niedziela, listopada 14, 2010

Lenie są wśród nas

Właśnie wracam z konferencji o tematyce bezpieczeństwa informacji w Monachium. Siedzę sobie bardzo wygodnie w luksusowym Railjet (ten austriacki Railjet jest jeszcze lepszy i bardziej komfortowy niż niemiecki ICE) i mknę cichutko i mięciutko z szybkością około 200 kilometrów w kierunku Wiednia. Z Monachium do Wiednia w cztery godziny to dla mnie bardzo dobra alternatywa, lepsza od samolotu czy samochodu. Szybciej nie dojadę, a ta wygoda w pociągu to wspaniała rzecz. Można na ten przykład spokojnie napisać blogowego posta. :)


Ale nie o tym chciałem. Te różne konferencje na których kilka razy w roku bywam to jednak spory stres dla mnie. Wyrwać dwa dni z biurowego szaleństwa nie jest łatwo. Główny problem polega jednak na tym, że trzeba się do takiej konferencji przygotować. Bo ja z reguły chcę się wykazać i mam na takich konferencjach odczyt. Zawsze obiecuję sobie, że tym razem przygotuję się dobrze i rychło w czas. Mam wielkie plany, chcę zrobić prezentację kilka tygodni wcześniej i nieco zorganizować sposób w jaki to powiem. Zawsze jednak kończy się to tak samo. Prezentację robię w ostatniej minucie - tym razem kończyłem ją pisać właśnie w pociągu do Monachium. Zbieram myśli w biegu - niekiedy dosłownie w trakcie mych porannych biegów z Husky. Na poćwiczenie mowy brakuje już niestety czasu. Muszę więc improwizować.


Tym razem było jeszcze trudniej, bo konferencja była międzynarodowa i musiałem mówić po angielsku. A do perfekcji w tym języku jest mi niestety bardzo daleko.


Ten termin prezentacji i fakt, że jestem nieprzygotowany psuje mi nastrój już kilka tygodni przed terminem. Ciągle jednak odkładam to przygotowanie na jutro, albo na weekend. I tak już jest aż do ostatniej chwili. Zły też jestem na siebie, że zgodziłem się wygłosić mowę. Zamiast spokojnie w weekend wypoczywać, ja muszę dumać nad tym co ja tym ludziom powiem. Zamiast spokojnie na konferencji przysypiać, jak to robią inni, ja muszę pracować. No ale tyle moje, że ja ich budzę, bo u mnie nie ma spania, wszyscy muszą słuchać! :)


Ostatnio wpadła mi w ręce książka "The Thief of Time; Philosophical Essays on Procrastination", którą bardzo dobrze opisał James Surowiecki w New Yorker. Ku mojemu zdumieniu okazuje się, że nie jestem jakimś wyjątkiem. Ta zwłoka, to odkładanie pewnych czynności na potem to problem powszechny. Cierpią na niego nie tylko patentowe lenie - tak zawsze mówiła o mnie moja mama, a kto lepiej zna nas jak nasze mamy - ale nawet ludzie bardzo dobrze zorganizowani. My, "odkładacze" na potem, doskonale wiemy o tym, że szybkie załatwienie tych odkładanych spraw wymaga dużo mniej wysiłku. Niekiedy to odkładanie jest nawet związane z poważnymi kosztami, jak na przykład w przypadku nie zapłaconych na czas rachunków czy podatków. My wiemy doskonale o tym i pomimo to odkładamy pewne zadania na potem. Nie pomagają tutaj żadne dobre rady czy inne triki. W między czasie nawet poważna nauka zajęła się tym problemem. Naukowcy dociekają czy to genetyczny defekt czy może jakaś choroba. Ciekawe jak to wyjaśnią ?


Pomimo tej zwłoki moje mowy na różnych konferencjach z reguły kończą się pozytywnie. Ludzie są zadowoleni, a i ja mam satysfakcję. Pewnie dlatego szybko zapominam o tych nieprzyjemnościach związanych z przygotowaniem się i przyjmuję następne oferty.


Także w sumie jestem zadowolony z tego krótkiego wypadu do Monachium. Konferencja była udana - nie tylko dzięki mojej mowie ;) -, potem dobra kolacja w tradycyjnej bawarskiej restauracji i noc w świetnym hotelu. The Charles Hotel jest wyśmienity - wielki, wspaniale urządzony pokój, przepiękna sala restauracyjna, świetna obsługa - chociaż nie tani. A na zakończenie cztery godziny odprężającej podróży pociągiem. Chyba muszę się rozejrzeć za następną konferencją. ;)



7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Po pierwsze kocham podrozowac pociagmi wiec - zazdroszcze!
Po drugie Monachium, ktorego nie zdazylam przedreptac i kuchnia bawarska...mniam mniam - zazdroszcze!

A z ta kolejna konferencja proponuje trojmiasto, moze wreszcie udaloby sie spotkac i pogadac :)

A teraz a propos tego odkladania wszystkiego na potem... no coz to chyba atrybut meskosci, znam wielu mezczyzn (moj maz, syn, koledzy) ktorzy wszystko robia w ostatniej chwili, niestety!

A ja tak w zyciu nie umiem.
Odwrotnie!
Wszystko lubie i musze miec zrobione duzo przed czasem... ale to tez nie jest dobre... bo czasem w ostatniej chwili rozne sprawy sie zmieniaja, a ja musze rewolucji w tym co zrobilam dokonywac!
Tak wiec zlotego srodka nie ma, jedynie co jest lepsze w moim przypadku, to to, ze nie mam nieprzespanych nocy!

Pozdrawiam :)

marga pisze...

dobrze wiedziec, ze nie jestem z tym sama, tez jestem ciekawa wynikow badan :)
jak to bylo?
"Ordnung ist für Dumme, ein Genie beherrscht das Chaos."

Krzysztof pisze...

@Wildrose, tę konferencję wTrójmiście to chyba musimy sobie sami zorganizować. Gratulujęświetnej samoorganizacji. :)

@Marga, o to Ty nie potwierdzasz wyższości kobiet na nami, jak twierdzi Wildrose. Ja, genau so ist es!

marga pisze...

nie potwierdzam, jestem za rownouprawnieniem :)

moze przetlumacze dla Wilrose
porzadek jest dla glupich, geniusz opanowuje chaos :)

Krzysztof pisze...

@Marga, równouprawnienie do leniuchowania to brzmi ciekawie! :)

marga pisze...

jak rownosc, to i po rowno, leniuchowac tez ;)

Anonimowy pisze...

Od dawna słyszę, ze robota lubi głupiego...hmmm, juz sie z tym pogodzilam, pracusie tak maja, sa glupi i juz!