środa, września 24, 2008

Old Economy, New Economy, czy może Ilusion Economy?

Od już długiego czasu przyglądam się ze wzrastającym sceptycyzmem współczesnemu rynkowi finansowemu. Ja - absolutny laik w tej dziedzinie, ale niestety nieco osobiście zainteresowany - śledzę te giełdowe skoki w górę i dół, słucham wybitnych finansowych specjalistów zalecających nam zakup pewnych akcji i podążam za ekspertami gospodarczymi przedstawiającymi dalszy rozwój koniunktury. Ja laik śledzę wiec ten wspaniały rynek finansowy - gdzie przecież tak łatwo można zrobić fortunę - tak trochę naiwnie i nieprofesjonalnie, ale pomimo to mogę przewidzieć załamanie wzrostu i nadchodzący kryzys.

Ileż to różnych proroctw finansowych przeżyliśmy w ostatnich latach. Regularnie pojawiają się specjaliści, którzy twierdzą, że stare reguły gospodarcze już nie obowiązują. Pamiętam przecież jeszcze dobrze tych, którzy nie dalej jak kilka lat temu wmawiali nam, że firmy wcale nie muszą robić zysku, tylko muszą osiągnąć wysoką wartość giełdową (New Economy w początkach tego stulecia). Cała armia tak zwanych ekspertów gospodarczych i finansowych uzupełnia tę iluzję swymi wspaniałymi prognozami wzrostu, które są tylko linearną kontynuacją aktualnej sytuacji. Głównym zajęciem tych ekspertów jest niewątpliwie nieustanna korektura własnych prognoz, bo rzeczywistość jakoś nie bardzo chce ich słuchać i ciągle nas - no i ekspertów też - zaskakuje dużymi zmianami. Trochę w tle, ale nie mniej niebezpieczni, działają specjaliści generujący coraz to nowe tak zwane produkty finansowe, których jedynym celem jest sprytne ukrycie przed kupującymi ich prawdziwej (marnej) wartości i z ich zakupem połączonego sporego ryzyka.

Przysłuchuję się więc tym "specjalistom" i wiem z całą pewnością, że im głośniej mówią o nowych regułach gospodarczych, o nieustannym wzroście itp. tym bliżej jesteśmy nowego kryzysu. Wiem, bo praw ekonomicznych nie da się tak łatwo obejść. Wiem, bo mam niezłą pamięć i nie zapomniałem tej sztucznie napędzanej euforii sprzed poprzedniego kryzysu. Wiem, bo znam historię jednego z pierwszych kryzysów giełdowych (chociaż giełda wtedy jeszcze nie istniała), a mianowicie kryzysu tulipanowego w Holandii z początków 17 wieku. Otóż wtedy za jedną cebulkę tulipana można było kupić bardzo porządny dom i jeszcze sporo
pieniędzy zostało. Ponieważ nikt normalny nie kupuje kwiatka za takie pieniądze tylko po to, aby go wsadzić do ziemi, zakupy były wyłącznie spekulacyjne. Cała impreza działała tak długo, dopóki pojawiali się nowi kupcy zapewniający dopływ świeżej gotówki. W pewnym momencie, gdy ryzyko było tak duże, że nawet najbardziej naiwni je dostrzegli, nowych kupujących zabrakło i bańka mydlana pękła.

Nie inaczej było w czasach tak zwanej New Economy. Firmy ".com" kupowano tylko po to, aby je zaraz z zyskiem sprzedać. W pewnym momencie ceny osiągnęły tak zawrotną wartość, że kupujących zabrakło, no i był kryzys.


Podobnie wygląda sytuacja i teraz, chociaż rozmiar aktualnego kryzysu jest dużo bardziej dramatyczny. Spekulanci w pogoni za zyskiem przekroczyli wszelkie granice rozsądku i mamy największy kryzys od lat trzydziestych.

To smutne, ale niestety prawdziwe. światowy rynek finansowy trudno określić mianem poważnego businessu. Jest on dużo bardziej podobny do wielkiej piramidy finansowej (znanej też pod nazwą listy łańcuszki). Kilku zarabia, a bardzo wielu traci i płaci. Piramidy finansowe są jednak, w przeciwieństwie do wielu uznanych produktów finansowych, w wielu krajach zabronione.

Nie mniej zdziwiony jestem amerykańskim sposobem na rozwiązanie tego kryzysu. Amerykanie, konkretnie FED i rząd, chcą po prostu dodrukować 700 miliardów dolarów (!) i przejąć od spekulantów te ich "zatrute" papiery wartościowe. A kto za to wszystko zapłaci? A no my wszyscy, bo inflacja na całym świecie z pewnością mocno
wzrośnie. A za banki wykupione przez państwo zapłaci podatnik amerykański.

Po drugie zdumiewające jest, że to akurat w Ameryce, kraju rzekomo absolutnej wolności gospodarczej, część banków bankrutów już upaństwowiono, a być może nawet cały ten sektor wnet przejmie państwo! I nikt już nie krzyczy, że państwo nie ma się wtrącać do rynku, bo on potrafi się sam regulować, a ingerencje państwowe tylko zakłócają jego właściwe funkcjonowanie. Wolny rynek finansowy udowodnił niestety - na dodatek boleśnie dla nas wszystkich -, że nie potrafi regulować się sam i nawet najwięksi wrogowie państwowej ingerencji przybiegli natychmiast do państwa po pomoc. Ot proszę, jak szybko można zmienić zdanie.

A ilu spekulantów - zwanych w kręgach finansowych bankierami - poniesie konsekwencje swej chciwości? Ja jeszcze nie słyszałem o żadnym!

środa, września 03, 2008

Urlop z psem

Dosyć urlopowo u mnie ostatnio. Ten tydzień to tylko taka krótka przerwa między urlopami. Fajnie jest, ale powrót do rzeczywistości ciężki będzie, oj ciężki! ;(

Poprzedni tydzień spędziłem nad Lago di Garda z psem. Urlop z psem nie jest łatwy. Nie wszystkie hotele przyjmują czworonoga, nie wszędzie można z nim pójść - praktycznie na wszystkich plażach nad jeziorem obowiązuje zakaz dla psów -, no i do tego ten upał.

Pomimo to fajnie było i nawet chwilki czasu nie miałem na te tam socjalne serwisy i internet. ;)