wtorek, lipca 15, 2008

Nie ilość ale jakość jest decydująca!

Bombardowany codziennie wiadomościami o coraz to nowych serwisach web 2.0 koncentruję się przede wszystkim na ich przydatności w mym codziennym webowym życiu. Obserwuję też z dużym zachwytem jak niektóre z tych serwisów niejako z dnia na dzień osiągają olbrzymią popularność, na blogach wszyscy o nich piszą, a ich strony odwiedzają miliony. Podziwiam też ich zdolność stworzenia z tych, jak mi się wydaje, banalnych idei fenomenalnie funkcjonujące serwisy.

Przyznam się, że chyba nigdy nie zastanawiałem się jak wielkie tak naprawdę są te firmy, aż do momentu w którym dosyć przypadkowo przeczytałem na blogu Roberta Scoble krótki post o Friendfeed. Friendfeed to aktualnie szalenie popularny serwis, który z grubsza rzecz biorąc informuje nas na bieżąco o wszelakich aktywnościach naszych znajomych na przeszło 30 różnych serwisach. To działa nieco tak jak Mybloglog, który mnie informuje o tym, że ktoś z moich kontaktów zamieścił gdzieś komentarz czy opublikował zdjęcie na Flikr, czy też opublikował posta na swym blogu.

Otóż jak pisze Scoble firma Friendfeed ma tylko 8 (!) pracowników. Tak, tak tylko ośmiu! No ale nie są to byle jacy ludzie. Większość z nich to gwiazdy z Googlowego firmamentu, które już niejeden udany projekt mają za sobą.


Dopiero w tej chwili dotarło do mnie, że te jakże popularne firmy są takie całkiem malusieńkie. Ot garstka zapaleńców, którzy dniem i nocą - walcząc ze zmęczeniem organizmu wszelakimi środkami, podobno ostatnio coraz częściej za pomocą lekarstwa
Provigil - realizują swoje wizje i marzenia, aby zmienić - oczywiście na lepszy ;) - świat, zdobyć sławę, bogactwo czy co tam ewentualnie jeszcze dla nich ma znaczenie.

Jak to jest możliwe, że te maleńkie grupki tworzą produkty i serwisy o których cały świat mówi, a i nierzadko dziesiątki milionów ich używają? Czy to nie jest wspaniale, że pół czy cały tuzin błyskotliwych ludzi może aż tak zmienić świat? Dla mnie to naprawdę duża rzecz!


Poszperałem nieco w webie i wyszło, że i inne popularne serwisy też nie mają dużo więcej pracowników. Na ten przykład bardzo popularny Twitter zatrudnia aktualnie 20 ludzi, a Digg nieco ponad 60. Facebook minął wprawdzie granicę 500 pracowników, ale to jednak już całkiem inny kaliber. Firma ta miesza całkiem nieźle w samej czołówce (to znaczy wśród Google, MySpace i Yahoo). Gdyby więc zliczyć tych wszystkich, którzy tworzą te najbardziej znane serwisy Web 2.0 (ale nie uwzględniając molochów pokroju Google, MS czy Yahoo) to ile ludzi zebralibyśmy? No może w sumie z dziesięć tysięcy?


10 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Rzeczywiście ciekawe. To chyba wynika z faktu, że te serwisy (Friendfeed, Twitter, Digg i podobne) bazują na treści pobranej z Netu i przetworzonej przez komputery, natomiast oferują niewiele treści dodanej przez sam serwis. Czyli - wyregulować mechanizm i pilnować. Ale łeb trzeba mieć... * osób - oni nie biorą urlopów? Czy też - praca do 30-ki, a jak przeżyje - emerytura na Bahama?

Anonimowy pisze...

10 tys. ludzi zmienia świat, niezły wniosek ;) Ale faktycznie, nigdy się nie zastanawiałam nad tym, ile osób pracuje w moich ulubionych serwisach Web 2.0 Przy czym ilość tych serwisów jest ... zatrważająca. Naprawdę straciłam ochotę logowania się gdziekolwiek już, ile można ;)

Krzysztof pisze...

@one.jack, Oczywiście masz rację, że w tych serwisach nie ma własnej treści. Ale tak jest praktycznie we wszystkich socjalnych serwisach - treść tworzą użytkownicy. Nie sądzę aby stworzenie tych serwisów ze punktu widzenie organizacyjnego, koniecznych procesów i oczywiście oprogramowania było trywialne. Wręcz przeciwnie. Aha no design, który musi byś prosty i zachęcający do pobytu.

