poniedziałek, grudnia 30, 2013

Nie ma to jak rodzinka

Dużo się pisze ostatnio o strasznym upadku rodziny. Wszyscy opłakują utratę tej wyjątkowej instytucji społecznej jaką była tradycyjna rodzina. Taka prawdziwa wielopokoleniowa, gdzie pod jednym dachem żyli sobie beztrosko dziadkowie, rodzice i dzieci. Wszyscy zadowoleni z tego wspólnego życia, mili, kochający i wzajemnie sobie pomagający. Babcie zajmują się dziećmi, dziadkowie coś tam innego pożytecznego robią, a jak nie to przynajmniej nie przeszkadzają. Mama oczywiście jak się należy w kuchni i tak ogólnie dba o dom. Tata robi za głowę domu i to chyba wystarczy. A wokół nich gromadka zadbanych, grzecznych i bardzo szczęśliwych dzieci. Takie były te nasze tradycyjne rodziny, wspaniałe, żyjące w dobroci i harmonii, no i szczęściu codziennym. 

Wszyscy tęsknią nadal bardzo do tej rodzinnej sielanki. Każdy chciałby żyć w takiej bajkowej rodzinie, które ostatnio można już tylko podziwiać w przesłodzonych serialach. Ale jakoś już nie wychodzi. Złe moce się uwzięły na rodzinę i zniszczyły te rodzinne więzi. Ludzie nadal chcieliby, ale złe im nie daje.

Różnie mówią o tym złym. A że to demokracja, równouprawnienie, czy nawet może feminizm. Albo jak ostatnio wychodzi na to, że gender i marksizm są za to odpowiedzialne.

Więc wszyscy kochający rodzinę i nasze dzieci muszą to zło z całą stanowczością zwalczać. Tylko tak możemy uratować naszą tradycyjną rodzinę.

A może jednak przyczyna tej dla rodziny niekorzystnej sytuacji leży gdzie indziej? 

Może tak naprawdę rozkład rodziny nastąpił od wewnątrz?

Może ta rodzina nigdy nie była taka sielska i anielska jak nam się wmawia? 

Tak, ta tradycyjna rodzina nigdy nie była idealna. Była dobrą formą przetrwania w czasach, gdy mało kto dawał sobie radę samemu. Szczególnie dla kobiet absolutnie zależnych finasowo nie było wtedy innych rozwiązań. Kobiety tolerowały rodzinny układ, bo nie miały innego wyjścia. Przemoc byla codzienna, dzieci były wychowywane surowo - "dzieci i ryby głosu nie mają" -, kary za to były uznanym środkiem wychowawczym. Seksualne wykorzystywanie kobiet i dzieci też nie było rzadkością. To wszystko dziąło się w rodzinie, ale o tym nie mówiono. Na zewnątrz prezentowano dobrą, kochającą się rodzinę.

To właśnie te wszystkie wewnętrzne rodzinne niesprawiedliwości i niechciane zależności rozsadzają rodzinę. Kto tylko może się finansowo uniezależnić odchodzi od takiej rodziny.  Im szybciej tym lepiej dla niego. A dzisiaj jest to dla wielu na szczęście już możliwe.

Jest jeszcze jeden olbrzymi, naprawdę wielki problem polskich rodzin. To szalenie powszechne pijaństwo. W polskich rodzinach pije się nagminnie. Wódka jest prawie zawsze na stole. Ojcowie biednych rodzin przepijają ostatnie pieniądze. Bieda i może poczucie winy - chciałbym aby tak było - wzmaga agresję. Pijany ojciec bije żonę i dzieci ot tak bez powodu. No może, bo musi komuś za te swoje krzywdy przyłożyć. Jeszcze dziś pamiętam przerażenie moich niektórych podwórkowych kolegów, kiedy wieczerem dostrzegli pijanego ojca wracającego do domu. Chowali się po kątach, aby tylko ich nie zabaczył.  

Pijaństwo to ostateczna pułapka, spirala do nikąd. Wiele rodziń codziennie spada powoli w otchłań przemocy, biedy i beznadzieji.

Tak żyje wiele, bardzo wiele polskich rodzin. Wszyscy o tym wiedzą, ale nikt o tym nie mówi. I nikt nie robi z tego problemu, no bo to przecież dobra rodzina.

