poniedziałek, grudnia 21, 2009

Lodowe bieganie

W ostatnich dniach mróz i wiatr to (niestety) stali towarzysze moich porannych marszobiegów. Mróz do minus piętnastu stopni i wiatr chłostający w twarz i przenikający przez ubranie to wnętrza zabierają tę ociupinkę ciepła, jaką udaje mi się zgromadzić. Pomimo szybkiego ruchu i naprawdę ciepłego ubrania marznę w twarz i z trudem przedzieram się przez nawiane przez wiatr zaspy śnieżne.

Warunki iście arktyczne, podobne chyba do tych na Antarktydzie. A właśnie tam przed kilkoma dniami odbył się
piąty antarktyczny lodowy maraton. dziewiętnastu śmiałków - w tym również trzy kobiety! - zmagało się długie godziny z mrozem, śnieżnym podłożem i zapewne przede wszystkim ze swoimi słabościami. Najszybszy - Amerykanin Jason Wolfe - pokonał dystans 42 km w niecałe 5 godzin. Najwolniejszy zawodnik - Brazylijczyk, a więc klimat dla niego z pewnością nieodpowiedni - potrzebował aż 11 godzin! Dwóch zawodników to nawet zmierzyło się z dystansem 100 km! Irlandczyk Richard Donovan biegł te sto kilometrów 19 godzin bez przerwy!

Pogoda na Antarktydzie była podobno niezła. świeciło nawet słońce, a temperatura około -14 stopni była dosyć umiarkowana. Czyli prawie tak jak i u nas.


"W zasadzie taki antarktyczny maraton to nic takiego szczególnego. Robię taki maraton przecież w dwa czy trzy ranki, a mróz i u nas siarczysty. Może więc wybrać się w przyszłym roku na Antarktydę?" - tak sobie myślałem wychodząc dzisiaj rano z domu. Po prawie trzech godzinach czołgając się resztką sił do domu zmieniłem jednak zdanie. Szczęśliwy, że nie jestem na Antarktydzie, zaparzyłem sobie gorącej herbaty i zwaliłem się jak kłoda na kanapę. Ja na razie nie wybieram się już na Antarktydę i jestem pełen podziwu dla tych 19 odważnych. To wielki wyczyn!