A co do Bahama to myślę, że każdy chętnie tam pojedzie na urlop, nawet dłuższy. Ale emerytura od 30 to chyba nie to do czego Ci ludzie dążą.

@Froasoa, mnie nie idzie inaczej. Szukam właśnie jakiegoś narzędzia, aby zachować jaki taki przegląd sytuacji jakie w jakich to serwisach jestem zarejestrowany, no i przede wszystkim gdzie porozrzucane są moje dane!

Anonimowy pisze...

Cóż, jest to problem ciekawego nowych serwisów człowieka. Pewnie "ogólnoświatowy". Powstają już serwisy, gromadzące nasze zapisy z innych serwisów w jednym miejscu. Niestety, na ogół gromadzą dane tylko z największych serwisów... Niedawno pisałem o Swurl.com (http://jacek50.blox.pl/2008/07/Swurl-wygeneruje-moj-blog.html) - jeżeli będzie się rozwijał... Na razie zewidencjonował trochę moich zdjęć.

Anonimowy pisze...

A ciekawe czy gdyby zwiekszyc ilosc pracownikow to by ucierpiala jakosc?
Nie sadze, a człowiek musi miec czas dla rodziny, na regeneracje sil, na urlop itp... no ale... widać taki duch nowych czasów!

andsol pisze...

Dopiero dziś czytam, parudniowy wyjazd nagromadził lektur, że aż zdumiewa (piszących z sensem wcale nie jest tak niewielu, istnieje inteligentne życie w Sieci). Mówisz o mojej odletniej fascynacji. Zaczęło się gdy uczyłem się komputera i wyczytałem, że owo świetnie napisane wprowadzenie do Linuxa (Matt Walsh) było dziełem kilkunastuletniego chłopca. Zacząłem zwracać uwagę kto i co zrobił i z jakimi motywacjami. No jasne, Linus Torvalds. Richard Stallman, inni od AWK - zaczęło się okazywać, że to nie wyjątki a norma. Im bardziej idealistyczne podejście, im większe wyzwanie, tym większy odzew popularny, pomoc, reklama - i co parę lat mamy jakiegoś Dawida rozwalającego w drobny proszek kolejnego Goliata. Slackware, Debian, Ubuntu - prawie chałupnicze zabawy. Przemysł fonograficzny przeżył dzięki prawnikom, ale nie jest czym był. Poczty sprzedają znaczki i parówki, rządzi e-mail. Mało kto pamięta czym był telegram. Telekomunikacja uciekła w komórki, w stałych łączach skype przyniósł jej miliardowe straty. I wierzę, że to dopiero początek. Bardzo liczę na złamanie monopolu słynnych pism naukowych w upowszechnianiu wyników badań (uniwersytety są subwencjowane, wszyscy płacą za wytwarzaną wiedzę). I na przełomy naukowe z fizyki czy biologi robione przez geeków mających gdzieś Akademię.

Anonimowy pisze...

Dodam do tego, że Jamendo to też chyba koło 20 osób. Ale ten serwis nie miałby sensu bez muzyków, podobnie jak Nasza-Klasa nie miałaby znaczenia bez kumpli z klasy.

Web 2.0 moim zdaniem bardziej potrzebuje użytkowników niż pracowników.

marga pisze...

i prawidlowo,bo przeciez web, to nie fabryka ;)

Krzysztof pisze...

@wildrose, Wiesz w tych start-up firmach to pracują sami ludzie szalenie zaangażowani. Prawie chciałem powiedzieć fanatycy. "Normalny" pracownik by tam chyba nie wytrzymał.

@Andsol, Nie dalej jak wczoraj przeczytałem, że naukowcy z Cern chcą publikować swe osiągnięcia w systemie "open Access", czyli dla wszystkich dostępne. To dobry znak i chyba sytuacja rozwija się zgodnie w Twoim życzeniem. ;)

@Marcin, No pewnie, że centrum idei Web 2.0 jest treść generowana przez użytkowników. Jednak ktoś musi wymyślać te serwisy socjalne co nie? ;)

Krzysztof pisze...

@Marga, Web to fabryka jutra. To tam będziemy generować nowe idee i treści. Chociaż nie jestem pewny jak długo my, ludzie, tak naprawdę jeszcze będziemy temu całemu rozwojowi nadawać ton. ;(

"Remember the Milk" to jeszcze jeden przykład naprawdę malutkiej firmy (chyba tylko trzy osoby!) która stworzyła wspaniały system zarządzania zadaniami. Używam, go coraz częściej i jestem zachwycony.