wtorek, kwietnia 24, 2007

Inwencja czy zarządzanie?


Dosyć rozbieżne opinie na temat roli IT w businessie pojawiają się ostatnio w fachowej prasie. Coraz więcej znawcow twierdzi, że właściwe zarządzanie IT jest najważniejsze. IT musi być efektywna i przeźroczysta (IT Governance), ukierunkowana wyłącznie na potrzeby businessu, a nie zapatrzona w technologiczne innowacje.

Podczas symposium ITxpo, renomowanej firmy Gartner w San Francisco,Steve Prentice w swej keynote "Now is not the time for complacency or mediocrity" - o czym pisze zdnet tutaj - zaprezentował nieco odmienny pogląd. Otóż twierdzi on, że aktualnie branża IT (przynajmiej w USA) stoi w miejscu. Firmy oczekują od IT inwenacji, a tej właśnie tam brak.

To ciekawa sytuacja, bo z jednej strony mamy te znaczna tendencję do IT Governance, a tu znowu apel o inwencje. Jak jednak dobrze wyszystkich wiadomo inwencje są domeną małych, dynmicznych i całkowicie pozbawionych wszelakich krępujących regół firm. Duże firmy nie mogą pozwolić sobie na ten chaos i stosują pewną ilość regół i procesów dla efektywnego zarządzania (nie tylko IT). W takich warunkach jednak nie mogą dojrzewać nowe pomysły i genialne idee.

Jak zwykle w przypadku doradztwa Gartner niestety nie ujawnił jak znaleźć wspólne rozwiązanie tych sprzecznych interesów i celów.

European Information Sharing and Alert System (EISAS)


Europejski system wczesnego ostrzegania (EISAS) przed zagrożeniami w internecie chce stworzyć w najbliższym czasie ENISA. System ten miałby regularnie informować kraje członkowskie o niebezpiecznych atakach czy wzrastającym poziomie ryzyka.

Enisa pracuje na zlecenie komisji europejskiej nad konceptem takiego systemu. Debata na ten temat jest przewidziana w ramach konferencji bezpieczeństwa w czerwcu tego roku w Niemczech.

Najprostszym rozwiązaniem byłoby stworzenie portalu z linkami na już istniejące publiczne jak i komercjalne systemy ostrzegawcze. Być może jednak ENISA zaproponuje ponadto rzeczywistą itegrację tych informacji w ramach tego europejskiego portalu. Również ramowy plan rozwoju nationalnych systemów znajdzie się z pewnością w tym koncepcie.

ENISA to euroejska agencja powołana przez komisję europejską w roku 2003 jako centralny europejski organ do spraw bezpieczeństwa IT. Jak dotąd działalność tej agencji jest nawet dla specjalistów z branży bezpieczeństwa raczej mało widoczna. Konferencja bezpieczeństwa w czerwcu to więc duża szansa dla ENISY.

poniedziałek, kwietnia 23, 2007

Paola i Guido

Lubię Brunettiego. Commissario Brunetti to bohater serii kryminałów autorstwa Donny Leon. Amerykanka z pochodzenia, która osiadła na stałe w Wenecji i "zasiedliła" to fascynujące miasto przemiłą rodziną Brunettich, opublikowała już 14 kriminałów. Commissario Guido Brunetti, główny bohater jej książek, pracuje w weneckiej Questura i ściga przestępców z raczej miernym skutkiem.

Donna Leon wplątuje Guido w cały galimatias wzajemnych, skomplikowanych i często niezbyt legalnych powiązań. Guido to człowiek prawy i z zasadami. Stoi on na straży prawa, zwalcza korupcję i jest przeciwko tej typowo włoskiej (czy aby na pewno tylko włoskiej?) sieci układów i zależności. Zadanie to jest niesłychanie trudne, żeby nie powiedzieć niewykonalne. Brunetti, ze swym wiernym asystentem Vianello u boku, walczy godnie ze wszelakimi przejawami nieprawości. Wiele pomaga mu też Signorina Elettra - asystentka szefa Burnettiego. Elettra jest nieco tajemniczą, młodą kobietą z niewiarygodnymi wprost zdolnościami informatycznymi. żadna, nawet najlepiej zabezpieczona baza danych, nie jest w stanie zachować swych poufnych tajemnic przed jej dociekliwością. Potrafi ona uzyskać każdą informację, którą Brunetti potrzebuje w trakcie swych dochodzeń, niezależnie od tego w jakiej bazie danych i jakiej firmie czy organizacji ta informacja jest przechowywana. Czy odbywa się to zawsze drogą legalną? Brunetti woli tego nie wiedzieć.

