niedziela, maja 11, 2014

Biegowy renesans

Chyba w styczniu tego roku koledzy w pracy szukali czwartego. No nie do brydża, ale do biegu w maratonie wiedeńskim. Każdy z czterech biegaczy pokonuje część całej trasy, ale nie taką samą część. Jeden biegnie niecałe 6 kilometrów, inny 16, a pozostali dystanse pomiędzy. Mnie koledzy zaproponowali 16 kilometrów. Chojracko przyjąłem tę efertę, no bo przecież 16 kilometrów co to dla mnie. To pestka, mogę biec choćby jutro.

Po chwili jednak zauważyłem, że dosyć pochopnie zgodziłem się na udział w tym biegu. Potem byłem zły na siebie i na kolegę, który mnie namówił. Wprawdzie biegałem ciągle od lat, ale nie aż tak dużo. Dwa, trzy razy w tygodniu po około 8 kilometrów. 16 kilometrów nie biegałem już od kilku lat. Nieco też przytyłem i byłem trochę przyciężki. Beata również była przeciwko i mówiła, abym zerknął w metrykę i nie wygłupiał się. Kilka dni później jeszcze chciałem się wycofać, ale honor w końcu zwycieżył. Trudno powiedziałem sobie, jak powiedziałeś A to musisz brnąć dalej.

Zacząłem więc jeszcze w styczniu intensywniej trenować. Zacząłem biegać również w trakcie tygodnia, a w weekend trenowałem dłuższe dystanse od 13 do 18 kilometrów. Z początku nie szło mi najlepiej. Waga stała jak zaczarowana, chociaż biegałem coraz więcej, a jedzenie mocno zredukowałem. Przede wszystkim skreśliłem z mojej diety wszystko co słodkie, a w trakcie dnia jadłem tylko jabłka. Po tych długich biegach też nie czułem się najlepiej. 

Jednak powoli waga zaczęła spadać i do biegu stanąłem lżejszy o całe 7 kilo! Biegi, nawet te długie, były natomiast coraz przyjemniejsze. Kilka tygodni przed maratonen przebiegałem przeszło 40, a nawet czasami 50 kilometrów tygodniowo. Normalnie biegałem raczej dosyć wolno. Jak naprawdę wolno to nawet nie wiem, bo Gino zatrzymuje się co chwila, wącha sobie coś albo pluska się w rzece. Tylko krótkie odcinki biegałem na pełny gaz i osiągałem maksymalnie 6 minut 15 sekund na kilometr. Szacowałem więc, że jak mi dobrze pójdzie to osiągnę 7 minut na kilometr, a więc 16 kilometrów przebiegnę w 1 godzinę 52 minuty.



12 kwietnia, w niedzielę było dosyć zimno, około 10 stopni. Dobra pogoda do biegania. W maratonie (jego wszystkich dysciplinach pełny maraton, pół maraton i sztafeta) wzieło udział przeszło 40 tysiecy biegaczy. Na starcie na wiedeńskim Reichsbruecke był spory tłok. To był imponujący widok te 6 pasów jezdni szczelnie wypełnione biegaczami. 


Ja biegłem jako pierwszy z naszej sztafety i zacząłem mój bieg dosyć szybko. Przeciskałem się miedzy biegaczami i biegaczkami (dużo kobiet też biegło) wyszukując luk między nimi. Po paru kilometrach miałem czas sporo poniżej 6 minut na kilometr. Dużo, dużo szybciej niż w trakcie treningu. Chwilę zastanawiałem się, czy wytrzymam to tempo, czy może jednak zwolnić. Ale czułem się świetnie, puls tylko nieco powyżej 140, więc co tam trzeba lecieć ile powietrza w płucach i sił w nogach. I tak to przebiegłem te 16 kilometrów w 1 godzinę 35 minut. Na mecie mojego dystansu nie byłem nawet zbytnio zmęczony i chciałem nawet biec dalej. 

Koledzy też pobiegli w pobliżu 6 minut na kilometr i mieliśmy dobry - jak na nas - czas i 644 miejsce na 2500 sztafet. Po biegu spotkaliśmy się w namiocie mojej firmy i wymienialiśmy wrażenia z biegu. Wszyscy byli zachwyceni.

Zwykle po takiej imprezie doping maleje i człowiek trenuje mniej. Mnie jednak jak na razie udało utrzymać intensywność teningu do dzisiaj, z czego jestem bardzo zadowolony. Na dłuższą metę chyba jednak będę potrzebować nowe wyzwanie - jakiś półmaraton może – aby nie zrezygnować z treningu. Tylko muszę jeszcze przekonać Beatę. Może się zgodzi?

3 komentarze:

Wildrose pisze...

No proszę, coraz lepiej, gratuluję!

Krzysztof pisze...

@Aniu, dziekuje, ale bez przesady z tym coraz lepiej. Ja bym powiedzial, ze raczej jeszcze nie jest zle. ;)

Wildrose pisze...

Biegasz coraz więcej wiec kondycja coraz lepsza no i stąd taki mój wniosek, ze jest z Tobą coraz lepiej :)