Ciekawie o tym problemie napisał Wojciech Łazarowicz w natemat.pl

http://wojciechlazarowicz.natemat.pl/86827,gender-biskupi-i-cyklisci



Sent from Evernote

wtorek, grudnia 24, 2013

Święta Bożego narodzenia czy może świętowanie odrodzenia Słońca?



Jako niewierzący miałem zawsze spore kłopoty z tymi świętami. No bo praktycznie rzecz biorąc to bardzo miłe i pogodne święto rodzinne. Przynajmniej raz w roku całe rodziny zasiadają wspólnie do świątecznego stołu, wspominają i cieszą się z bycia razem. Wyjątkowość tych dni podkreślają te specjalnie na ten dzień przygotowane potrawy i olbrzymia ilość różnorakich smakołyków. No i te wspaniałe prezenty, z których jakże cieszą się dzieci.

Pomimo tego rodzinnego charakteru tych świąt nie sposób oderwać je całkiem od tradycji chrześciańskiej, która nadaje tym świętom znaczące piętno. W świątecznym rytuale pełno jest elementów chrześciańskich, które niewątpliwie nadają tym kilku wyjątkowym dniom w roku pewnego swoistego uroku. Więc może należy zaakceptować te religijne rytuały tak jak to robimy z różnymi ludowymi zwyczajami? Ludowe zwyczaje po prostu lubimy, bo są kolorowe i wprowadzają urozmaicenie w nasze życie. Lubimy je i nie pytamy ile rozsądku leży u ich podstaw. Po za tą chwilą, w której z nich korzystamy, ignorujemy je zupełnie i absolutnie nie traktujemy poważnie.

Niestety z rytuałami chrześciańskimi czy katolickimi sprawa nie jest tak prosta. Wpływ tej religii na współczesne społeczeństwo jest ciągle jeszcze zbyt wielki, aby je ignorować w codziennym życiu. Nieustająca indokrynacja próbuje dotrzeć do nas wszelkimi sposobami. Takie upowszechnienie i akceptacja religijnych rytuałów oznacza w pewnym sensie niebezpośrednie, ale jednak w pewnym stopniu potwierdzenie chrześciańskich doktryn na temat narodzin Jezusa. Doktryn, którym w najlepszym przypadku brak historycznego potwierdzenia, a często są wręcz historycznie sprzeczne ze znanymi i uznanymi faktami. 

Otóż przyjmując jako przekaz historyczny fakty z ewangelli - a wiemy, że ewangelie zostały napisane dużo później a ich celem nie był przekaz historyczny, ale prezentacja pewnej interpretacji religijnej - data urodzin Jezusa jest bardzo dyskusyjna. Różne ewangelie wspominają pewien kontekst historyczny jak na przykład spis ludności (prawdopodobnie w roku 6 n.e.), czy panowanie króla Herodesa (zmarł w roku 4 p.n.e.). Jak widać żadne z tych historycznych faktów nie pozwalają nam datować urodzenia Jezusa w roku zerowym. 

A czy na pewno Jezus urodził się 25 grudnia? Otóż pierwsza wzmianka o tym pochodzi z roku 354 n.e. . Tak się ciekawie składa, że 25 grudnia był już w czasach antycznych bardzo ważnym świętem odradzania się Słońca. W ten dzień oddawano cześć Bogu Słońca w jego najprzeróżniejszych inkarnacjach, jak na ten przykład Mitra czy Jul, i jego ponownym narodzinom. W Rzymie święto to zaczynało się kilka dni przed 25 grudniem i miało nazwę Saturnalia. Ludzie cieszyli się wspólnie na ulicach miasta, dawali sobie prezenty i zapalali świece. 

Czy nie brzmi to bardzo znajomo, nieprawdaż? Wiele wskazuje, że chrześcianie "podczepili" się pod te pogańskie, jak byśmy je dzisiaj określili, święto i przejeli wiele z tamtych pogańskich zwyczajów. 

Może więc czas powrócić do świąt odrodzenia Słońca? ;)

A może już czas najwyższy, zachowując piękny wielotysiącletni  zwyczaj świętowania o tej porze roku, odrzucić wszelką religijną otoczkę tego święta i cieszyć się z tego, że tak szalenie dużo więcej wiemy i o słońcu i wszelkich innych zajwiskach, do których wyjaśnienia jeszcze niedawno potrzeba było fatygować Boga.