Szefem Brunettiego jest Vice-Questore Patta. To zarozumiały, bardzo próżny i niezbyt bystry karierowicz, uwikłany totalnie w układziki włoskiej politiki i gospodarki. Patta bardzo nie lubi skarg od swoich możnych i wpływowych przyjaciół, o których przychylność Patta zabiega nieustannie. Ci możni tego weneckiego świata, gdzie interesy gospodarcze splatają się nierozłącznie z politycznymi, nie cierpią tego policyjnego zainteresownia Brunettiego ich otoczeniem i interwieniują często u Patty. Ten - przerażony możliwymi negatywnymi konsekwencjami dla swej kariery, nad którą pracuje bezustannie - stara się, z regóły bezskutecznie, przywołać krnąbnego Brunettiego do porządku. Jednak Patta wie, że jest również nieco zależny od Brunettiego i tak z czasem oboje znaleźli własny sposób na wzajemną, w miarę dobrą współpracę. Można powiedzieć, że oboje mają pewien respekt dla siebie.

Pomino wielu porażek i niepowodzień Brunetti zachowuje pogodę ducha. Dużo czasu spędza ze swą przemiłą i mądrą żoną Paolą, a także ze swymi dziećmi. Paola, pomimo pracy na uniwersystecie weneckim, znajduje czas na codzienne gotowanie. Cząsto w południe cała rodzina Brunettich zasiada do suto zastawionego włoskimi specjałami stołu. Nigdy nie brakuje przy tym naturalnie kilku lampek dobrego wina.


W trakcie swych szalenie trudnych i skomplikowanych dochodzeń Brunetti spędza olbrzymią ilość czasu w weneckich restauracjach, barach, enotecach, bistrach czy kawiarniach. Wraz z Brunettim wędrujemy wdłuż weneckich kanałów, płyniemy Vaporetto, rzucamy okiem na Canal Grande z ponte di Rialto i spędzamy we wspomnianych lokalach długie godziny, delektując się włoską kuchnią, popijąc wino, no i olbrzymie ilości kawy do tego. Bierzemy udział w licznym i długich rozmowach o życiu w tym mieście i o tych specifycznych stosunkach tam panujących. Gdzieś tam na marginesie, toczy się powolutku śledztwo.


Jak dotychczas zawsze udało się Brunettiemu dotrzeć do prawdy i wyjaśnić zbrodnię. Niestety tylko niekiedy miał Brunetti takie prawdziwe poczucie sukcesu jakim jest dla commissario ukaranie przestępcy. Kara dla przestępcy była w większości przypadków jedynie symboliczna. Albo adwokaci znajdowali jakieś tam różne wymyślone okoliczności łagodzące, albo szalenie biurokratyczny i powolny aparat sprawiedliwości wykazał się swą szczególną niezdolnością, albo ingerencja możnych doprowadzała do uciszenia i zatuszowania sprawy. Można sobie dobrze wyobrazić smutek i rozgoryczenie Brunettiego w takich przypadkach. Wtedy to nieoceniona Paola, wieczorem po dobrej kolacji, siada ze swoim Guido na tarasie i przy lampce dobrego czerwonego wina wysluchuje najpierw cierpliwie całą historię z jego ust. Następnie wyjaśnia mu, powoli i cierpliwie jak dziecku, pewne podstawowe zasady włoskiego ( czy aby na pewno tylko włoskiego?) funkcjonowania społeczeństwa. Brunetti, nie w pełni przekonany i nadal pełen swych idealistycznych wizji, znajduje ukojenie w ramionach wyrozumiałem i mądrej Paoli. Przynajmiej na tyle, aby wnet zająć się w pełni następnym przypadkiem.


