poniedziałek, czerwca 15, 2009

Słów kilka o przyszłośći

świat zmienia się nieustannie. Praktycznie każdy dzień przynosi coś nowego. To oczywiście banalne prawdy. Co jednak jest motorem tych zmian? Co pcha ten nasz świat naprzód?

Każdy z nas ma zapewne swoje własne wyjaśnienie. Ludzie religijni są zdania, że to wola Boga. Wyznawcy fatalizmu mówią o jakimś bliżej niesprecyzowanym przeznaczeniu, od którego nikt nie jest w stanie uciec. Natomiast racjonaliści wśród nas chyba raczej zgodzą się z tym oto wyjaśnieniem:
Przyszłość nie zdarza się ot tak po prostu. To ludzie kształtują ją dzisiaj poprzez swoją działalność - lub jej brak!.

Tak, ja też uważam, że to my, ludzie, tworzymy naszą przyszłość. Oczywiście nie każdy z nas ma na nią taki sam wpływ, ale jednak każdy dorzuca ten swój kamyczek do przyszłości. Dokonując wyboru dzisiaj decydujemy jak będziemy żyli w przyszłości. Ważne jest przy tym, że wpływamy na przyszłość niezależnie od tego czy coś aktywnie robimy, czy tylko przyglądamy się biernie biegowi wydarzeń. Jeżeli nie staramy się świadomie kształtować świata to w pewnym stopniu sprzyjamy rozwojowi w innym niż przez nas zamierzony kierunku.

Hasło powyższe to również credo World Future Society. Stowarzyszenie to analizuje w jaki stopniu socjalne i technologiczne zmiany kształtują przyszłość. Stowarzyszenie zrzesza 25 tysięcy ludzi z całego świata - w Polsce przedstawicielstwa jeszcze nie ma. World Future Society wydaje dwumiesięcznik The Futurist, a w lipcu organizuje dużą konferencję - World Future 2009. Motywem przewodnim tej konferencji jest innowacja i twórczość w skomplikowanym świecie.

poniedziałek, czerwca 08, 2009

Parlament Europejski - pępek Europy czy tylko atrapa demokracji?

Dziwne były te wybory do europejskiego parlamentu. Pomimo że tam zapadają najważniejsze decyzje, zatwierdza się 70 procent europejskich praw, a narodowe parlamenty mogą jedynie potwierdzić te unijne prawa w nacjonalnym prawodawstwie, to zainteresowanie "Europejczyków" było zdecydowanie małe. Nieliczni, którzy poszli głosować, pchali do tego europejskiego parlamentu skrajne partie czy ugrupowania - często otwarcie żądające wystąpienia z UE -, które w nacjonalnych wyborach są bez szans.

Niespecjalnie obserwowałem kampanię wyborczą, bo denerwują mnie politycy, którzy pojawiają się raz na pięć lat i przekonują nas usilnie jak ważne są te wybory i europejski parlament w ogóle. Może dla nich. A ja się pytam, jeżeli to takie ważne to dlaczego te długie pięć lat ich nie było widać i słychać? Co oni tam robili te całe pięć lat!


Więc jak mówię chociaż nie interesowałem się tym sztucznym szumem wyborczym to jednak coś do mnie pomimo to dotarło. Otóż zauważyłem, że wszystkie partie bez wyjątku - i te skrajne i te "poważne" - niezależnie od kraju - bo taka była sytuacja tu w Austrii, ale też w Anglii i również w Polsce, gdzie słyszałem wywiad z głównym kandydatem pewnej partii - przekonywały nas wyborców, że to właśnie one będą w Brukseli najlepiej walczyć o interesy naszego kraju. Wszystkie partie miały jeden i tylko jeden cel - reprezentować nasz kraj i stawić czoła tym z Brukseli. Ta kampania wyborczą to była tylko taka licytacja na ten jeden jedyny temat.


Jak to możliwe, żeby żadna partia nie proponowała czegoś dla Europy, jakiegoś planu na przyszłość, rozwiązań trudnych problemów, no choćby idei co zrobić na europejskim poziomie aby jak najszybciej wyjść z kryzysu. Zero wizji, zero europejskiego myślenia gdzie nie spojrzeć. Przynajmniej tam gdzie ja patrzyłem. ;)


Jeżeli tak jest naprawdę, to chyba czas najwyższy na radykalne zmiany. Albo należy ten parlament rozwiązać jako taki organ alibi dla decyzji podjętych przez komisję europejską. Albo przekształcić w prawdziwy parlament, taki który wyłania z pośród siebie rząd - w tym przypadku komisję europejską.


Jako przekonany Europejczyk popierający od lat ideę europejskiej integracji jestem zdecydowanie za tą drugą alternatywą.

Czy nasze zachowanie jest racjonalne?

Czytam właśnie książkę "logika życia" ("the logic of life") Tima Harforda. Harford, dziennikarz z "The Financial Times", znany jest z serii artykułów "The Undercover Economist". Zarówno w tych artykułach jak i w wyżej wspomnianej książce Harford pokazuje, że nawet najbardziej irracjonalne decyzje i zachowania są rezultatem racjonalnej analizy sytuacji i wyboru optymalnej alternatywy. Przy tym ta racjonalność wyboru często nie jest aktem świadomym. Podejmujemy niejako intuicyjnie racjonalny wybór nawet w sytuacjach emocjonalnych jak miłość, przyjaźń czy seks.