W tym sensie życzę wszystkim zaglądającym na tego bloga wesołych, rodzinnych świąt!



Sent from Evernote

niedziela, grudnia 15, 2013

Ważne, a mniej ważne

Jakiś czas temu słyszałem wywiad ze znanym fizykiem polskim, niestety zapomniałem jego nazwisko. Otóż na marginesie dyskusji o przyszłych źródłach energii przedstawił on takie bardziej strategiczne widzenie świata, omawiając krótko aktualnie największe, jego zdaniem, wyzwania przed którymi stoi ludzkość. Obok dosyć oczywistego, też z uwagii na temat audycji, problemu zapewnienia energii na nieustannie wzrastające nasze potrzeby, umieścił on na tej liście jeszcze dwa inne problemy do rozwiązania. Na drugim miejscu znalazł się problem długowieczności i opanowanie z tym związanych chorób. A na trzecim o dziwo problem nadmiaru, łagodnie mówiąc, informacji.

Te dwa pierwsze wyzwania są dosyć oczywiste i zapewne większość się z nimi zgodzi. Natomiast problem zalewu informacją to zupełnie niespodziewana nominacja, chociaż rozumiem jej istotę. Raczej jednak spodziewałbym się czegoś bardziej klasycznego, jak na przykład zwalczanie głodu na ziemi, czy problem demograficzny, czy też globalne ocieplenie. Fizyk jednak uznał zaśmiecenie naszych umysłów bezwartościową informacją za jeden z trzech największych problemów ludzkości.

Osobiście bardzo lubię takie podejście strategiczne, tę zdolność spojrzenia na sytuację z innej perspektywy. To duża sztuka oderwać się od tysiąca aktualnych drobnych problemów i ustalić prioritety. 

Inny przykład takiego strategiczneog myślenia znalazłem właśnie w przedmowie do książki Karla Poppera "w poszukiwaniu lepszego świata". Popper pisze o dwóch rzeczach, które nam w Europie udało się polepszyć. Jedna to zlikwidowanie skrajnej biedy, która jeszcze w czasach jego młodości, czyli na początku dwudziestego wieku, była zjawiskiem masowym. Drugim ulepszeniem, zdaniem Poppera, jest nasz system prawny. Po pierwsze zrezygnowaliśmy z drakońskich kar sądząc, że dzięki temu zmiejszy się liczba przestępstw. Wprawdzie przestępstwa nie zanikły, a jednak po mimo to nie wróciliśmy do brutalengo karania. Poza tym w ostatnim czasie nasze społeczeństwa zapewniły każdemu pełnię praw i obronę przed  niesprawiedliwym osądzeniem. Popper pisze, że ten nowy system prawny przybliża nas do maksymy Sokratesa "lepiej jest cierpieć zło niż je samemu czynić".

Ja dodam od siebie, że zmienił się też radykalnie nasz stosunek do bicia dzieci. Jeszcze nie tak dawno sadystycznie bicie dzieci, często bez konrektnego ich zawinienia, było na porządku dziennym. Uważano, że bicie kszałtuje charakter, a ile tych charakterów zniszczono przy tym kompletnie! Bito dzieci w rodzinach wszystkich klas społecznych, w szkole  i internatach. Ten system produkował samych psychopotów, nienawidzących innych ludzi. Może te młode pokolenia wychowane bez bicia, będą psychicznie stabilniejsze.

piątek, grudnia 06, 2013

Wiedeń w świątecznym nastroju

Sezon adentowy już w całej pełni. We Wiedniu na prawie każdym placyku jest pojawił się adwentowy rynek. Można kupić coś co nikt nie potrzebuje, napić się punchu czy gluehwein (gorące wino z przyprawami), czy zjeść jakiś tutejszy smakołyk. Mnóstwo Autokarów przywozi zwiedzających z bliższych czy dalszych z okolic, również Chech, Słowacji czy Węgier. Jest więc mnóstow ludzi, kolorowo i dobry nastrój. W niedzielę odwiedziliśmy taki adwentowy rynek przed ratuszem, a parę minut dalej są dwa równie fajne na Freyung i Am Hof.