Pytana o pomysły do swych książek Donna Leon wyjaśniła, że bierze je z lektury codziennych gazet. To niejako życie pisze jej książki, a ona jedynie uplastycznia je poprzez ciekawie stworzone charaktery. Z niecierpliwością czekam na następny kryminalny przypadek Brunettiego.

piątek, kwietnia 20, 2007

Software z gniazdka

Idea jest wspaniała. Software, czyli krótko mówiąc wszystkie applikacje, które często czy tylko sporadycznie używamy, płynie do nas tak jak elektryczność z gniazdka. Możemy używać praktycznie dowolne aplikacje w momencie keidy je potrzebujemy bez ich uprzedniego instalowania. Ale czy tak naprawdę ktoś z nas potrzebuje te aplikacje? Nie. My chcemy coś tam zrobić, wykonać jakieś zadanie. Software płynie więc do nas w bardzo małych porcjach w zależności od aktualnego konkretnego zapotrzebowania i w zależności od kontekstu.

Ta absolutna dostępność i powszechność software, tak jak prąd elektryczny dzisiaj, to tylko wizja. Wizja, która powoli staje się jednak rzeczywistością.

W roku 2003 mała firma z Bostonu, softricity, rozpoczęła prace nad realizacją tej wizji. W zeszłym roku kupił ją Microsoft i wprowadził pod nazwą SoftGrid Application Virtualization do palety swych produktów.

W wersji Microsoftu realizacja wizji Softricity nie idzie tak daleko. SoftGrid to aplikacja do dużo wydajniejszej dystrybucji software bez konieczności jego uprzedniego instalowania. SoftGrid ma ułatwić pracę administratorom dużych sieci firmowych, którzy mnóstwo czasu poświęcają nieustannej instalacji różnych aplikacji na firmowych komputerach. Główne korzyści z SoftGrid to wirtualizacja aplikacji, streaming na żądanie, zentralne, bazujące na regółach zarządzanie i udoskonalona ciągłość dostępu.

SoftGrid instaluje specjalne otoczenie, SoftGrid Client, na komputerze użytkownika. Dalszych applikacji nie trzeba już instalować lokalnie. Uprzednio applikacje, które mają być dostępne dla użytkowników w sieci, dzieli tak zwnay SoftGrid Sequencer na małe cząstki i magazynuje je na SoftGrid Virtual Application Server. Kiedy użytkownik chce użyć jakąś z tych wirtualnych aplikacji (na przykład PowerPoint) SoftGrid Virtual Application Server sprawdza jego profil i przywileje. Jeżeli dany użytkownik jest uprawniony do użycia tej aplikacji SoftGrid Virtual Application Server przesyla (dynamic streaming) pierwsze cząstki tej aplikacji na komputer użytkownika. Ten może natychmiast żacząć ją używać - całkowity download aplikacji nie jest konieczny.

Softgrid to jeszcze nie jest całkowite spełnienie wizji software jako utility. Jest to jednak ważny krok w tym kierunku. Dalsze - może już nie tak mocno wkomponowane w otoczenie Microsoftu, a bardziej otwarte dla szerokich rzesz użytkowników internetu -
rozwiązania z pewnością pojawią się wnet.

wtorek, kwietnia 17, 2007

Długi Ogon

Długi ogon (Long tail) to w zasadzie pojęcie ze statystyki, które ostatnio stało się bardziej znane szerokim rzeszom specjalistów od internetowego businesu. Rozpowszechnił je Chris Anderson w serii artykułów, a ostatnio również w swej książce "The Long Tail: Why the Future of Business is Selling Less of More".


Otóż Andersen zauważył, że pewna niewielka liczba blogów ma bardzo wiele linków z innych blogów na siebie. Olbrzymia większość (dziesiątki milionów) blogów ma tylko bardzo niewiele linków z innych blogów na siebie. Te miliony blogów z niewielką ilością linków, albo generalnie ten rozkład częstotliwości linków na blogi to właśnie Long Tail (długi ogon).


Andersen i kilku innych specjalistów od sprzedaży następnie zajęło się wpływem tego rozkładu częstotliwości na sprzedaż. Sposób sprzedaży jest mocno uwarunkowany przez możliwości i koszta
magazynowania i koszta dystrybucji - a ja dodałbym od siebie również koszta produkcji. Klasyczny business dysponuje z regóły ograniczoną ilością powierzchni magazynowej. Dlatego koncentruje się na hity, artykuły które bardzo wielu chce kupić. W tym modelu bussinesowym nie ma miejsca na specjalistyczne produkty dla niewielu zainteresowanych.

Firmy handlujące w Internecie (a chyba już w pewnym stopniu również firmy wysyłkowe) nie są ograniczone poprzez dostępne możliwości magazynowania, a koszta dystrybucji w internecie są też minimalne. Firmy te uzyskują dzięki temu nowe szanse ekspansji poprzez wykorzystanie long trail, czyli sprzedaż oblrzymiej ilości produktów w bardzo małych ilościach. Ostatecznie to wszystko jedno czy sprzedamy tysięc sztuk jednego produktu, czy po jednej sztuce z tysiąca produktów.


Przykładem takiej firmy pomnażającej swe przychody przez long tail jest - jak mogłoby być inaczej - Amazon. Otóż przychody amazon pochodzą w bardzo dużej części ze sprzedaży bardzo wielu produktów z long tail.


Innym ciekawym przykładem jest Wiki. Otóż wiki posiada bardzo wiele artykułów o niskiej popularności, które w sumie tworzą wyższą jakość (w sensie zaspokojenia zapotrzebowań użytkowników) niż ograniczona liczba ważnych artykułów w Britanica.


Internetowy business umożliwia też, właśnie dzięki long tail, wzrastającą różnorodność produktów i w ten sposób wzbogaca rynek. Szczególnie w przypadku produktów cyfrowych.


Więcej na ten temat można znaleźć w blogu albo bezpośrednio na stronie Long Tail.


poniedziałek, kwietnia 16, 2007

Tulipomania

Taka mania tulipanowa ogarnęła nas ostatnio. To znaczy dokładnie od czasu kiedy B przed czterema laty zakochała się w Amsterdamie. Od tego momentu jeździmy tam każdego roku. To naprawdę fascynujące miasto z bardzo ciekawą historią.

Tulipany odegrały znaczącą rolą w histori tego miasta, a właściwie całej Holandii. Na początku 17 wieku Holendrzy zakochali się w tym pięknym, wtedy bardzo egzotycznym kwiecie. Tulipan stał się bardzo modny i był też pewnym symbolem dostaku. Bogaci kupcy i rzemieśnicy holenderscy byli gotowi płacić praktycznie każdą cenę za cebulki rzadkich gatunków tulipana. Semper Augustus, absolutnie najbardziej rzadki i uchodzący za najpiękniejszy gatunek, był praktycznie bezcenny - kilka cebulek posiadał jedynie naówczas najbogatszy Holender, kupiec Jacob Poppen - tak, tak kupiec, a nie szlachcic. Inne atrakcyjne rodzaje, jak Admirael albo Violetten, osiągały zawrotne ceny. Za jedną cebulkę można było kupić porządny dom! Nawet dosyć pospolite gatunki osiągały bardzo wysokie ceny. Kilka takich cebulek było tyle warte co całoroczny dochód średnio zamożnego kupca.


Wobec takiego zainteresowania pobyt był dużo większy niż podaż. Wnet rozpoczęła się wielka spekulacja tymi cebulkami. W kilkuset gospodach rozsianych po całej Holandii handlowano od rana do późnej nocy. Od każdej zawartej transakcji potrącano mały procent, za który wszyscy w karczmie jedli i pili.


Najpierw handlowano jedynie od późnej wiosny do jesieni rzeczywistymi cebulkami. Rychło jednak pomysłowi Holendrzy znaleźli sposób na tą przymusową przerwę w handlu i wynaleźli opcje. Od tego momentu handlowano opcjami na cebulki w ziemi. Transakcje były w zasadzie przyszłościowe (future), bo ich finalizacja miała nastąpić po przekwitnięciu kwiata. Pomino to, te opcje w ciągu roku wielokrotnie zmienały właściciela.