Harford rozumie system ekonomiczny jako rezultat ludzkich zachowań. Te z kolei wynikają z racjonalnego rozważenia zysków i strat, a bazą dla tych decyzji jest
obowiązujący w danym systemie czy w danej sytuacji system nagród (co mogę uzyskać czy wygrać) i kar (jaką cenę muszę "zapłacić" za zachowanie niezgodne z normami czy podjęte ryzyko). Harford właśnie uważa, że ludzie - i nie tylko bo i zwierzęta zachowują się racjonalnie - podejmują racjonalne decyzje, które wynikają z możliwych nagród i kar w danej sytuacji. Analizujemy, nie zawsze świadomie, ryzyko i możliwe zyski zanim zrobimy dany wybór.

Harford pisze w prosty i przekonywujący sposób. Jego przykłady i opisy różnych eksperymentów są niezmiernie plastyczne i barwne. Już po jakiś 50 stronach Harford praktycznie całkiem przekonał mnie do swojej teorii. I tak pozostałoby pewnie gdyby nie wczorajszy wieczór. Otóż wczoraj przypadkowo obejrzałem wykład
Dan Ariely na Portalu TED i popadłem w bezgraniczne zdumienie.


Oto Ariely w równie przekonywujący - a może nawet jeszcze bardziej przekonywujący - sposób udowadnia, że chociaż pozornie ludzie zachowują się racjonalnie, to jednak większość naszych decyzji nie jest racjonalna.
Ariely, człowiek bardzo wszechstronnie wykształcony i uznany za jednego z wybitnych ekonomistów behawioralnych, zebrał swoje idee w książce "Przewidywalnie irracjonalne. Ukryte siły, które kształtują nasze decyzje" ("Predicably Irrational. Hiden forces which shapes our decisions."). Jego zdaniem ludzie podejmując decyzję ulegają często pewnym złudzeniom i mylą się w racjonalnej ocenie sytuacji. To trochę tak jak z tymi złudzeniami optycznymi. W zależności od otoczenia pewne obiekty wydają się być większymi, w innym kolorze itd. niż są w rzeczywistości. Ciekawe, że nawet po dokonaniu dokładnych pomiarów i rozpoznaniu obiektywnej sytuacji ulegamy nadal temu optycznemu złudzeniu. Tutaj wyraźnie zawodzi nasza zdolność do uczenia się. Podobnie jest z podejmowaniem decyzji. Pewne wybory mogą mam się wydawać bardziej atrakcyjne niż są w rzeczywistości. Często dzieje się tak, gdy pewne alternatywy zostaną niejako przesłonięte lub uwypuklone przez inne.

Jak to więc jest naprawdę? Czy postępujemy racjonalnie? Czy może jednak nie i łatwo ulegamy złudzeniom?
I komu tu wierzyć?

wtorek, czerwca 02, 2009

Wiedeń jest miastem o najwyższym wskaźniku jakości życia

Z pewnym opóźnieniem dowiedziałem się, że żyję w mieście o najwyższym wskaźniku jakości życia na całym świecie! Firma Mercer opublikowała niedawno swój coroczny ranking jakości życia. Według niego:
W tym roku Wiedeń pokonał Zurich i zajął pierwsze miejsce jako najlepsze na świecie miasto pod kątem jakości życia. Genewa utrzymała się na trzeciej pozycji, podczas gdy Vancouver i Auckland zajęły ex equo czwarte miejsce.
A oto pierwsza dziesiątka (w nawiasie notowania z roku 2008):

1WiedeńAustria (2)
2ZurychSzwajcaria (1)
3GenewaSzwajcaria (2)
4VancouverKanada (4)
4AucklandNowa Zelandia (5)
6DusseldorfNiemcy (6)
7MonachiumNiemcy (7)
8FrankfurtNiemcy (7)
9BernoSzwajcaria (9)
10SydneyAustralia (10)
85WarszawaPolska (85)

Ranking firmy doradczej Mercer bazuje na 39 wyznacznikach jakości w zakresie infrastruktury miejskiej, stabilności politycznej, środowiska naturalnego, zdrowia, mieszkalnictwa i rekreacji. Wszystkie one wpływają na jakość życia w danym mieście.

życie we Wiedniu jest bez wątpienia bardzo wygodne i ostatnio nawet nie tak prowincjonalne jak jeszcze przed 20 laty. Dużo zmieniło się tutaj, życie nabrało tempa, ale miasto nie straciło swego kolorytu. Może rzeczywiście zasługuje na miano najlepszego miasta pod względem jakości życia na świecie.

Ja osobiście mogę sobie wyobrazić życie w miastach oferujących nieco niższą jakość. I tak na przykład chętnie pomieszkałbym czas jakiś w Londynie (miejsce 38) czy Amsterdamie (nie wiem na którym miejscu?). A nawet w naszym polskim Sopoćkowie szwendałbym się chętnie dni kilka od kawiarni jednej do drugiej na Monte Cassino i nadmorskim deptaku. Oczywiście jedynie w okresie letnim.

To może ja jednak zostanę w tym Wiedniu. Okres letni krótki jest, a co robić z resztą roku?

Linki: