na pobliskiej górze. Ani nawet nie leży nad jakąś choćby małą rzeką! To fakt niewyobrażalny dla Brysona, fakt który dosadnie potwierdza jego zdanie o Brukseli jako mieście brzydkim, nieciekawym i bez wyrazu. Jego konkluzja brzmi "The best thing that can be said for Brussels is that it is only three hours from Paris".

Również Austria nie znalazła zbytniego uznania w jego oczach. Innsbruck i Salzburg to miasta, w których można tylko kupić duperele dla turystów, a pogłoski jakoby Wiedeń leżał nad Dunajem, są trudne do sprawdzenia. To prawda, bo Dunaj płynie sporo oddalony od centrum miasta. Bryson opisuje zabawnie swą wyprawę w poszukiwaniu Dunaju, w trakcie której zagubił się gdzieś w olbrzymim Praterze. Poza tym dokopał Austriakom, za wybór Waldheima na prezydenta. Tę typowo amerykańską reakcję nie podzielam w całości. Waldheim był przedtem przez wiele lat sekretarzem generalnym ONZ. Dlaczego jego przeszłość wtedy nikomu nie przeszkadzała?

Jakie wrażenie wywarła Polska na Brysonie nie wiadomo. Niestety nie dotarł nad Wisłę.

Kilka słów o zmianie blogowego providera

Do niedawna publikowałem moje posty pod w Windows Live Spaces pod http://krisgedanken.spaces.live.com/.

Dlaczego ta zmiana? Otóż chciałem wypróbować kilka gadżetów webowych. Pod Windows Live Spaces jest to jednak niemożliwe, bo nie masz bezpośredniego dostępu do HTML-wego codu bloga. Inny powód, to problemy z komentowaniem - no muszę przyznać, że nie za dużo tych komentarzy mi się nazbierało ;-( . Otóż pod Windows Live Space trzeba zameldować się aby móc komentować, a to z pewnością mocno odstraszyło potencjalnych komentatorów.

Jeszcze mała refleksja na temat tej zmiany.

Po pierwsze ta nowa lokacja mego bloga nie jest tak całkiem nowa. Założyłem go już w roku 2004 i jakiś czas publikowałem tam, ale pod innyn tytułem, teksty po niemiecku. Wtedy Blogger był jedną z pierwszych, ale w pewnością najjaśniejszą gwiazdą wśród blogowych Sites.

W między czasie Blogger należy już do Google. Taki sam los spotkał mnie z Flickr, gdzie trzymam moje zdjęcia. Flickr został wykupiony przez Yahoo. Wszystko to zachęło się już przed wielu laty, gdy krótko po założeniu adresu emailowego pod Hotmail Micorsoft przejął tę firmę. Czyżby wielcy kierowali się moimi wyborami? ;-)

Lista tych małych firm startupowych, które dzięki genialnym pomysłom w ciągu bardzo krótkiego czasu osiągnęły wielką popularność jest bardzo długa. Nie jest łatwo znaleźć jakąś webową firmę spoza wielkiej trójki - Google, Yahoo, Microsoft - która dominuje WWW. Albo nowe firmy zostały już przez nich kupione, albo nastąpi to wkrótce. Te ktróych wielcy nie kupią upadną prawdopodobnie wnet.

czwartek, grudnia 28, 2006

Mocna Herbatka

Ostatnio bardzo często znowu pijemy czarną herbatę. Sypaną, którą porządnie parzymy z dzbanku wedle wszelkich regół. Zaopatrujemy się w herbatkę albo w trakcie moich angielskich podróży, albo w spejalistycznych sklepach. We Wiedniu kupujemy Ceylon, Assam lub mocny Yunan w Haas&Haas. To spory sklep tylko z kawą i herbatą z tyłu za Stephans Dom. Pijamy też Price of Wales Twiningsa.

Jednym z mych angielskich odkryć jest herbata Kwazulu z południowej Afryki. Wyśmienitą sprzedaje "Taylors of Harrogate", również wysłkowo.

Snap

Przeżywamy znowu internetowy boom. Jak na początku stulecia znowu firmy internetowe osiągają zawrotne ceny. Dużo mówi się i WEB 2.0, Social Web czy Wide Live Web. Oprócz nowych technologii - bazujących na języku skryptowym Ajax i używają ekstensywnie XML i RSS - umożliwiąjących dużo lepszą jakość webowych aplikacji, mianem tym określa się szalenie popularną "twórczość" użytkowników. To oni piszą blogi, publikują zdjęcia i video i komentują wszystko co możliwe. O to czy mamy do czynienia z nową wartością, czy rychło euforia znowu ustąpi rozsądkowi sprzeczają się fachowcy tu i tu.

Czasy kiedy duże znaczenie miał tak zwany "content", który przyciągał swą atrakcyjnością mnówstwo użytkowników, chyba już minęły. Przyszłość mają Sites, które oferują podium do wypowiedzi i interakcji dla wszystkich. Praktycznie wszystkie nowe firmy działają na tej samej zasadzie. Tworzą platformę do wypowiedzi czy miejsce w którym użytkownicy mogą zarządzać swym "content". Musi ona byś na tyle aktrackyjna by przyciągnąć jak największe rzesze użytkowników. Tylko wtedy można taką Sites korzystnie sprzedać albo żyć dostatnio z reklamy.