Kiedy jedna cebulka tulipana była już dla większośći kupujących za droga zaczęto ją dzielić. No nie tak naprawdę. Ważono je tylko i handlowano uncjami. Tak, tak tymi samymi, którymi waży się złoto, tylko że uncja cebulki była droższa niż złoto. W ten sposób Holendrzy wynaleźli coś w rodzaju share. Zapewniło to dopływ świeżej gotówki do tych swoistych giełd w karczmach. Gotówka napływała teraz od drobnych graczy, z których wielu zrezygnowało ze swego zawodu i poświęciło się spekulacji, a nie tylko od bogatych kupujących. Fama o wielkich i szybkich pieniądzach, które można zarobić na handlu tulipanami jakiś jescze czas przyciągała coraz to nowe rzesze spekulantów. Liczba ich była jednak wnet wielokrotnie wyższa od liczby kupujących.


Jednego zimowego ranka w lutym roku 1637 w Haarlemskiej gospodzie - Haarlem był absolutnym centrum handlu tulipanami - nastąpił nieunikniony kolaps. Zabrakło kupujących, a sprzedawcy wpa

dli w panikę. Tak oto doszło do pierwszego poważnego kryzysu w historii giełdy. Giełdy, która jeszcze wtedy formalnie nie istniała.


Holendrzy to bardzo inteligentny naród i udało im się wyjść z tego kryzysu bez zbytniego uszczerbku. O całej tej mani tulipanowej opowiada pasjonująco Mike Dash w swej książce "Tulipmania".Gorąco polecam tę książkę wszysztkim miłośnikom Holandii, tulipanów i zainteresowanym historią giełdy. Chyba niestety nie jest ona dostępna w języku polskim.


Dla nas jedną z wielu atrakcji w Amsterdamie jest bardzo długi pobyt na tamtejszym targu kwiatowym. Kończy się on zakupem większej ilości cebulek, przede wszystkim tulipanowych. W zeszłym roku nabyliśmy ich 150. Jesienią zasadziłem je przykładnie w ogródku koło tych z poprzedniego roku. Dzięki łagodnej zimie wystawiły już swe łepki i otwierają powoli te wielobarwne kielichy. Ah, gdybym tak jeszcze bywał częściej za dnia w domu aby móc je podziwiać!





sobota, kwietnia 14, 2007

Letnia wiosna

Ledwo ta tegoroczna wiosna zaczęła się a już mamy lato. U nas od paru dni dobrze przeszło 20 stopni.

A dzisiaj mieliśmy nawet 25 stopni. Słońce grzało jak w lecie, a o ósmej wieczorem było jeszcze 20 stopni!

piątek, kwietnia 13, 2007

BIG>DAYS 2007

BIG>DAYS to coroczna, jedniodniowa konferencja Microsoftu, w trakcie której firma ta przedstawia swoje nowe produkty i trendy. Aby uniknąć potężnej, co najmiej półgodzinnej kolejki do rejestracji (wraz z prześwietlanien teczek i osób, prawie tak jak na lotnisku), czego doświadczyłem w latach poprzednich, przybyłem w tym roku prawie godzinę wcześniej. Niepotrzebnie, bo żadnych kontroli nie było. Może dlatego, że Gates nie zaszczycił nas w tym roku swą obecnością. ;-(


Na konferencję przybyło chyba z 500-set uczestników, a tu trzeba dodać, że darmowa to ona nie była. Każdy musiał zapłacić 105 Euro za wstęp. No może nie każdy, bo Microsoft zaprasza "swoich" klientów z dużych firm bezpłatnie.


A co pokazał Microsoft na tej konferencji? Ano były tam sesje dla IT-Professionals i developerów softweru. Sporo informacji o nowych produktach jak Vista, Office 2007, Share Point Portal 2007, Exchange 2007, Forefront i System Center. Do tego zapowiedzi dalszych nowych produktów jak Windows Server "Langhorn" czy nowa wersja Visual Studio.


Hasłem przewodnim całem imprezy było "wszystko wzrasta szybciej niż szybko". Nieustannie i coraz szybciej wzrasta ilość zmagazynowanych danych, komunikacyjnej interakcji między użytkownikami sieci, no i także liczba applikacji. Rzeczywiście niektóre liczby są abslolutnie zdumiewające! Jedynie użytkownicy messengera Microsoftu generują do 20 milionów połączeń jednocześnie! A przecież jest jeszcze cała masa innych produktów typu instant messaging o skype nie wspominając. Jednocześnie całe to otoczenie IT, a i internetowe staje się coraz bardziej skomplikowane. Dotychczasowe metody i narzędzia zadządzania są bezradne wobec tego rozwoju. Na szczęście dla nas (czy aby na pewno?) Microsoft ma już gotowe nowe i bardziej nowoczesne narzędzia.


Innym wiodącym tematem tej imprezy było "user experience". Użytkownicy spędzają coraz więcej czasu przed PC. Jakość applikacji i całego otoczenia IT jest decydująca dla produktywnośći i zadowolenia użytkowników. Udoskonalony system operacjyny Vista z możliwośćią łatwego instalowania widgetów i Office 2007 to preferowane rozwiązania Microsoftu dla polepszenia user experience.


W 20 godzinnych sesjach Microsoft przedstawił szereg konkretnych rozwiązań i produktów dla administratów systemów, optymalizacji businesowych procesów i tworzenia applikacji dla Office 2007 i Web 2.0.


Zaciekawiły mnie nieco dwa nowe produkty Microsoftu - Softgrid i Forefront. Opiszę je nieco dokładniej w osobnych postach.

środa, kwietnia 11, 2007

Attention Economy - czego to ludzie nie wymyślą

Szperając w sieci przypadkiem natknąłem się na całkiem nowe dla mnie pojęcie "Attention economy". Najpierw pomyślałem, że to jakiś taki bardzo na prędce wymyślony cudak językowy. Jednak szybka kontrola w wikipedi uświadomiła mi moją zupełną niewiedzę. Wiki dysponuje obszernym artykułem na ten temat, na dodatek z wieloma odniesieniami i linkami.

Tak więc z Wiki dowiedziałem się, że w czasach przesytu informacji nasza uwaga ma ogromną wartość, a attentaion economy to próba teoretycznego opisu zarządzania tym bardzo rzadkim dobrem jakim jest nasza uwaga (attention). Jak czymś zainteresujemy się to może to i potem kupimy - tak ja jako zupełny laik podsumowałbym to pojęcie.

Zainteresowanych odsyłam do interesującego artykułu w Read/WriteWeb. Tam też opis non-profit organizacji AttentionTrust, której celem jest zapewnienie kontroli użytkowników nad ich danymi o zainteresowaniach.

Chociaż nadal niewiele rozumiem z tej attention economy to wydje mi się, że troszkę bardziej świadomie poruszam się po sieci. To tu, to tam dostrzegam próby zwrócenia mojej uwagi na coś tam. A jako blogerzy nieustannie zabiegamy o uwagę naszych czytelników. Chyba jedank zajmę się poważnie tą attention economy. ;-)

Ostatnio, zupełnie przypadkowo, odkryłem sporo zdjęć zamieszczonych na flickerze, których jedynym celem jest zwrócenie uwagi użytkowników na cele ekonomiczne czy ideologiczne autora tych zdjęć i komentarzy. Właśnie charakterystyczne jest tutaj, że obok tych zdjęć zamieszczone są poteżne komentarze, niekiedy wręcz poważne artykuły.


Oto przykład takiej walki o attention:

A no można i tak!

poniedziałek, kwietnia 09, 2007

Lustracja po polsku w ocenie innych

Szalenie chwali polską lustrację Andreas Khol, jeden z wiodących konserwatywnych ideologów austryjackiej partii ludowej, z swym komentarzu w wiedeńskiej Die Presse. Ten odważny i jak na razie jedyny w swym rodzaju - żaden inny postkimunistyczny kraj tak daleko idącej lustracji dotychczas nie przeprowadził - krok w kierunku prawdy porównuje Khol z denazifikacją Niemiec po drugiej wojnie. Khol uważa, że nawet najbardziej okrutna prawda jest lepsza od łaskawego kłamstwa. W takim to kłamstwie żyją po dziś dzień austryjacy, którzy nie rozliczyli się ze swej roli w II wojnie światowej. Jednak moment rozrachunku przyjdzie z pewnością. Im później tym będzie bardziej boleśny!