Codziennie pojawiają się więc nowe firmy internetowe. Oferują blogi, socialne linki, gazety pisane przez użytkowników, magazynownie danych a w szczególności zdjęć, filmów i muzyki, i wiele innych mniej lub bardziej przydatnych gadżetów webowych. Dobry przegląd tych nowości oferuje TechCrunch albo GigaOm.

Jedną z takich sympatycznych nowości oferuje Snap. Snap to taka search engine, która pokazuje mały obrazek szukanej strony. Cząsto w ten sposób łatwiej znaleźć to co szukamy. Oprócz tego Snap można też używać do wizualizacji linków. W momencie gdy mysz najeżdża na link, snap pokazuje mały obrazek strony, do której ten link prowadzi. Fajne to działa i polubiłem ten gadżet od pierwszego wejrzenia. Czy to naprawdę przydatne osiądźcie sami. Na moim blogu wszystkie linki sa "snapowane".

środa, grudnia 27, 2006

Starożytna wyprawa naukowa

Przeczytałem właśnie historię podbojów Alexandra wiekliego "Alexander the Great - A journey from Greece to India". Ta konfrontacja dwóch światów, wschodu i zachodu to pasjonująca lektura. Wielu twierdzi, że ten grecki sukces nad wschodem, stał się podwaliną naszej zachodniej kultury. To zwycięstwo oświecenia, nauki, sztuki i wolności myślenia nad autorytatywnym i mocno sterowanym religią orientem umożliwiło dalszy szybki rozwój kultury zachodniej i na niej bazującej techniki.

Oprócz bardzo dokładnych opisów bitew można znaleźć w książce Michaela Wooda również wiele informacji o życiu w tamtej epoce. Cały czas zastanawiałem się skąd pochodzą te dokładne informacje z tak odległych czasów (320 lat przed Chystusem). Otóż okazuje się, że podbój świata Alexandra był również wyprawą naukową. Jego olbrzymiej jak na tamtejsze czasy armii (co najmiej 120.000 tysięcy) towarzyszyła spora grupa różnych naukowców. Szli z nim folozofowie, kronikarze i historycy, geografowie, botanicy i zoologowie. Wśród nich tacy znani jak filozof Anaxagoras czy historycy Aristobulus, Callisthenes i Cleitarchus.

Również wielcy tej wyprawy, Nearchus, Ptolemy (założyciel dynastii Ptolomeuszy w Egipcie, której ostatnią królową była Kleopatra) czy Onesicritos, spisali swe wspomnienia. Dodatkowym źródłem informacji są również listy jakie słał Alexander do Grecji. Wśród nich te najsławniejsze do Arystotelesa, który był prze wiele lat jego nauczycielem.

Wszyscy oni opisywali ten całkiem nowy i nieznamy dla europejczyków świat. Z dużą dokładnością zapisywali przebieg samej wyprawy i wszystkich ważnych wydarzeń w jej trakcie. Dzięki nim to wiemy aż tak wiele na temat podboju całego naówczas zanego świata wschodniego.

żaden z tych bezpośrednich tekstów opisujących wyprawę Alexandra do Indii nie przetrwał do naszych czasów. Dysponujemy jedynie późniejszymi opisami historyków greckich (Arrian, Diodorus, Plutarch) i rzymskich (Curtius) z 1 wieku przed i po Chrystusie. Podobieństwo ich opisów jest dowodem na wspólne teskty źródłowe.

Jednak praktycznie wszystkie źródła historyczne są greckie. Podbici Persowie nie pozostawili prawie żadnych wzmianek o wielkiej wojnie Dariusza przeciwko Alexandrowi. Wyłania się w związku z tym pytanie, czy teksty greckie są wiarygodne. Grecy przesadzali nieco i uwypuklali sukcesy i zwycięstwa Alexandra. Kronikarzy tego podboju można porównać do naszej współczesnej propagandy. Celem ich było przedstawić Alexandra w jak najlepszym świetle, donosić tylko o zwycięstwach i bagatelizować porażki. Brak alternatywnych źródeł utrudnia stwierdzenie prawdy historycznej. Historycy, archeologowie i wszyscy inny badacze historii bardzo dawnej mają pełne ręce roboty, aby poprzez studia porównawcze dotrzeć do prawdy o tamtych latach.

Piwniczka z winem

Dzisiaj byłem u Minkiewicza. To jeden z najbardziej odznaczonych producentów wina z dolnej Austrii. Jego specjalnością są wina białe. Nabyłem u niego dwa tuziny butelek Rheinriesling. Jest naprawdę wyśmienity.

Znowu zapełnia się moja piwniczka. Najwyższy czas, bo ostatnio oprócz parunastu Bardolino z ostatniego pobytu nad Lago di Garda i kilku innych przypadkowych butelek nic więcej nie miałem. Zamówiłem też przez internet rozsądną ilość wyśmienitego Morellino di Scansano.

Chcę jeszcze zakupić Zweigelt i Chardonnay u Kollwentza . Piłem sporo tego Chardonnay niedawno na jakimś tam podobno ważnym spotkaniu firmowym. Drogi, ale naprawdę doskonały. Muszę jednak czekać na rocznik 2006, bo starsze są już rozchwytane.