Innego zdania jest The Economist w artykule "Poland and its past". Gazeta ta kwestionuje nieco to tak mocno podkreślane moralnie czyste stanowisko Kaczyńskich. Są oni przynajmiej pośrednio uwikłani w mocno podejrzane interesy Samoobrony i popierają anty-semicki kurs LPR. The Economist podkreśla stanowisko polskich krytyków lustracji, którzy twierdzą, że prawdziwym celem lustracji nie jest oczyszczenie kraju z postkomunistycznych układów, a przejęcie stanowisk. Kaczyńscy obsadzają te stanowiska im oddanymi, ale często niekompetentnymi ludźmi.

A ja tak sobie myślę, że oba te artykułu, pomino ich bardzo różnej wymowy, mają rację. Usunięcie starego układu to dobra rzecz. W rękach Kaczyńskich to jedynie broń polityczna, którą można pokonać niewygodnych i dążyć do tej samej kumulacji władzy, którą tak krytykowali u swych poprzedników.

niedziela, kwietnia 08, 2007

nationalne państwo czy globalizacja.

Przed dokładnie 1o laty Jessica Mathews, aktualnie pani prezydent renomowanego Thinktanks Carnegie Endowment in Washington, w artykule "Power Shift", zamieszczonym w Foreign Affairs, twierdziła, że znaczenie państw będzie maleć, że staną się one z czasem zbędne. Liczyć będą się na scenie politycznej mutlinationalne konzerny, NGOs i internationalne organizacje.

Dziesięć lat później realność codzienna pokazuje, że i ta przepowiednia nie spełniła się. Również pani Mathews ma dzisiaj nieco inny pogląd na te sprawy i głosi renesans państw nationalnych. Mathews mówi, że wtedy - przed 10 laty - nie mogła przecież przewidzieć 9/11, wydarzenia które radykalnie zmieniło układ sił na świecie.

Wedle nowej teori Jessicy Mathews w przyszłośći arenę polityczną będą dominować zarówno nationalne państwa jak i multinationalne konzerny. Mówi ona teraz o "continuous coexistence", czyli o ciągłej grze politycznej nationalnych i internationalynch graczy na różnych poziomach i w tym samym czasie, przy bardzo zróżnicowanych ich wpływach.

Pozytywniej o multinationalnych konzernach pisze "The Economist" w swym wydaniu z 7 kwietnia. Otóż zdaniem tego czasopisma analiza działalności tych multinationalnych konzernów - wedle niektórych historyków to wcale nie fenomen 20 wieku, bo taki charakter miała już bankowa organizacja templariuszy na początku 12 wieku - pokazuje ich pozytywny wpływ na na rynek, warunki zatrudnienia i środowisko.

Globalizacja końca 20 wieku była zdominowana przez firmy zachodnie i japońskie. Od pewnego czasu rosną mocno w siłę koncerny wywodzące się z Indii, Chin czy Rosji. Powoli opuszczają one swe nationalne pielesza, wykupują inne firmy i tak rozprzestrzeniają się po świecie. Infosys, Tato, Wipro, Lenowo czy PetroChina, ale też dobrze nam znany Gasprom, czy inne rosyjskie giganty to olbrzymie komglomeraty firm rozsianych po całym świecie. Nie są one jeszcze tak wielkie jak te "stare" zachodnie koncerny. Rosną jednak z dnia na dzień w siłę i dzięki swemu olbrzymiemu dynamizmowi i "żarłoczności" zagrażają coraz bardziej tym starym.

The Economist jest jednak zdania, że i ten rozwój jest pozytywny. Nowe konzerny które operują w bogatych krajach szybko adaptują tamtejsze stosunki w swe formy zarządzania. Siła zachodu to nadal olbrzymia wiedza i jakość.

Chyba więc tym razem Jessica Mathews ma rację. Jescze długo nationalne państwa będą ważnym czynnikiem w polityce światowej. Między innymi dlatego, że jak na razie to jedyna ogranizacja, która - przynajmiej teoretycznie - chroni nas jako obywateli danego państwa. Znaczenie multinationalnych konzernów będzie też nadal wzrastać. Ciekawe jak ta koegzytencja będzie funkcjonować?

A tak na marginesie to i na tym przykładzie dobrze widać jak piekielnie trudne jest przewidywanie przyszłości. Trafnych przepowiedni jest szalenie mało. A to takim znawcą od globalizacji, który jak Mathews rewiduje swe poglądy co 10 lat to może być chyba każdy.